Advertisement
FestiwaleFilmyOctopus Film Festival 2023Recenzje

„Vincent musi umrzeć” – ale czy na pewno? [RECENZJA]

Anna Czerwińska
Kadr z filmu Vincent musi umrzeć
fot. kadr z filmu „Vincent musi umrzeć” / materiały prasowe

Na tegorocznej edycji Octopus Film Festival nie sposób było nie odnieść wrażenia, że przedstawiony zbiór kina gatunkowego skierował się przede wszystkim w stronę filmów grozy. Zarówno podczas seansów nowych produkcji, jak pokazów specjalnych czy retrospektyw. Nie było jednak tak, że nie dało się odnaleźć tytułów do odetchnięcia od niepokojących obrazów. Jednym z filmów, który wydał mi się wręcz komediowym przystankiem, był Vincent musi umrzeć. Czy faktycznie takie jest jego przeznaczenie?

Film Stéphana Castanga z Karimem Leklou pokazywano również na tegorocznym Festiwalu Filmowym w Cannes. Vincent musi umrzeć to od samego początku wyrzut wielu sprzeczności. Za intrygującym tytułem kryje się bohater, który w pierwszym akcie filmu zdaje się być zupełnie przeciętny. Z niezapadającą w pamięć twarzą, kontem w aplikacji randkowej, pracą na średnim szczeblu, neutralnym nastawieniem do otoczenia. Nic nie wskazuje na to, by ktoś Vincenta chciał bezczelnie obrazić, a co dopiero zamordować.

Skoro jednak Vincent musi umrzeć, to domniemywać należy, że zalazł komuś za skórę, ma mroczny sekret, burzliwą przeszłość, najprawdziwszego wroga z krwi i kości. Zawiązanie akcji następuje, gdy stażysta w firmie Vincenta niespodziewanie go atakuje. Próbuje wręcz zatłuc mężczyznę na śmierć. Po drugim ataku w miejscu pracy widz może być nieźle skonfundowany. W dalszym ciągu nie ma żadnych oznak na drugą tożsamość Vincenta. Bohater jest wręcz na tyle pokojowy, że decyduje się nie wnosić skarg na sprawców agresji. Zapalnikiem okazuje się być kontakt wzrokowy z potencjalnym oprawcą, co skutkuje obraniem przez Vincenta drogi pustelniczego życia.

Przeczytaj również:  „EROTIK ERA” – Mery Spolsky . Nowego trudne początki. [RECENZJA]

(Nie)oryginalne pomysły

Stéphanowi Castangowi tylko po części można zarzucić posiłkowanie się nieoryginalnym pomysłem. Kiedy ja sięgam pamięcią do filmów o podobnym motywie, są to najczęściej produkcje skategoryzowane jako horror czy nawet slasher. Vincent musi umrzeć bazuje i czerpie z kina grozy, ale finalnie jawi się jako komediodramat. Za pewny wycinek elementów komediowych odpowiada sam Karim Leklou. Mimika aktora, jego reakcje oraz mowa ciała często wywoływały na sali kinowej śmiech i ogólne rozbawienie. Film nabiera swego dramatycznego wyrazu i ograniczonej głębi mniej więcej w momencie, gdy Vincent poznaje Margaux.

Zaskakujące we francusko-belgijskiej produkcji jest przede wszystkim to, że Vincent nie jest tylko dosłownie uciekającym bohaterem. Jego ucieczka, do której niejako został zmuszony, nabiera coraz bardziej wielowymiarowego znaczenia wraz z poznawaniem Margaux. Karim Leklou tworzy autentyczną kreację, odsuwającą stopniowo na drugi plan szerzącą się falę agresji. Vincent musi umrzeć owiany jest tajemnicą, jednak to nie jej odkrycie okazuje się być najważniejsze.

Omawiana pozycja niepozornie podchodzi widza i pod płaszczykiem komedii oraz nadnaturalnego zjawiska diagnozuje współczesny problem społeczny. Myślę, że nie bez powodu skalę wydarzeń w filmie nazywa się epidemią. Zestawiając niedawno zakończoną pandemię światową z tą, którą zarysowuje Castang, rozpoczyna się dyskusja na temat walki z zagrożeniem nieuleczalnym.

Choć koronawirusowemu żniwu umniejszać absolutnie nie należy, Vincent musi umrzeć zwraca uwagę na epidemię agresji i przemocy. Szerząca się z zawrotną prędkością, często nieuzasadniona bywa śmiertelna. Tutaj trzeba powrócić do tej przeciętności Vincenta. Człowiek nieszkodliwy i o pokojowym nastawieniu doprowadzony został na skraj przez niewyjaśnione akty nacisku. Tak, jak z pewnością wielu, mężczyzna poświęca lwią część swojego czasu na odnalezienie przyczyn znalezienia się pod ostrzałem.

Przeczytaj również:  "Venom/Thor/Król w Czerni" - Donny Cates Extravaganza [RECENZJA]

Niepozornie wyglądający Vincent musi umrzeć to dzieło jednocześnie inteligentnie zabawne i pouczające. Nie zamienia się przy tym w ckliwą opowiastkę, rodząc sztampowe morały. Film prezentuje się warstwowo, a zastosowane przez Castanga chwyty sprawiają, że do jądra dokopujemy się bez wysiłku i niepostrzeżenie.

Ocena

7 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

Coś za mną chodzi

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.