„Winni” – Recenzja
Skandynawia i kryminał to połączenie tak perfekcyjne jak chlor i sód, jak nóż i plecy, jak zegarek i lewy nadgarstek, jak sernik i rodzynki. Dzięki takim twórcom jak Jo Nesbø czy Stieg Larsson, skandynawski kryminał zdominował już literaturę, wciąż jednak pozostając niedostępnym dla kina – adaptacje słynnych dzieł literackich nie były udane, mówiąc łagodnie – przypominając chociażby o niedawnym „Pierwszym śniegu”. Na szczęście, na ratunek przychodzą Winni, przełamując tę haniebną passę.
Uhonorowany nagrodą publiczności za dramat zagraniczny na tegorocznym Sundance Film Festival debiut Gustava Möllera prezentuje nam historię Asgara Holma (w tej roli świetny Jakob Cedergren) – członka duńskiej policji, który, odsunięty dyscyplinarnie od swojego poprzedniego zajęcia, pracuje jako operator numeru alarmowego. Jedną z dzwoniących tego wieczora jest ofiara porwania, a nasz policjant przekuwa ten telefon w historię swojego własnego odkupienia za błędy, które popełnił.
Ekspozycja głównego bohatera jest bardzo subtelna i staranna, nikt nie wpycha nam bowiem do gardła garści informacji, krzycząc: „masz, żuj szybko i spróbuj nie zwymiotować”. Zamiast tego, Möller decyduje się na bardzo naturalne, realistyczne podejście. Poznajemy Holma przez jego cyniczne podejście do odbieranych połączeń, przez prywatne rozmowy telefoniczne, przez długie, milczące ujęcia i szczegóły pokroju plastra na palcu. Tym razem to my układamy elementy na tacy, którą sami sobie podajemy. I dla każdego z nas finalny obraz będzie wyglądał podobnie, lecz inaczej.
Tyczy się to zresztą nie tylko zawiłej postaci Asgera, ale też całego filmu. Duński debiutant stawia na show jednego aktora, tworząc klimat znany widzom między innymi z filmów „Pogrzebany” czy „Locke” – kamera skupiona jest ciągle przy naszym bohaterze, unikając zbędnych retrospekcji czy skakania na miejsce wydarzeń. Widz, niczym przy czytaniu książki, sam tworzy własne wyobrażenie wydarzeń usłyszanych, a nie pokazanych nam na ekranie. Wiemy mniej więcej tyle, ile nasz „protagonista” i dajemy się zwodzić tym samym poszlakom, co on.
Zobacz również: Córka Trenera – recenzja
Jednakże, obraz też gra tu swoją rolę. Otoczone wymowną ciszą, przeciągające się zbliżenia na twarz duńskiego policjanta i coraz to ciemniejsze – w miarę postępu fabuły – otoczenie, reflektujące narastający mrok sytuacji, w fantastyczny sposób podtrzymują, a nawet potęgują napięcie, które cały czas, aż do punktu kulminacyjnego, rośnie, nie potykając się i nie malejąc nawet na chwilę. Aż dziw, że jest to pierwsze dzieło Möllera i aż dziw, że nakręcone zostało jedynie w 13 dni zdjęciowych, gdyż stworzone jest z niezwykłą dojrzałością. Winni to definicja słowa thriller.
Głównym z powodów, dla którego ulubieniec sundance’owej publiczności działa tak dobrze, może być właśnie jego „książkowy” format. W końcu to na tym polu dominuje skandynawski kryminał, a minimalistyczny format tego typu jeszcze nie przejadł się światowi filmu. A czym lepiej budować napięcie i niepokój w widzu, niż jego własnym umysłem?
Na wyróżnienie zasługuje również wcielający się w główną rolę Jakob Cedergren, dla którego, mam nadzieję, będzie to furtka do pojawienia się w jeszcze większych, popularniejszych tytułach.
Zobacz Również: First Reformed – Recenzja
Po seansie, podczas Q&A, Gustav Möller został zapytany, jaki jest jego następny projekt, na co odpowiedział krótko – „Film.” Bardzo liczę na to, że ten kolejny film Duńczyka będzie stał na takim samym poziomie, bo takich twórców jak on potrzebują nie tylko Skandynawowie i ich historie kryminalne, ale kino w ogóle.
Twój przyjazny recenzent z sąsiedztwa. Malkontent i jego quality content. Wielki fan tego co robi myśleć i tego, co pozwala nie myśleć.