Gra o tronSeriale

“Gra o tron” – S08E06, czyli wojna bez granic (finał serialu) [RECENZJA]

Mikołaj Krebs
Gra o tron
Gra o tron

Wraz ze zbliżającym się finałem wśród wielu z nas narastało pytanie jak David Benioff i D.B. Weiss mają zamiar domknąć wszystkie wątki, z którymi nas dotychczas zostawiono. Zawiedzeni poprzednimi odcinkami sezonu fani przygotowali nawet specjalną petycję, w której domagają się nowej wersji ósmego sezonu z innymi scenarzystami. Na chwilę przed premierą szóstego odcinka miała ona niecałe 900 tysięcy podpisów, a mam wrażenie, że po tym, co dane mi właśnie było zobaczyć na HBO, ta liczba zwiększy się przynajmniej o połowę.

Zobacz również: “John Wick 3”, czyli najlepsza część trylogii [RECENZJA]

Pierwsza połowa odcinka mija nam bardzo spokojnie. Tyrion przechodzi się po zgliszczach Królewskiej Przystani, tak jakbyśmy, po trzech perspektywach w poprzednim odcinku (w tym też Tyriona!), nie przyzwyczaili się jeszcze, że dokonano tam ogromnego ludobójstwa. Dociera do Czerwonej Twierdzy, przekopuje się w rekordowym czasie przez gruzy i potwierdza po raz kolejny to, co widzieliśmy już wcześniej – Cersei i Jaimie na pewno nie żyją.

W międzyczasie Jon Snow wpada w sprzeczkę z Szarym Robakiem, który dokonuje egzekucji na więźniach. Zdenerwowany taką postawą Nieskalanych postanawia skonfrontować się Daenerys Targaryen, teraz już oficjalną królową Siedmiu Królestw i całego Westeros.

Gra o tron

Zawsze utożsamiałem Daenerys z byciem czempionką ludu. Przemowy, które wygłaszała, były wymierzone w dużej mierze do ludzi, o których walczyła – czy to pod bramami Meereen, czy to po wyzwoleniu Yunkai. Tym razem jej przemowa kierowana jest nie do pospólstwa, nie do żołnierzy w Siedmiu Królestwach, którzy za nią walczyli, ale do… Dothraków i Nieskalanych. Jeśli ktoś jeszcze potrzebował argumentów, że Zrodzona z Burzy przeszła kompletny remont swojego charakteru w zeszłym odcinku, to proszę bardzo.

Zobacz również: Po co mi festiwale filmowe? [FELIETON]

Po tej niesamowicie mało charyzmatycznej przemowie, w której nowa królowa mówi o wyzwoleniu ludu i złamaniu koła tyranii, Tyrion wprost zarzuca jej ludobójstwo i wyrzuca swoją broszkę namiestnika, za co nie zostaje natychmiastowo skazany na śmierć, a jedynie zamknięty w lochu. Znowu. Muszę jednak przyznać, że miło było zobaczyć chociaż przez chwilę cząstkę starego karła, który nie miał oporów przed tym, by mówić co myśli nawet takim osobom jak Joffrey i był w stanie pokazać lwi pazur.

Przeczytaj również:  „Fallout”, czyli fabuła nigdy się nie zmienia [RECENZJA]

Z jednej strony chciałbym cieszyć się, że finałowy epizod sezonu nie służy jako jeden wielki epilog dla wcześniejszych wydarzeń. Nie dostajemy koronacji Dany, ukazania dalszych losów naszych ulubionych bohaterów, żadnego przeskoku ileś tam lat do przodu. Z drugiej strony, jeśli ten odcinek dopiero w połowie zmusza Jona do przebicia swojej ukochanej sztyletem, oznacza to, że cała reszta będzie tym epilogiem. I to w bardzo krótkim czasie.

