Advertisement
FestiwaleFilmyNowe Horyzonty 2024Recenzje

„Tańce umarłych dziewczyn” – kiedy Włochy nie wystarczają | Recenzja | Nowe Horyzonty 2024

Anna Czerwińska
kadr z filmu tańce umarłych dziewczyn
fot. „Tańce umarłych dziewczyn” / materiały prasowe Nowe Horyzonty

Motyw wakacyjnego wyjazdu z przyjaciółmi, szczególnie takiego po zakończeniu szkoły, to często podejmowana przez twórców filmowych rękawica. Zdaje się, że możliwości na przedstawienie losów świeżo upieczonych absolwentów jest bez liku. Nie dziwi więc obranie takiej tematyki na swój pełnometrażowy debiut przez Annę Roller.

Już na samym początku uwagę zwraca sposób przedstawienia głównych bohaterek przez reżyserkę. Irę, Ka oraz Malin poznajemy podczas indywidualnych zdjęć wykonywanych na zakończenie roku szkolnego. Ba, nie byle jakiego roku szkolnego, bo chodzi o zakończenie ostatniej klasy; bohaterki uwieczniane są więc ze świadectwem w eleganckiej – choć tanio wyglądającej – teczce oraz pojedynczą różą. Intrygująca staje się obserwacja reakcji dziewcząt na fakt zasiąścia przed obiektywem. Na ile szkolne koleżanki przed soczewką aparatu ukazują siebie?

Anna Roller wychodzi od wizji wakacyjnej podróży bez rodziców jako doświadczenia oczyszczającego i wyzwalającego. Z Niemiec protagonistki podróżują do Włoch, które nieodzownie kojarzą się z sielanką oraz upragnionym wypoczynkiem. Film mógłby powtórzyć ciepło i pozorną beztroskę Tamtych dni, tamtych nocy, gdyby nie spotkanie tajemniczej Zoe. Nagłe zakłócenie w damskim trójkącie zaufania prowokuje do wyjścia ze swojej strefy komfortu, a nawet prób udowodnienia – tylko czego i komu?

kadr z filmu tańce umarłych dziewczyn
fot. „Tańce umarłych dziewczyn” / materiały prasowe Nowe Horyzonty

Jednym z najsilniejszych aspektów Tańców umarłych dziewczyn okazuje się różnorodność w ujęciu bohaterek. Chociaż Ira rozwija się odrobinę szybciej, każda ze świeżo upieczonych osiemnastolatek otrzymuje własną tożsamość i wyraźnie odbiega od charakteru pozostałej dwójki. W pełni zgadzają się one chyba tylko co do odbioru Zoe. Na kształtowaniu postaci Roller jednak nie poprzestaje. Jedno niepozorne wydarzenie popycha kolejne kamienie, powodując lawinę, przed którą schronić nie potrafią się nie tylko postacie, ale też sama reżyserka.

Przeczytaj również:  Feminawka: Messy girl trope, czyli jak nastała nowa era

Debiuty mają to do siebie, że więcej im wybaczam. Kim jest bowiem początkujący filmowiec, jeśli nie eksperymentuje, nie poszukuje i nie gubi się gdzieś w trakcie procesu. Podczas seansu Tańców umarłych dziewczyn czuć niezaprzeczalnie, że Niemka chciała wykreować historię bardzo samoświadomą. Bohaterki miały bezwstydnie obnażyć swoje lęki i słabości – w końcu im też powierzono rolę debiutantek. Być może nigdy wcześniej nie miały okazji, by być prawdziwie sobą. Z całą pewnością czekały na moment wyrwania się spod spojrzeń rodziców oraz nauczycieli, gdy los da im możliwość przetestowania swoich granic.

Tak samo, jak Malin, Ira i Ka rozpędzają się w swojej beztroskiej eksploracji, tempa nabiera też obraz Roller. Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami – twórczyni gubi się pod rękę z powołanymi do życia bohaterkami. Widz, uśpiony pierwszym aktem, budzi się ze zdumieniem porównywalnym do tego, jakie zastaje dziewczęta we włoskim miasteczku. Można nawet odnieść wrażenie, że sama Anna Roller orientuje się, iż zboczyła gdzieś z traktu. Ponownie – film pragnie być kinem świadomym, ale pali się w przedbiegach, żeby nie powiedzieć, że we włoskim słońcu.

kadr z filmu tańce umarłych dziewczyn
fot. „Tańce umarłych dziewczyn” / materiały prasowe Nowe Horyzonty

Nie jest przy tym tak, że Tańce umarłych dziewczyn od początku skazane są na porażkę. Tytułowe pląsy obserwuje się bowiem całkiem przyjemnie. Zarówno te ubrane w ramy auta, jak i te na obrusach oraz ołtarzach Italii. Im dalej w film, tym bardziej można jednak odnieść wrażenie, że Roller za pewnik przyjęła włoski klimat jako wyznacznik porządnego kina. Owszem, na przykład w moich oczach filmy z tego kraju to zawsze wartość dodana, ale nie da się obarczyć lokalizacji ciężarem całego obrazu. Niemka na szczęście ma dobrą intuicję, więc pozostaje wierzyć w wyciągnięcie przez nią lekcji w tematyce kina drogi.

Przeczytaj również:  Klasyka z Filmawką: „Sekrety i kłamstwa” (1996)

Trudno nie skojarzyć tytułu filmu z powieścią Grahama Mastertona Tańczące martwe dziewczynki. Co prawda nie znalazłam żadnych informacji, które mogłyby świadczyć o inspiracji w kwestii nazwy dzieła. Nie mogę się natomiast oprzeć wrażeniu, że zarówno filmowe, jak i książkowe „dead girls dancing”, były już martwe, zanim dosięgnął je właściwy płomień.


korekta: Daniel Łojko

+ pozostałe teksty

Redaktor naczelna. Fanka Ellen Ripley oraz miłośniczka Formuły 1, dla której gala wręczenia Oscarów jest ważniejsza niż Gwiazdka. „Blade Runnera 2049” widziała w kinie pięć razy, a swojego filmowego TOP 3 nie jest w stanie oglądać częściej niż raz do roku, by nie popaść w rozpacz.

Ocena

4 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.