Advertisement
Recenzje

“Kapitan”, czyli jak ubiór zmienia człowieka [RECENZJA]

Mikołaj Krebs

Kino wojenne niejednokrotnie eksplorowało temat okrucieństw wojny i jednostek, które zostały zmuszone do niemoralnych czynów w imię walki o przetrwanie. Dotychczas nie wkroczyło jednak na pole, na którym stał kiedyś obóz pracy w Emsland, a na którym Robert Schwentke opowiedział historię o ostatnich dniach II wojny światowej i „kapitanie” Heroldzie, który ze zwierzyny – stał się łowcą.

Otwierająca scena przedstawia nam właśnie Herolda, dezertera Wehrmachtu, uciekającego przed żołnierzami niemieckimi, którzy urządzają swojego rodzaju sadystyczne polowania. Dzięki łutowi szczęścia i manewrowi godnemu hobbitów, udaje mu się uciec, lecz nadal czeka go walka o przetrwanie. Początek filmu nakreśla nam postać młodego Niemca, któremu nie sposób nie współczuć – jest prześladowany, wygłodniały, a wszystkie jego amoralne czyny, takie jak kradzież pożywienia, są motywowane chęcią przeżycia. Wszystko odmienia się, gdy napotyka ugrzęźnięty samochód, w którym znajduje mundur kapitana Luftwaffe – niemieckich sił powietrznych. Dla dezertera okazja wcielenia się w oficera niemieckiej armii jest nazbyt kusząca. Szybko okazuje się, że Herold wciela się w tę rolę aż nadto. Dokonuje egzekucji na grabieżcy, gromadzi wokół siebie grupę maruderów i bezczelną pewnością siebie zyskuje zaufanie innych przedstawicieli wojsk hitlerowskich.

Zobacz również: Recenzję nagrodzonych w Cannes “Złodziejaszków”

Pierwsza połowa seansu każe nam przymknąć jedno oko na to, co jest nam dane zobaczyć. No bo w końcu to tylko zdobywanie zaufania i budowanie autorytetu, a u źródła tego wszystkiego leżą cały czas podstawowe ludzkie instynkty, krzyczące nam do ucha „żyj!”. Dopiero kiedy Willi Herold i jego maruderzy trafiają do obozu karnego, Schwentke każe otworzyć nam zamknięte dotychczas oko i uświadamiając nam, że owszem, u źródła cały czas są ludzkie instynkty, ale nie jest to instynkt przetrwania, a raczej po prostu nuda i ciekawość.


Kapitan nie skupia się jedynie na tym, co kieruje jednostką, ale pokazuje także upadłość systemu prawnego i systemu wartości. Przyjęło się uważać, że mentalność niemiecką dobrze odzwierciedla przysłowie ordnung muss sein, czyli „porządek musi istnieć”. I ta mentalność trwała również przy tworzeniu fundamentów III Rzeszy, która nawet na terenach okupowanych egzekwowała skrupulatnie swój system prawny. Tymczasem w wydarzeniach, które przedstawia nam niemiecki reżyser, to wszystko powoli staje się ruiną. Nikogo nie obchodzi skrupulatne sprawdzanie dokumentów. Nikogo nie obchodzi hierarchia organów władzy. Nikogo nie obchodzi sprawiedliwość, a wszystkie działania, które na tym polu są podejmowane (na przykład scena procesu), utrzymują nas w przekonaniu, że całość jest iluzoryczna. Kiedy Herold z dumnie podniesioną głową oświadcza, że działa na polecenie samego Fuhrera, nikt nawet nie śmie tego negować. I to wcale nie ze strachu, ale dlatego, że wszystkim wygodniej jest akceptować taką rzeczywistość. Rzeczywistość, w której „coś się wreszcie dzieje”.

Przeczytaj również:  „Beetlejuice Beetlejuice”, czyli oficjalnie witamy jesień [RECENZJA]
Zobacz również: Recenzję serialu “Turn up Charlie”

Całość opowieści wybrzmiewa dość absurdalnie, jeśliby się nad tym zastanowić. Posiadałem przekonanie, że duża część tego, co pokazują mi twórcy, jest po prostu fikcją. Tym bardziej byłem zdziwiony, kiedy po końcowej scenie moim oczom ukazały się napisy informujące o dalszych losach głównego bohatera. Dopiero po krótkim sprawdzeniu informacji okazało się, że Kapitan to w zasadzie film biograficzny, mocno inspirujący się prawdziwą postacią Williego Herolda, a odskocznią od źródeł historycznych są tylko pojedyncze sceny.
Schwentke  bardzo umiejętnie operuje postaciami, przez co widz nigdy nie zastanawia się, czy decyzje, jakie podejmują bohaterowie (a może raczej – złoczyńcy) to decyzje, których oni sami są świadomi i świadomi ich konsekwencji. Nie jest dane nam się ostatecznie dowiedzieć, czy zmiana dezertera Herolda w kapitana Herolda jest szczera, czy to aktor, który nie wychodzi z roli. Duża w tym również zasługa fenomenalnej roli Maxa Hubachera, który na tyle oszczędnie wykorzystuje mimikę Williego, by nigdy nie dało się z niej wyczytać, co naprawdę siedzi w głowie młodzieńca.Immersję beznadziei wspomaga również dark ambientowa muzyka i ubogość kolorów na ekranie – nakręcenie filmu w czerni i bieli to prawdopodobnie najlepsza decyzja, jaką mogli podjąć twórcy.

Niestety psują ją dość ubogie jakościowo efekty wizualne, które wyglądają wręcz karykaturalnie przy wadze emocjonalnej scen, w których są wykorzystywane. Wydawało by się to niewielkim uszczerbkiem, ale kiedy podczas najważniejszej sceny całego filmu moim oczom ukazała się absurdalnie komputerowa krew, trochę wybiło mnie to z rytmu i umniejszyło wartość całej sceny.

Przeczytaj również:  „Zjadacz ptaków” – Gaslighter na ketaminie | Recenzja | Octopus Film Festival 2024

Na koniec pokuszę się o mały komentarz, za który część osób prawdopodobnie mnie zlinczuje, ale rzeczywistość pokazana w Kapitanie mocno skojarzyła mi się z naszymi, polskimi żołnierzami wyklętymi. Niemiecki film wszakże pokazuje, jak ciężko było poradzić sobie członkom Wehrmachtu w odnalezieniu siebie w ostatnich dniach wojny. Kiedy wszystko co znali upadało na ich oczach. Wiedzieli, że nie będzie powrotu do starego porządku, a przyszłość może być gorsza od teraźniejszości, więc kurczowo trzymali się wszystkiego, co dawało im jakiekolwiek poczucie władzy, przyjemności, zabijało nudę, jakkolwiek okrutne by to nie było.

I czy w podobnej sytuacji nie znaleźli się wyklęci, którzy po upadku całego ich systemu trafili do świata, w którym nic na nich nie czeka, więc część z nich stała się ofiarą tego samego przypadku demoralizacji i dekadencji co Herold? Nie chcę tutaj oczywiście generalizować i wrzucać wszystkich do jednego worka, ale przypadki takie jak Józef Kuraś czy Romuald Rajs, sprawiają, że w mojej głowie zostaje gdzieś ta iskra wątpliwości.

Kapitan to, mimo paru potknięć, bardzo solidne kino, dobrze balansujące między pytaniami moralnymi, a beznadzieją. A co najważniejsze, podchodzi do tematyki ze strony jeszcze nikomu nieznanej, co moim zdaniem kwalifikuje go do bycia tytułem obowiązkowym na wszelakich listach kina wojennego.


Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.