FestiwaleFilmyPIĘĆ SMAKÓWRecenzje

Recenzujemy “Duchy przeszłości” z Festiwalu Pięć Smaków

Rafał Skwarek
"Duchy przeszłości", mat. prasowe

Niewiele rzeczy interesuje mnie w horrorze równie mocno, co nadnaturalna groza dramatów rodzinnych. Ze strachem, którego źródło jest równie wyimaginowane, co realne, nie wiadomo jak walczyć. I choć to filmy takie, jak Babadook czy Dziedzictwo. Hereditary pozostaną dla mnie sztandarowymi przykładami gatunku, Duchy przeszłości zawsze będą mi przypominać, że można do tego motywu podejść trochę inaczej.

Znaczna część horrorów rodzinnych prezentuje formułę narracyjną, która płynnie, na przestrzeni całego filmu przeplata prezentowanie poszlak ze stopniową intensyfikacją obecności elementów strasznych, czy też po prostu nadnaturalnych. Po zakończeniu seansu dostępnym dla widza działaniem jest analiza wspomnianych poszlak, stworzenie na ich podstawie klucza interpretacyjnego a następnie próba przynajmniej częściowej racjonalizacji natury źródeł zawartej w dziele grozy.

Duchy przeszłości korzystają z tej struktury, jednocześnie kompletnie ją modyfikując. jako że pierwsza połowa filmu służy jako bardzo bezpośrednie, obyczajowe przedstawienie kondycji psychicznej bohaterów.  Ciężko chora, surowa nestorka rodu (Valsala Menon) umiera. Choć pod koniec swego życia była wyraźnym ciężarem dla córki (Revathi) i wnuka (Shane Nigam, który momentami gra mimiką w sposób bardzo zbliżony do Alexa Wolffa w „Dziedzictwo. Hereditary”), jej śmierć wcale nie ułatwia im życia. Asha popada w depresję, zaś zagubiony w dorosłym życiu Vinu idzie w ślady nieobecnego ojca i coraz częściej sięga po butelkę, zaniedbując partnerkę i szansę na karierę. Powyższe informacje są dla widza nie tyle poszlakami, co samym w sobie kluczem interpretacyjnym, poprzez który ogląda się wydarzenia nadchodzące w dalszej – już typowo straszącej odbiorcę – części filmu.

Przeczytaj również:  Nieme, a dźwięczne. Dźwięk w kinie niemym [Timeless Film Festival Warsaw 2024]

Dochodzi więc do intrygującego przeniesienia. Zamiast dokonywać wstecznej interpretacji widzianych wcześniej zdarzeń, widz ma za zadanie szukać odpowiedzi na pytanie: Czy aby wszystkie nadnaturalne elementy pokazywanej mi grozy można uzasadnić tym, co przedstawiono mi przedtem? Takie podejście stanowi odświeżenie dla najpopularniejszej formy tworzenia tajemnic w horrorze i wyróżnia się jako najciekawszy element filmu.

Kadr z filmu “Duchy przeszłości” / Festiwal Pięć Smaków

Gdyby tylko dzieło Sadasivana położyło finalny nacisk fabularny na aspekty grozy, istnieje szansa, że w finalnej stopce widniałaby bardzo pozytywna ocena. Niestety, scenariusz Ducha przeszłości (pisany przez reżysera razem z Sreekumarem Shreyasem) to przede wszystkim miałki wykład, którego pouczenia dotyczą szkodliwości korzystania z prostych używek i konieczności utrzymywania pełnych poszanowania relacji w rodzinie. Boli to tym bardziej, że Sadasivan generuje w swym filmie atmosferę strachu w sposób bardzo kompetentny – stosuje sugestywne kadry, utrzymuje odpowiednie tempo montażu, umiejętnie gra dźwiękiem. Udaje mu się nawet trudna – doprowadzona do perfekcji przez Davida Lyncha – sztuka wprowadzania w niepokój poprzez pokazywanie w kadrze jedynie pustego pomieszczenia. Kiedy jednak film na powrót staje się dramatem obyczajowym, prym zaczynają wieść sztuczne, zbyt bezpośrednie dialogi, niewiarygodny rozwój relacji między postaciami i płytka moralność. Kontrast ten widać szczególnie w drugiej połowie filmu, gdy częściej dochodzi do przejść między nastrojem scen.

Na bardzo podobną przypadłość cierpiał popularny w ostatnich latach „Tumbbad”, jednak film duetu Barve-Prasad ratował się skąpaną w deszczu warstwą wizualną, interesującymi scenografiami i fantazyjnymi projektami. „Duchy przeszłości” to film kameralny, pozbawiony kreatywnych ozdobników. Jego środki wyrazu są skromne, nawet jeśli Sadasivan korzysta z nich w odpowiedni sposób. Szczególnie widać to w bladej palecie kolorystycznej, która choć została użyta celowo i skutecznie, stanowi jednocześnie najbardziej bezpieczne, pospolite rozwiązanie formalne. Muzyka zaś, choć prezentuje melodyjny potencjał, wyraźnie istnieje w filmie tylko poprzez motyw główny, który i tak wydaje się być bardzo ograniczony czasowo. Wszystko to tworzy wrażenie dzieła realizacyjnie rzetelnego, ale pozbawionego artystycznej iskry.

Przeczytaj również:  „Zarządca Sansho” – pułapki przeszłości [Timeless Film Festival Warsaw 2024]

Choć wystawiona przeze mnie nota jest negatywna, nie chcę kończyć recenzji gorzkimi nutami. Jednym z największych atutów Festiwalu Pięć Smaków jest to, jak często przybliża on do nowych artystycznych perspektyw. Duchy przeszłości wywodzą się z nabierającego pędu Mollywood (sekcji kina indyjskiego pochodzącego z południowo-zachodniego stanu Kerala), reżyser chciał zaś swoim filmem stworzyć coś, czego w lokalnej branży jeszcze nie było. Udało mu się zaś nakręcić dzieło, które tchnęło delikatny powiew świeżości w dobrze znane na całym świecie ramy gatunku, a to już osiągnięcie. Nad resztą da się spokojnie popracować. Trzymam kciuki za Rahula Sadasivana i liczę, że w przyszłości mocno mnie jeszcze zaskoczy.

Ocena

5 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

"Babadook", "Dziedzictwo. Hereditary"

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.