Recenzje

“John Wick 3”, czyli najlepsza część trylogii [RECENZJA]

Kamil Walczak

Część pierwsza była chlustem świeżości. Twórcy podkreślają, że sami nie wiedzieli, co tak naprawdę chcą stworzyć. To był eksperyment, czysta, kaskaderska napieprzanka jednego wyszkolonego asasyna przez bite półtorej godziny. Sequel został spreparowany wedle dewizy: „więcej, mocniej, szybciej”. Otoczony tabunami przeciwników protagonista przede wszystkim walczył i to kolejne potyczki wiązały jego relacje z postaciami. Czym zatem mogłaby nas zaskoczyć John Wick 3? Wiemy przecież, że Johna (Keanu Reeves) czeka za godzinę ekskomunika, że za jego głowę Rada wyznaczy kilkunastomilionową nagrodę, a on zostanie sam. No, ze swoim psem. Czy Stahelski (reżyser) i Kolstad (scenarzysta) mogą zaoferować cokolwiek nowego, innego, świeżego?

Kiedy weźmiemy pod uwagę skalę zagrożenia, napięcie rośnie zauważalnie i nieuchronnie. Z każdą minutą wskazówki zegara zbliżają się do godziny osiemanstej, do „excommunicado”. I mimo że wydaje nam się, że John biegnie po ulicach NYC bez żadnego celu, jakby w ataku strachu i dezorientacji, historia Wickowskiego uniwersum konsekwentnie odsłania przed nami coraz to następne karty (zresztą, nie bez powodu zapowiedziano ostatnio serialowy spin-off The Continental). John Wick 3 trochę opowiada o pochodzeniu Jonathana, a trochę o kolejnych siatkach powiązań i niesamowitych postaciach, ale, co ważne, nigdy nie dowiadujemy się tyle, ile byśmy chcieli. Po takich porcjach lakonicznych odpowiedzi automatycznie pojawia się jeszcze więcej pytań. Podziemna organizacja przestępcza okazuje się tworzyć szczegółowy świat legendarnych osobistości, dla których wiodącą walutą są przysługi świadczone innym. Przysługi parafowane własną krwią.

John Wick 3

Zobacz również: Recenzję “Podwójnego życia”

Jeśli chodzi o bitki, bijatyki, strzelaniny i kopaniny, nie będę owijał w bawełnę. Potężna bitwa o Westeros z Gry o tron czy przeładowane Avengers Assemble z Avengers: Koniec gry były dla mnie overkillem, przerostem rozmiarów nad efektem. Nie chcę czynić zarzutów bez pokrycia, ale w tych wielkobudżetowych pojedynkach brakuje mi tego indywidualizmu, tej znajomości głównego bohatera. Z kolei oblężenie Wicka jest rozsądnym wyważeniem naszych oczekiwań i ambicji produkcji, która nie dąży jedynie do bycia nieskończonym destruktum i degeneracyjną przemocą dla samej przemocy. Keanu nie mierzy się z byle minionami, których można odstrzelić pstryknięciem palca, ale ze zdywersyfikowaną armią ludzi, którzy są żądni krwi, myślą o krociach, jakie mogą za niego dostać i marzą, by w końcu spotkać na wpół legendarnego Johna Wicka, najbardziej skutecznego płatnego mordercę, który rozpętał piekło, bo ktoś zabił jego psa i ukradł samochód.

Moja wyjątkowa afirmacja trzeciej części wynika z czegoś więcej niż tylko poprawnie zrekonstruowanego (nakręconego i zmontowanego) festiwalu broni białej i palnej. Byłem zaskoczony, bo Stahelski zaskoczył mnie czymś jeszcze. To ta uświadomiona inność, dziwność, która intencjonalnie gra z konwencją całego świata. Dzięki temu John może przez pięć minut rzucać się sztyletami i innymi maczetami w starej kamienicy, by zaraz przejść do stajni, wziąć konia i ścigać się na nim z dwoma quasi-samurajami, a następnie przybyć na tym samym koniu do rozświetlonego budynku na rogu ulicy o nazwie: Tarkovsky Theatre. Przepraszam, mam do tego słabość. W ramach kosmosu Johna Wicka mieszczą się absurdalne, honorowe zobowiązania, legalistyczne egzekucje gildii zabójców, mistyczne obrzędy rodem z Alchemika Paulo Coehlo czy pieskie sentymenty, które z jakiegoś powodu trzymają w garści nie tylko głównego bohatera.

Przeczytaj również:  „Cztery córki” – ocalić tożsamość, odzyskać głos [RECENZJA]

John Wick 3

Zobacz również: Mastercard OFF Camera 2019 – TOP 5 perełek Konkursu Głównego

W garści trzyma ich jeszcze honor. Leitmotivem Parabellum jest dychotomia świata na zasady i właśnie honor. Po jednej stronie barykady przewija się androginiczna Sędzia z Wysokiego Stołu, która daje do zrozumienia, że każdy, kto pomógł Wickowi, wymaga odpowiedniej kary, że każda wina wymaga kary, a wina wynika z nieprzestrzegania zasad. Honor, choć w zdwulicowanym świecie kryminalistów traci na szlachetności, wydaje się przeciwwagą dla tej postawy. W imię godności przysług kolejni przyjaciele narażają się dla Wicka, a on sam przecież w imię tej godności toczy swoją walkę, od samego początku.