Wydaje mi się, że ten zwrot akcji i słynne „subverting expectations” wcale nikogo nie zdziwił, biorąc pod uwagę ostatni odcinek. Pytaniem nie było „czy Daenerys umrze?” tylko „kto zabije Daenerys?”. Chwilę po tym akcie w sali tronowej zjawia się Drogon, który jedynie topi Żelazny Tron słabym CGI, a następnie łapie martwe ciało królowej Daenerys Targaryen, pierwszej swego imienia, królowej Andali, Rhoynarów i Pierwszych Ludzi, Niespalonej, i tak dalej, i tak dalej, a następnie odlatuje nie wiadomo gdzie. I nie martwcie się, już się nie dowiemy. Nie jestem pewien czy twórcy uznali ten zabieg za poetycki, próbując symbolicznie pokazać nam, że tron był jedynie wymyślnym krzesłem, ale znikający smok pozostawia wiele niewygodnych pytań bez odpowiedzi.

Gra o tron

Zobacz również: “Cat Sick Blues”. Czy kot jest warty więcej niż ludzkie życie? – Recenzja [CAMPING #30]

W konsekwencji tych czynów, Aegon Targaryen nie jest rozpatrywany jako kandydat do dziedziczenia, panuje bezkrólewie, a wszyscy najpotężniejsi lordowie zjeżdżają się, by podjąć decyzję na temat przyszłości królestwa. Wśród wszystkich obecnych nikt, oprócz Edmure’a Tully, nie próbuje zgłosić swojej kandydatury (a ta i tak służy jedynie jako żartobliwa wstawka, by Sansa mogła go uciszyć), bo jak dane nam było dotychczas zobaczyć, żaden z lordów nie jest przecież żądny władzy i nie ma zamiaru stawiać swoich warunków bazując na swojej potędze. Do tego przyzwyczaiła nas Gra o Tron, czyż nie?

Przeczytaj również:  „Fallout”, czyli fabuła nigdy się nie zmienia [RECENZJA]

I w tym momencie scenarzyści postanowili wywrócić wszystko do góry nogami. Pomijam już propozycję bezpośredniej demokracji z ust Samwella Tanajno. Tyrion, występujący na tym zebraniu w formie więźnia, wygłasza przemowę o tym, że to co nas łączy to historie. A kto zna się na tym lepiej niż Bran Kaleka, trójoka wrona?

A cała reszta przytakuje. Z wyjątkiem Sansy, która prosi o niepodległość dla Północy i dostaje ją bez żadnego sprzeciwu pozostałych lordów. Jon Snow za swoje zbrodnie zostaje ponownie wysłany na Mur, mimo, że nawet twórcy nie znają powodu na istnienie Nocnej Straży, co sami przedstawiają ustami Snowa właśnie. Arya zostaje nowym Krzysztofem Kolumbem, a Sansa – królową Północy. Bronn znajduje swoje miejsce w Małej Radzie, razem z Samem i Davosem, a Tyrion kontynuuje swoją karierę jako namiestnik.

Gra o tron

Cała końcowa sekwencja z trzema konkretnymi postaciami nie pozostawia złudzeń kto tak naprawdę był w oczach twórców głównymi bohaterami historii. Historii, w której ceniliśmy sobie brak jednowymiarowych charakterów. Historii, która tak jak rzekł to ostatni z Lannisterów, łączy ludzi i złączyła miliony osób przez cały czas swojego trwania.

Zobacz również: Podcast o poprzednim odcinku Gry o tron

Zakończenie zostawiło mnie z odczuciem najgorszego zakończenia w historii seriali, pisanego na kolanie w przerwie między zajęciami, bo trzeba było szybko dać coś do druku, byleby było cokolwiek. Za szybkie, zbyt nie klejące się ze wszystkim, co dane było nam dotychczas zobaczyć i w moim odczuciu – po prostu naiwne. Nigdy nie myślałem, że koniec tej przygody sprawi, że będę czuł się tak obojętnie. Nie wiem czemu twórcy zrezygnowali z rozciągnięcia tej historii o większą ilość epizodów, bo o ile można spierać się czy same pomysły były słuszne, tak wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Kurtyna opadła już w zeszłym odcinku – pozostało tylko złudzenie, że finał zawiesi ją ponownie. Wraz ze zjednoczeniem granic Siedmiu (Sześciu?) Królestw nie skończyła się najważniejsza wojna – między scenarzystami, a publicznością, która taki finał zapamięta im na długie, długie lata.


Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.