“Formuła 1: Jazda o życie”, czyli jak nadążyć za bolidami F1 [RECENZJA]


Ku uciesze fanów mniejszych i większych, bolidy Formuły 1 po raz kolejny z zawrotną prędkością wyjechały na najważniejsze tory wyścigowe świata. W tym roku co prawda COVID-19 nieco okroił kalendarz Grand Prix, ale na pocieszenie będziemy mogli oglądać zmagania w zupełnie nowych lub dawno nieodwiedzanych lokacjach. Jeśli jednak ktoś nie jest do końca usatysfakcjonowany, na pomoc nadciąga Netflix wraz z serialem dokumentalnym Formuła 1: Jazda o życie (ang. Formula 1: Drive to survive). Zdradzę już na początku sekret, że niektóre Grand Prix nie wciągają tak bardzo, jak ta produkcja. Ci natomiast, których kolejne odcinki pochłoną, skończą oglądać całe dwa sezony szybciej niż Lewis Hamilton dojedzie do linii mety. Słowo!
Do tej pory Netflix zaserwował nam dwa dziesięcioodcinkowe sezony Formuły 1: Jazdy o życie. Odcinki trwają między 30 a 40 minut. Nie dość więc, że ogląda się szybko z zasady, to jeszcze przy okazji pędzimy razem z kierowcami F1. Dla mnie bomba. Jeżeli ktokolwiek bije się z myślami, czy Formuła 1: Jazda o życie zasługuje na uwagę, to ten tekst (prawie na pewno) rozwieje wszystkie wątpliwości i zachęci do kliknięcia play przy pierwszym odcinku. Jeśli jednak trafi się ktoś bardziej odporny na moje próby przeciągnięcia go na jedyną słuszną stronę mocy – będzie miał pod ręką syntetyczne omówienie obydwu sezonów.


Formuła 1: Jazda o życie – sezon 1
Pierwsza odsłona Formuły 1: Jazdy o życie ukazała się w 2019 roku i opowiada o sezonie wyścigowym 2018. Świeżutcy fani wyścigów, którzy dopiero teraz zainteresowali się 70-letnią walką na prędkość, ale też technologiczną perfekcją, będą zaskoczeni składami zespołów w sezonie 2018. W ciągu ostatnich dwóch lat przetasowania ekip okazały się być co najmniej intrygujące – tym bardziej ciekawym doświadczeniem okaże się poznanie tego procesu od początku.
Formuła 1 zachwyca od 1950 roku. Nie wydaje mi się zatem, by prawidłowym było zakreślanie początku zmagań w roku 2018, ale mimo wszystko wciąż trzymamy się ram dokumentu. Ten z kolei rozpoczyna uśmiechnięte oblicze Daniela Ricciardo – wtedy kierowcy Aston Martin Red Bull Racing. Urzekające już w pierwszych minutach jest to, że Netflix nie robi z Formuły 1 surówki wyścigowej. Poza emocjami z toru serwuje nam też nieco bardziej prywatne zakamarki tego półświatka. Uwaga – nie mówię tu o kulisach Grand Prix i przygotowań do niego, chociaż te też oczywiście zostały mistrzowsko nakręcone. Serial otwiera również przed widzami drzwi do życia rodzinnego kierowców, twórcy przeprowadzają wywiady z rodzicami, rodzeństwem.
Wtedy po raz pierwszy dostrzec można wyraźny dysonans. Kierowcy mówią, że dla wygranej zrobią wszystko i nie boją się ogromnej kraksy na torze, śmierci w bolidzie. Ich matki odpowiadają, iż dla nich liczy się tylko bezpieczny wyścig, a reszta to jedynie dodatek. Mówiąc to, często mają łzy w oczach.


