„Tatami” – zakazany grunt | Recenzja | Nowe Horyzonty 2024
Chociaż program MFF Nowe Horyzonty co roku jest inny, cechuje się jednak pewnymi stałymi. Za pewnik obrać można pojawienie się tytułów, które poruszają istotne kwestie polityczne czy społeczne. Jednym z takich filmów jest Tatami w reżyserii Zar Amir Ebrahimi oraz Guya Nattiva.
Kolejna stała festiwalu to doświadczanie całego spektrum emocji podczas wybranych seansów. Dla mnie jednak absolutną nowością były odczucia, które narastały we mnie podczas śledzenia historii Leili Hosseini (w tej roli kapitalna Arienne Mandi). Nigdy wcześniej nie przeżyłam bowiem tak skomplikowanej mieszanki wrażeń. Obce były mi moje reakcje i sposób, w jaki wszystkie skumulowane emocje znalazły swoje ujście wraz z końcem filmu.
Tytułowe ‘tatami’ to tradycyjna japońska mata do pokrywania podłóg. Na niej także trenuje się sporty i sztuki walki, na przykład judo. Główna bohaterka filmu Leila Hosseini to judoczka, która wraz ze swoją trenerką Maryam Ghanbari (Zar Amir Ebrahimi, Holy Spider) bierze udział w mistrzostwach świata z nadzieją na zdobycie pierwszego złotego medalu w judo dla Iranu.
W Tatami nie ma miejsca na oddech. Film rozpoczyna się tak, jakby pominięto wstęp; wkracza się bowiem od razu w ferwor sportowej walki. Leila ma ogromne szanse, by dostać się do finału, a nawet wygrać całe mistrzostwa. Szybko pojawia się natomiast problem, który dla władz Iranu jest nie do przejścia. Patrząc na wyniki zawodniczek, doszli do wniosku, że istnieje duża szansa, że Leila będzie musiała się zmierzyć z przedstawicielką Izraela. Republika Islamska oferuje Maryam i Leili ultimatum, aby nie dopuścić do pojedynku z Izraelką. Nakazują jej udawanie kontuzji i wycofanie się z zawodów.
Wystarczy kilka minut obserwacji Leili na macie, by wysnuć wniosek, że przy jej sportowym zacięciu oraz pragnieniu zwycięstwa przystanie na warunki władz Iranu jest wręcz niemożliwe. Rozpoczyna się więc walka protagonistki – z czasem, ze swoją trenerką, z innymi zawodniczkami, ze swoim krajem oraz z samą sobą. Hosseini musi naprędce przeorganizować swój system wartości i wybrać, co jest dla niej najważniejsze. Gdzie jest dla niej bariera, gdy zaczynają się ważyć losy jej najbliższych?
Podczas samego seansu oraz długo po nim, aż do momentu pisania tych słów, zastanawiałam się, co jest największą zaletą Tatami. Czy ktokolwiek uwierzy, jeśli powiem, że wszystko? W amerykańsko-gruzińskiej produkcji nie ma ani jednej przypadkowej sekundy. Każda scena pełni tu niebagatelną funkcję, każde spojrzenie, każde cięcie, każdy kadr. Rozwiązaniem mistrzowskim jest dla mnie ujęcie filmu w czerni i bieli, ponieważ dzięki temu widz skupia się na tym, co najważniejsze, i dostrzega esencję dzieła. Przy tak dynamicznych scenach kolory mogłyby tylko rozpraszać, a wrażliwszym psuć odbiór.
Dla Arienne Mandi rola Leili to występ bezbłędny i póki co rola życia. Aktorka daje popis swoich umiejętności w sposób tak wiarygodny, że po dziś dzień nie mogę się nadziwić, iż Tatami nie jest filmem dokumentalnym. Bardzo w ten gatunek wpasowuje się końcówka filmu. I to właśnie ona doprowadziła w moim przypadku do punktu wrzenia. Po opuszczeniu sali kinowej w Dolnośląskim Centrum Filmowym nie wiedziałam, którędy wrócić do Kina Nowe Horyzonty na kolejne seanse. Nawet teraz lekko drży mi dłoń, gdy piszę kolejne słowa na klawiaturze.
Historia Leili, w pewnym momencie rozdzierająco tożsama z losami jej trenerki Ghanbari, to zaledwie wycinek tego, z czym mierzyć się muszą Irańczycy oraz Izraelczycy. Trwający z różnym nasileniem od lat 70. XX wieku konflikt na linii Iran – Izrael zbiera zatrważające żniwo. Ukazane w Tatami wybory, do jakich zmuszone są bohaterki, to takie decyzje, których nikt, nigdy, w żadnych okolicznościach nie powinien podejmować. Wyobrażam sobie, że dla znacznej większości odbiorców filmu podobne rozterki są czymś zupełnie egzotycznym i niewyobrażalnym. Dlatego podczas seansu dominują bezradność oraz obezwładniające poczucie niesprawiedliwości.
Twórcom udało się zbudować rzadko spotykany rodzaj napięcia w filmie. Nie jest ono ani męczące, ani nużące, ani nazbyt drażniące. Przyczynia się natomiast do chirurgicznego skupienia, które pozwala zaangażować się w historię Leili do granic możliwości. Właśnie: gdzie są te granice? Czy można mówić tylko o absurdzie w kontekście maty tatami, która staje się dla protagonistki zakazanym gruntem, jeśli miałaby na niej stanąć wraz z Izraelitką? Czy jednak chodzi o coś więcej?
W jednej ze scen Leila rozbija sobie głowę, uderzając nią w lustro. I to najlepiej podsumowałoby mieszankę emocji, jakie targały mną w trakcie seansu oraz po jego zakończeniu – jakbym zrobiła dokładnie to samo. Nie znałam swojej miłości do kina od tej strony. Tatami nieprzewidywalne jest nie tylko fabularnie, ale też pod kątem tego, co wyzwala w widzu. Niezależnie od tego, czy Leila zdobywa upragnione mistrzostwo, film jest dokładnie tym. Mistrzostwem – od pierwszej sekundy, aż po ostatnią literę w napisach końcowych.
korekta: Aleksandra Kowalewska
Redaktor naczelna. Fanka Ellen Ripley oraz miłośniczka Formuły 1, dla której gala wręczenia Oscarów jest ważniejsza niż Gwiazdka. Blade Runnera 2049 widziała w kinie pięć razy, a swojego filmowego TOP 3 nie jest w stanie oglądać częściej niż raz do roku, by nie popaść w rozpacz.
Ocena
Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:
JessZilla