FestiwaleFilmyNH+AFF2020Nowe Horyzonty 2020Recenzje

“Zabij to i wyjedź z tego miasta”, czyli piękne dzieło Mariusza Wilczyńskiego [RECENZJA]

Maciej Kędziora
Zabij to i wyjedź z tego miasta
fot. Kadr z filmu "Zabij to i wyjedź z tego miasta" / Nowe Horyzonty

Śmierć otacza Mariusza Wilczyńskiego. Pojawia się w każdym kadrze, każdej chwili, każdym momencie jego pełnometrażowego debiutu. Jednocześnie, słowami zmarłego Gustawa Holoubka, reżyser mówi, że “nie wierzy w śmierć”. Wypiera możliwość odchodzenia, jakby zgon był jedynie mitem przekazywanym z pokolenia na pokolenie. Jakby brak zgody na umieranie miał przywrócić istnienie tych, których już z nami nie ma. 

Nie sposób streścić tego, o czym opowiada dzieło Zabij to i wyjedź z tego miasta. Nośnikiem opowieści nie jest tutaj bowiem konkretna narracja, ale emocja – kształtowana i chowana przez czternaście lat pracy twórczej. Zabójczym byłoby więc napisanie, że jest to historia losów Mariuszka (wyobrażenia reżysera na temat samego siebie) czy Janka i jego ojca, podróżujących nad morze ku przerażeniu matki i żony. Oczywiście, to one są w centrum opowieści, ale ich znaczenie jest marginalne – są zaledwie prowodyrami strumieni świadomości, a nie ich skutkiem. Te krótkie momenty klasycznej ścieżki fabularnej otwierają jedynie drzwi do kolejnych wizji Wilczyńskiego na temat otaczającego go świata.

Świat Wilczyńskiego jest Łodzią jego dzieciństwa. Łodzią stanowiącą zlepek wspomnień przekształcających rzeczywistość. Oczywiście, takiej Łodzi jak ta, którą widzimy na ekranie, nigdy nie było, ale w wyobraźni artysty, w jego zakodowanym wewnątrz wspomnieniu, miasto otaczające rodzicielskim ciepłem wyglądało właśnie w ten sposób.Właśnie na tym przykładzie najlepiej widać, z czego składa się Zabij to i wyjedź z tego miasta – nie z prawdziwych zdarzeń przeszłości, ale z zapisanych w pamięci momentów, nadgryzionych zębem czasu i doświadczeń życiowych, do których wraca artysta-bohater by przeżyć je na nowo, a czasem też naprawić. 

Zabij to i wyjedź z tego miasta
fot. Kadr z filmu “Zabij to i wyjedź z tego miasta” / Nowe Horyzonty

Wilczyński zdaje się być bardzo świadomy tego, czym w rękach artysty może być medium filmu. Nie wykorzystuje go jedynie po to, by opowiedzieć pewną, mniej lub bardziej autobiograficzną historię, ale – za pomocą autofikcji – osadza samego siebie w realiach narracji i naprawia w ten sposób krzywdy, wypowiada niewypowiedziane. Scena z chorą matką, przemawiającej do niego głosem Barbary Krafftówny, to substytut pożegnania. Próba naprawienia szkód spowodowanych przez połączenie milczenia i egoizmu. Reżyser cofa się do sali szpitalnej, by na nowo przeżyć i zmienić to, czego swojej rodzicielce nie powiedział, gdy, zamiast o jej odchodzeniu, myślał o kolejnym artystycznym projekcie. Powracając do minionego, tak naprawdę odwraca swoje stare winy: przekłada naprawę dawnych szkód nad klarowną i prostą nić fabularną czternastoletniego projektu fabularnego. 

Zabij to i wyjedź z tego miasta chwyta za serce nie tylko w momentach bezkresnej szczerości i nagości emocjonalnej autora, ale również we wspomnieniach, które choć przez chwilę możemy z nim dzielić. Gdy w głośnikach rozbrzmiewała muzyka Tadeusza Nalepy, obydwaj żegnaliśmy współtwórcę hitów całkowicie inaczej kształtujących naszą percepcję rzeczywistości. Dla niego Nalepa był przyjacielem, z którym rozmawiał, współtworzył, ekscytował się sztuką. Dla mnie pan Tadeusz stworzył utwory nieodzownie kojarzące się z obozami, ekscytacją, zakochaniem – przypomina o tym jedna z ostatnich scen, gdy Nalepa gra na rejsowym dancingu, a jachtowe pary pogrążone w uścisku kołyszą się do “Hołdu”. Niezależnie jednak od tego, co motywuje nasze wzruszenia na linii widz-reżyser, obaj żegnamy postać bardzo dla nas ważną. 