Podczas wielokrotnych seansów wszystkich odcinków Formuły 1: Jazdy o życie zorientowałam się, że tak naprawdę znaczna większość kierowców myśli o sobie jako o przyszłym mistrzu świata. Jest to ciekawe zjawisko, ponieważ mini wywiady nagrywane są z danymi zainteresowanymi osobno. Kiedy natomiast już w drugim odcinku zapytany Fernando Alonso mówi, że w pojedynku z Carlosem Sainzem (wtedy jeszcze: Renault DP World F1 Team) stawia na siebie i McLarena, młodszy Hiszpan robi wielkie oczy i nie jest pocieszony. Na tym właśnie skupił się Netflix. Zebrał prawie dwudziestu “mistrzów świata” Formuły 1, gdy wszyscy szykują się na zdobycie tego tytułu w tym samym roku i skonfrontował przed kamerami, za kulisami. Zadawał niewygodne pytania. Co prawda nie wybrzmiewają one w ostatecznej wersji dokumentu, ale widz z łatwością wyłapie kontekst rozmowy. Równie podbramkowe pytania otrzymali szefowie zespołów – na czele stanęli zdecydowanie Günther Steiner oraz, ku mojej uciesze, Christian Horner.
Formuła 1: Jazda o życie – sezon 2
Kolejna odsłona Formuły 1: Jazdy o życie była z pewnością wyczekiwana po tym, jak ogromnym sukcesem okazał się pierwszy sezon. Zmagania w 2019 roku rozpoczynają się o tyle ciekawie, że tylko dwa zespoły zatrzymały taki sam skład kierowców, jak rok wcześniej.
Już na samym początku można jednak odnieść wrażenie, iż między drugim a pierwszym sezonem dokumentu istnieje specyficzna korelacja. Netflix wyścigi z 2018 roku pokazał od bardziej technicznej strony. Starał się za sprawą kierowców, dyrektorów i dziennikarzy sportowych, opowiedzieć, na czym właściwie polega piękno tego sportu. Nie można było oczywiście liczyć na wdawanie się w drobne szczegóły, jak na przykład kryteria doboru opon na dany tor czy elementy składowe kierownicy każdego z zespołów. Netflix osiągnął jednak najważniejszy cel. Formułę 1 dało się zrozumieć i ogarnąć na tyle, by mieć frajdę z obserwowania bolidów przejeżdżających kilkadziesiąt okrążeń.
Drugie wydanie netflixowego spojrzenia na tajniki F1 to kontynuacja z krwi i kości. Jeżeli ktoś dopiero zaczyna rozeznanie w temacie, nie powinien zaczynać oglądania od tyłu. Mając bowiem surowy starter pack, producenci w drugim sezonie skupili się bardziej na przeżyciach kierowców, ich osobistych niesnaskach. Swoisty zwiastun takiego rozwiązania mogliśmy zobaczyć w drugiej połowie pierwszej części dokumentu, kiedy konflikt na linii Magnussen – Hülkenberg toczył się nie tylko na torze, ale także poza nim.


W tym sezonie topowym tematem stali się oczywiście Alex Albon i Pierre Gasly oraz ich członkostwo w ekipie Aston Martin Red Bull Racing. Echo tej podmianki odbija się w padoku do dzisiaj, szczególnie po zwycięstwie Gasly’ego na torze Monza w tym sezonie. Ile w tej wygranej było szczęścia, a ile faktycznego talentu i zgrania z bolidem? Wydaje mi się, że ilu fanów, tyle opinii. Sama odniosłam jednak wrażenie, że w dokumencie sprawa została wyłożona dosyć stronniczo. Chociaż jakby na to nie spojrzeć, Red Bull zdominował drugi sezon serialu – może nie tylko pod kątem czasu antenowego. Zupełnie inaczej prowadzili jednak narrację w dokumencie wobec Gasly’ego niż teraz wobec Albona, zaliczającego regularne wpadki.
Wreszcie można zobaczyć wątpliwości Ricciardo, dotyczące jego współpracy z Renault. Tak jak chyba wszyscy przewidywali, nie ma on szans na rewolucje na podium, jeśli bolid nie dorównuje jego umiejętnościom. Te z kolei są spore, w końcu Daniel to niekwestionowany mistrz wyprzedzania i opóźnionego hamowania. Jego wątpliwości są na tyle silne, że podczas jednego ze spotkań ze swoim trenerem przyznaje, iż spogląda tęskno na McLarena. Cóż, Zak Brown odwzajemnił jego spojrzenie i w 2021 roku będziemy mogli oglądać Ricciardo odzianego w pomarańcz.
Netflix skupił się również na zmaganiach Haasa, dla którego lata 2018-2019 to równia pochyła. Mały amerykański zespół niemalże spala się w oczach fanów, osiągając coraz gorsze wyniki. Ekipa Netflixa wkradła się z kamerami dosyć daleko. Można bowiem usłyszeć wiązanki Günthera Steinera, które z pewnością nie zostałyby wyemitowane lekką ręką w telewizji, podczas transmisji wyścigu. Przybliżenie walki Haasa z gigantami Formuły 1 zasługuje przy tym moim zdaniem na spory podziw. Twórcy zdają się doskonale rozumieć, że historie mniejszych zespołów powinny mieć szansę na opowiedzenie ich szerszemu gronu.