Historia Jonathana pokazuje nam jednak, że gdy na szali losu ważą się najważniejsze składowe naszego życia, żadna z tych kategorii – ani honor, ani reguły, ani pieniądze – nie może być determinantą. Film zdradza nam, dlaczego właściwie niezmordowany awatar Keanu jeszcze żyje. Nie jak uniknął tych wszystkich zamachów i kombatów, ale po co żyje. Może się to wydawać ckliwym wyznaniem, konfesją bez głębszego pomysłu, lecz dla mnie to esencja tej postaci, która straciła wszystko, a swój dech poświęca tylko dla jednego, osobistego celu. Tak szczytnego, jak efemerycznego.

Zobacz również: Po co mi festiwale filmowe? [FELIETON]

O ile w części drugiej eksploracji podlegała gałąź Hotelu Continental w Rzymie, tak tutaj nowością jest oddział w Casablance. Z tym wiąże się jeszcze jedna zaplątana w omen przysług bohaterka, Sofia (Halle Berry), która z nieukrywaną niechęcią postanawia pomóc Johnowi. Na swoich usługach ma dwa ukochane owczarki, a w wyniszczającej świadomości – podobnie jak Wick – przeszłość rodzinną, o której nie chce nawet wspominać. Choreografia walk po marokańskich uliczkach i targach z akompaniamentem wyszkolonych psów i wyspecjalizowanych zabójców zwyczajnie robi wrażenie. Kazus poszerzania uniwersum to również ciekawe zagadnienie. Mamy w końcu takie postaci, jak znani z poprzednich odsłon Winston (Ian McShane) czy król bezdomnych Bowery (Laurence Fishburne), dla których ważą się teraz losy całych ich interesów. Jest również mistrz sushi, i personalnie fan Baba Jagi, Zero (Mark Decasos) czy wspomniana już hipnotyzująca urodą i gracją Sędzia (Asia Kate Dillon). Słowem, jest co oglądać.

Przeczytaj również:  „Bękart" – w poszukiwaniu ziemi obiecanej

John Wick 3

Zresztą, banan na moich ustach był częstym zjawiskiem w tym ponaddwugodzinnym widowisku. Rytmiczna ekwilibrystyka, kaskaderski sznyt techniczny, te kocie ruchy. A przy tym wszystkim świadomość, że dla tytułowego bohatera to już nie ta szczytowa forma, że po paru tygodniach nieustannych mordów ma prawo być zmęczony i lekko ociężały. Co jednak stanowi o jego wyjątkowości to jasno postawione zadanie: przetrwać. Akrobacje na swoich zwierzęcych przyjaciołach, wyjątkowa precyzja i pomysłowość sprawiają, że może nie jesteśmy świadkami dopiętego na ostatni guzik koncertu, ale realistycznej (w ramach konwencji) podróży przez spazmy cierpień i spektakularnych zabójstw. Dochodzimy do punktu akcji, gdzie dosłownie słychać każdy wystrzelony nabój i każde stoickie przeładowanie broni. Wszystko potraktowane zostało przez nieliczne cięcia, gdzie widz doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje – i co stwarza mu tym większą satysfakcję.

Zobacz również: “Gra o tron” – S08E05, czyli jak kurtyna powoli opada [RECENZJA]

Ale John Wick 3, jak wspomniałem wyżej, nie jest overkillem. Częściej niż w pozostałych częściach się tu negocjuje, rozmawia, sądzi i ubija deale. Dla niektórych sceny te mogą się wydawać ciszą przed burzą, oczekiwaniem przed tym, aż akcja naprawdę się zacznie. Ale te werbalne utarczki same w sobie kumulują ogromne pokłady energii, napędzającej cały układ autentycznie interesującej historii. Znów, należy się odwołanie do części drugiej, która, z bólem serca, po pewnym czasie zaczęła mnie nudzić. Rzeczywiście, wszystkiego było więcej, ale to wcale nie lepiej. John przechodził z miejsca na miejsce, pokonując kolejnych wysłanników. Tutaj wydaje mi się to bardziej rozbudowane, także przez znakomity background Jardiniego. Dodatkowo, twórcy z lekka karykaturyzują zleceniobiorców Wicka, którzy chyba bardziej niż go zabić, chcą go po prostu spotkać. Trudno im się dziwić, bo kto by nie chciał?

John Wick 3

Oczywiście, zdania mogą być podzielne. Każda z części obecnej trylogii ma swoje wyróżniki. Dla niektórych przeważa koncepcyjna innowacyjność jedynki, dla innych hardkorowe all-on-one dwójeczki. Ja w swojej adoracji części trzeciej pójdę jeszcze dalej – to moja osobista filmowa topka tej dekady. Półfantastyczny development postaci, baletmistrzostwo w opanowaniu ostrych przedmiotów, dramat i rozterki naszego bohatera, konie, artystyczne rosyjskie akcenty – Parabellum dostarcza wszystkiego, czego można oczekiwać od swojego gatunku. I, przynajmniej mi, dostarczyło gargantuicznego zaspokojenia potrzeb psychorozrywkowych. Czytaj: bawiłem się pierwsza klasa.


Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.