Przeczytaj również: TOP5: Konkurs AFF Spectrum. Święto amerykańskiego kina! oraz wszystkie nasze artykuły z tegorocznych festiwali Nowe Horyzonty i American Film Festival.

Animacja Wilczyńskiego to również próba uchwycenia, zapamiętania i zapisania kluczowych postaci dla polskiego filmu. Pościg reżysera za głosami ikon kultury – Andrzeja Wajdy mówiącego o kanale, Ireny Kwiatkowskiej czy wspomnianego wcześniej Gustawa Holoubka – umiejscawia jego projekt w realiach archiwistycznego doktoratu artystycznego, który staje się największą pamiątką i skarbem polskiej animacji. Gdy do tego dodamy gwiazdy żywe i obecne wśród nas: mistrza formy animowanej Zbigniewa Rybczyńskiego, powracającego na ekran li głosem – ale jednak – Marka Kondrata, Krystynę Jandę, Maję Ostaszewską, Magdalenę Cielecką czy Annę Dymną, to otrzymamy pełną emocji pocztówkę pejzażu kina ostatnich lat. Pomnik pamięciowy, który własnymi emocjami buduje tym twórcom Mariusz Wilczyński. 

Zabij to i wyjedź z tego miasta
fot. Kadr z filmu “Zabij to i wyjedź z tego miasta” / Nowe Horyzonty

Znaczenie historyczno-kulturowe Zabij to i wyjedź z tego miasta nigdy jednak nie zakrywa mocy, z jaką wybrzmiewają na ekranie emocje reżysera. Pojawiające się i znikające z ekranu ikony są jedynie punktami odniesienia w twórczej wyobraźni autora Kizi – Mizi. Postać Mariuszka – wielkiego bohatera o duszy dziecięcej – wysłuchuje ich wypowiedzi, nie godząc się na ich przemijanie. Stąd też ich obecność w jego świecie – nawet jeśli ich ścieżki nie przecięły się w tak intensywnie przyjacielski sposób, w jak miało to miejsce z Tadeuszem Nalepą – stają się częścią jego opowieści, by znów być. Choć przez chwilę. Choć przez kilka ekranowych klatek. 

Natłok emocjonalny uwidacznia się również w kresce Wilczyńskiego. Nie ma w niej idealności czy znakomitego zachowania proporcji. Tym, co jednak pozwala na niezwykły odbiór dzieła, jest właśnie jej nieperfekcyjność. W każdym złym kształcie kryje się szczerość, w każdym zawahaniu ołówka pojawia się twórcza wątpliwość. To te rozterki całego procesu twórczego budują strumień świadomości artysty odrzucającego perfekcjonizm formy na rzecz emocjonalnej treści. 

2020 rok był chyba pierwszym, w którym tak mocno zacząłem myśleć o zagrożeniu utratą. O moich dziadkach, będących zawsze ostoją mojego dzieciństwa, obecną od kiedy pamiętam i kształtującą moją percepcję kulturowo-społeczną. Czas pandemii, licznych rozmów przeprowadzanych z moją babcią, to moment wszechobecnego strachu. Czy wszystko u niej na pewno w porządku, czy dziadek również czuje się dobrze? Ten strach, uświadamiany w sobie co jakiś czas, zjada nerwy, jest wszechobecny. 

Zabij to i wyjedź z tego miasta
fot. Kadr z filmu “Zabij to i wyjedź z tego miasta” / Nowe Horyzonty

Dlatego może, jako remedium na ten strach, tak bardzo zanurzyłem się w świecie Mariusza Wilczyńskiego. W tym jego wyparciu śmierci, głosie sprzeciwu. W tym krzyku “Nie!”, że nie zgadzam się na pozbawienie mnie bliskości, miłości, ciepła. 

Wreszcie, w tym ciężkim roku dla kina, również z widzowskiej, mojej perspektywy osoby, która nie potrafiła odnaleźć się emocjonalnie w tegorocznych narracjach z dużego ekranu, tak bardzo pokochałem wizję Wilczyńskiego. Dlatego tak bardzo cieszę się, że ten film powstał, że czternastoletnia droga produkcyjna doprowadziła do artystycznego spełnienia. 

Mariusz Wilczyński udowodnił swoim debiutem dwie rzeczy. Wieloletnie projekty mogą przemienić się w wielkie dzieła oraz to, że warto tworzyć w naszym kraju autorskie animacje. I szczególnie za tą drugą rzecz jestem mu ogromnie wdzięczny.

Ocena

9 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.