Gratką okazują się być wywiady z pionierami stawki. Na pewno każdy, kto oglądał pierwszy sezon serialu, zauważył, że zabrakło odcinków poświęconych bardziej Mercedesowi oraz Ferrari. Można było odnieść mylne wrażenie, iż są to za wysokie progi na nogi Netlixa, ale nic z tych rzeczy. Sebastian Vettel i Mattia Binotto rozmawiali z twórcami całkiem długo. Drugi sezon serwuje nam też sporo rozmów z Lewisem Hamiltonem, gdzieniegdzie wkradają się Valtteri Bottas oraz Toto Wolff. Sześciokrotny mistrz świata F1 został dzięki temu trochę oddemonizowany, widzowie mogli się przekonać, że to przecież człowiek z krwi i kości, który bardzo ciężko pracował i wciąż pracuje na swój sukces.
Jeden odcinek przejmuje ekipa Williams Racing, dla której jeszcze wtedy jeździł Robert Kubica. Bardzo egzotycznym przeżyciem okazało się słuchanie w zagranicznym dokumencie, dlaczego Kubica jest cennym kierowcą, a jego historia zasługuje na uwagę. Mimo że doskonale ją znałam i zdaję sobie sprawę z roli, jaką Kubica odegrał w Formule 1 – to wciąż dziwne. Coś jak polskie nazwiska w napisach końcowych, których pojawienie się można łatwo przewidzieć, ale wciąż robią efekt WOW.
Jakkolwiek inny nie byłby to sezon, nie uważam, by Netflix zrealizował go gorzej. Twórcy (poniekąd słusznie) spodziewają się, że druga część będzie oglądana po pochłonięciu pierwszej. Dlatego właśnie wkraczają do padoku innymi drzwiami. Ukazują ludzką stronę Formuły 1, zadają kierowcom nieco bardziej osobiste pytania. Przez to tempo dokumentu zwalnia, ale dzięki temu ogólny obraz tego sportu zostaje zakreślony pełniej. Netflix udowadnia, że Formuła 1 to nie tylko bolidy.


Postprodukcja szyta na miarę materiału o samochodzie wyścigowym
Kolejnym rzucającym się w oczy aspektem, zwracającym na siebie uwagę już od pierwszego odcinka, jest montaż. Opracowano go bardzo dynamicznie, aby oddać szaleńcze prędkości Formuły 1. Nie wytrąca on jednak z rytmu, nie powoduje utraty wątku. Pewnie, oglądać trzeba czujnie, bo wystarczy mrugnąć, a jeszcze przed sekundą pędzący bolid jest roztrzaskany na kawałki. Montaż korzysta jednak ze “statycznych okienek”, budując napięcie w nieoczywisty sposób. Fragmenty wywiadów przeplatają się szybko z ujęciami z kamer umieszczonych w różnych częściach samochodu. Te z kolei przerywane są widokiem na pit wall w zwolnionym tempie. I znowu – widzimy obracające się koło, dzięki kamerze zamontowanej gdzieś na przednim skrzydle bolidu (sic!). Taka forma prowadzenia narracji oraz testowania refleksu widza doskonale współgra z prezentowaną treścią.
Odcinki zbudowane są w schematyczny, aczkolwiek niepowtarzalny sposób. Obydwa sezony Formuły 1: Jazdy o życie prowadzą nas przez kalendarz wyścigowy zaplanowany na dany rok. Ramą orientacyjną jest harmonogram weekendu wyścigowego, czyli trening(i), kwalifikacje, wyścig. Ważne staje się również to, jakim wydarzeniom w zespole twórcy poświęcają uwagę. Odpowiednio dokładają wtedy słowo wstępu, poczynione przez kierowcę/dyrektora/dziennikarza, czy też powyścigowe narady, odbywane na terenie padoku.
Jakiekolwiek technikalia montażu i postprodukcji by nie były, trzeba jednoznacznie stwierdzić, że efekt końcowy jest po prostu przepiękny. Twórcy doskonale czują emocje towarzyszące F1. Stosowane przez nich zabiegi pozwalają nam, widzom przed ekranami, poczuć napięcie i wachlarz emocji, towarzyszące obecnym na torach czy w padoku. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że czasami wręcz czuć zapach rozgrzanych opon.


Wnioski pozadokumentalne oraz wizje na przyszłość
Format dokumentu ma to do siebie, że szczególnie daje do myślenia. Odnosi się do rozwijanej od przeszło 70 lat dyscypliny, która nie jest dostępna dla każdego. Po seansach dwóch sezonów Formuły 1: Jazdy o życie oraz przy skrupulatnym śledzeniu obecnego sezonu 2020 i planach na rok kolejny, nasuwają się pewne wnioski. Spisywanie ich to zabawa w wyrocznię, ale kto wie – może te kwestie twórcy postarają się poruszyć w kolejnym sezonie serialu.
Po pierwsze, co mnie osobiście boli najbardziej, przejście Daniela Ricciardo do Renault było błędem. Mniejszym bądź większym, to już inna kwestia, ale zdecydowanie błędem, co widzimy w jego wynikach. Netflix zebrał fantastyczne materiały odnośnie Ricciardo i jego zapatrywań na swoje losy za kierownicą bolidu. Wypadł on najbardziej autentycznie, przez co da się mu naprawdę szczerze kibicować. Zawiodło mnie jednak to, że nie wytrzymał presji wywołanej przez Maxa Verstappena i resztę zespołu. Formuła 1 to sport dla mocnych charakterów i chociaż, paradoksalnie, kumpel z zespołu jest twoim największym wrogiem, nie można psychicznie dać mu się zgnieść. Oczywiście, nie mamy pełnego zestawu informacji, bo Christian Horner nie powie czegoś, co postawi RBR w złym świetle. Kierując się jednak tylko i wyłącznie słowami Ricciardo z dokumentu – decyzja o przejściu do Renault okazała się być totalnie nietrafiona.
Dla odejścia Daniela z RBR znalazłoby się jeszcze wytłumaczenie (choć marne), gdyby podjął tę decyzję zanim RBR zrezygnowało z kupowania silników od Renault. Tymczasem Horner ogłosił rozpoczęcie współpracy w tej kwestii z Hondą w sezonie 2019. Wyraźnie po tym, jak silniki Renault regularnie zawodziły na torze. Renault – mimo że mają na koncie tytuł mistrzowski – plasował się w rankingu za RBR. Ricciardo odnosił zwycięstwa w bolidach RBR, kiedy żółte bolidy turlały się smutno gdzieś daleko za nim. Argument Cyrila Abiteboula, jakoby wszystkie zwycięstwa RBR odnosili na silnikach Renault, pozostaje tu bez znaczenia. Jest suchym faktem i nic nie wnosi do dyskusji oraz jego niezadowolenia z powodu zerwania współpracy z RBR.


A jak prezentuje się Daniel Ricciardo w barwach Renault? Tak fantastycznie i twarzowo, że w przyszłym roku będzie wykręcał okrążenia dla McLarena. Pisałam wyżej o kierowcach, którzy myślą o sobie jak o przyszłych mistrzach świata. Chociaż w przypadku niektórych wydaje się to lekko zabawne, Daniel Ricciardo jest kierowcą o ogromnym talencie, rozpaczliwie potrzebującym niezawodnego bolidu. Takim z pewnością nie jest żółty samochód Renault (a już niedługo trójkolorowy Alpine F1 Team), nieważne, czego Abiteboul by nie mówił. Kto wie, być może za rebrandingiem Renault w przyszłym roku będzie też szła podkręcona specyfikacja? Mimo wszystko jednak nie miałam i nie mam wątpliwości, że RBR dałoby Ricciardo więcej.
Nie da się ukryć, że uwagę przyciągają też charaktery niektórych kierowców oraz ich relacje z zespołem. Mnie osobiście zadziwił Fernando Alonso, który nawet po tylu latach, w 2018 roku dalej był arogantem kochającym siebie ponad wszystko. Absolutnie nie można mu odmówić talentu oraz fantastycznych możliwości za kierownicą. Cały kunszt, który prezentuje, słusznie zapewnił mu miejsce w czołówce światowej kierowców Formuły 1. Przerażające było natomiast to, jak bardzo podporządkował sobie McLarena, jak usilnie starał się zrobić z nich swój zespół.


Starsi albo bardziej wciągnięci fani wiedzieć będą, że Alonso wykręcał niezłe numery w McLarenie jeszcze za czasów jeżdżenia dla nich w parze z Hamiltonem. Tym bardziej można się zastanawiać, jak wielkim musi on być kierowcą, skoro przyjęli go z powrotem, a w 2021 roku zobaczymy go w barwach Alpine. Miałam przyjemność zapytać Pana Cezarego Gutowskiego (dziennikarz sportowy, mający stałą akredytację w padoku F1), jak zapatruje się na współpracę Alonso z Abiteboulem. Ku mojemu zdziwieniu stwierdził on, że zespół Renault właśnie tego chce. Szukają mocnego charakteru oraz postaci, wokół której mogą zbudować zwycięską machinę. Sam Abiteboul w wywiadzie dla Motorsport.com powiedział, iż zamierza prowadzić z Alonso uczciwą, partnerską współpracę, opierającą się na transparentnych oraz jasnych ustaleniach. Cóż, z pewnością będzie to temat wart uwagi w przyszłym roku.
Formuła 1: Jazda o życie dokumentem kompletnym?
Netflix stworzył materiał wszechstronny, nie tylko na fanów Formuły 1, niemalże idealny. Domyślam się, że to stwierdzenie można było przewidzieć po sposobie, w jaki wyżej prowadziłam narrację. Nie wydaje mi się jednak, by gdziekolwiek indziej było nam dane przyjrzeć się rzeczywistości wyścigowej pod tak nieoczywistym kątem. Rozmowy przeprowadzone przez Netflixa nie są klasycznymi wywiadami. Ani jeden odcinek nie jest przeciągnięty, każdy przemyślano i nakręcono w myśl małej, niepowtarzalnej idei.
Wierzcie mi – nie byłam aż tak wielką miłośniczką Formuły 1 przed obejrzeniem dokumentu, jaką jestem teraz. Owszem, od dziecka interesowałam się wyścigami. Nie dość, że wychowałam się w domu, w którym zawsze oglądano Formułę 1, to moimi ulubionymi grami ZAWSZE były te polegające na ściganiu się. Zaczynając od Need For Speed, na symulatorach jazdy kończąc. Nic nie daje mi takiej frajdy, jak śmiganie na gokartach. Dokument Netflixa wciągnął mnie jednak w ten świat sakramencko i do reszty.


To, co robi Formuła 1: Jazda o życie, to przede wszystkim nakłanianie do myślenia oraz pogłębiania wiedzy. Dokument pozostaje nieidealnie idealnym, bo nie tłumacząc wszystkiego, zachęca cicho do rozwijania pasji, którą potrafi rozbudzić. Nie jest jednak przy tym nachalny, nie wybiela tego sportu jako najlepszego pod słońcem. Możemy przecież usłyszeć takie zdania jak „Każda matka boi się, że jej dziecko zostanie kierowcą wyścigowym”. Widzimy kierowców wściekłych, rozdartych, walczących o zwycięstwo, które przypada przecież zawsze tylko jednemu.
Twórcy pamiętają też o tragicznej stronie Formuły 1, upamiętniając Julesa Bianchi oraz Anthoine’a Huberta. Ogromne piętno na obecnych kierowcach odcisnęła przede wszystkim śmierć Huberta, który był ich rówieśnikiem i lada moment miał przejść z F2 do F1. Netflix wysłuchał bliskich Julesa oraz Anthoine’a, robiąc to subtelnie i mądrze. To po prostu kolejny dowód na to, jak szalenie przemyślany jest ten serial.
Do trzech razy sztuka!
W 2021 roku Formuła 1: Jazda o życie powróci z trzecim sezonem dokumentu. Nikt nie robi tajemnicy z tego, że ekipę Netflixa widziano w padoku, kręcącą nową porcję materiału. Kolejna odsłona serialu będzie na pewno wyjątkowa, bo zrealizowana w realiach pandemii. Osobiście liczę na więcej czasu antenowego dla Lando Norrisa oraz rozwikłanie wielkiej tajemnicy stajni Ferrari. Czy Mattia Binotto opowie, dlaczego czerwone bolidy ledwo wychodzą z Q1? Miejmy poza tym nadzieję, że twórcy zaczepili w tym roku obecny skład Alfy Romeo. Kimi Räikkönen, przepytywany przez Netflixa, byłby perełką tego dokumentu.


Ocena
Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:
Wyścig, Senna, Williams, Le Mans '66