“Córka Trenera” – Recenzja
W 2015 roku na ekranach kin pojawił się Kamper, który jako jeden z niewielu rodzimych filmów mógłby zostać pokazany na festiwalu Sundance. Opowieść o 30-letnim testerze gier stojącym na życiowym zakręcie, mimo swoich scenariuszowych i reżyserskich braków, była światełkiem w tunelu, jeśli chodzi o polskie kino dialogowe. Aby jednak wschodząca gwiazda Łukasza Grzegorzka szybko nie zgasła, potrzeba było drugiej równie, a nawet bardziej udanej produkcji. Na całe szczęście Córka Trenera nie tylko udowadnia wielki potencjał drzemiący w twórcy, ale również rozbudza apetyt na więcej opowieści o prywatnych i rodzinnych demonach.
Historia śledzi losy duetu ojciec trener – córka tenisistka podczas ich wakacyjnej trasy po wszystkich najważniejszych młodzieżowych turniejach. Na jednym z nich Maciej (Jacek Braciak) i Wiktoria poznają Igora, młodego zawodnika, który jednak całkowicie nie potrafi zadbać o siebie. Chłopak cały czas przegrywa, co wywołuje w nim niemałą frustrację. W Córce Trenera to on będzie elementem zmieniającym na zawsze podejście do życia i tenisa zarówno samego trenera jak i dziewczyny. A wszystko przez to, że Maciej przez swoją chorą ambicję, połączoną również z bardzo dobrym sercem, decyduje się przygarnąć młokosa i stworzyć z niego nowego Wojciecha Fibaka.
Oczywiście nic nie może przyjść tak łatwo, więc między całą trójką dochodzi do ciągłych spięć i nieporozumień, głównie na tle sportowym. Najtrudniejsze są te momenty, w których przez głowę Wiktorii przechodzą myśli o zakończeniu kariery, do czego nie może oczywiście dopuścić Maciej, bo przecież to nie tylko jego córka, ale również życiowy projekt zawodowy. Natomiast Igor, oprócz treningów, lubi dobrą zabawę, colę, fast food i alkohol, a jego sposób bycia całkowicie burzy schematy, według jakich funkcjonuje rodzina Kordków.
Łukasz Grzegorzek wraz z Krzysztofem Umińskim stworzyli scenariusz w naszych warunkach niespotykany. Podobnie jak w przypadku “Kampera”, cała historia opiera się tak naprawdę wyłącznie na dialogach, a sceny treningów i fragmentów rozgrywek tenisowych są tak naprawdę jedynie katalizatorem uwalniającym emocje, które będą prowadzić do nowych, coraz to ciekawszych kłótni i spięć. “Córka Trenera” w wielu miejscach przypomina inne produkcje kina przegadanego – np. scena kłótni w samochodzie przywodzi na myśl otwierająca sekwencję z Lady Bird Grety Gerwig.
Reżyser, jak to przystało na produkcję z pogranicza coming of age i kina rodzinnego, bardzo dużo wiary pokłada w swoich aktorach, którzy to muszą udźwignąć cały ciężar dramaturgiczny. Podobnie jak w Kamperze, twórca po raz kolejny postawił na świetny dobór ról. Najlepiej wypada oczywiście Jacek Braciak, grający prawdopodobnie rolę życia. Jego Maciej to bohater nieoczywisty. Z jednej strony rygorystyczny trener, z drugiej kochający ojciec, ciągle zazdrosny o swoją córkę (będącą typową “córką tatusia”). Tak naprawdę to on, a nie Wiktoria jest najważniejszą postacią całej produkcji. To jego drogę do zrozumienia będziemy śledzić.
Próbuje mu dorównać Karolina Bruchnicka, dla której jest to pierwsza poważna rola na dużym ekranie. Czuć tutaj miesiące pracy na korcie i w zamkniętych pomieszczeniach z Jackiem Braciakiem, bo udało im się wejść na poziom wiarygodności relacji godny Boyhooda. Złośliwi powiedzą, że wszystko dzięki temu, że cały film opowiada o jej próbie urwania się ze smyczy i odkrycia własnego ja – co z pozoru nie wydaje się być trudne aktorsko – ale jej rola jest zaskakująco zniuansowana. Bardzo miło na dużym ekranie jest oglądać znowu Piotra Żurawskiego, odgrywającego bardzo podobną rolę, czyli gościa jeżdżącego w Kamperze, który jest tutaj nie tylko akcentem komediowym, ale również klasycznym archetypem człowieka wyzwolonego.
Zobacz Również: Nieposłuszne – Recenzja
Trzeba natomiast powiedzieć, że cały film z lekka niszczy Bartłomiej Kowalski jako Igor, u którego widać pewne braki warsztatowe. Zamiast spróbować zagrać siebie (Bartłomiej jest tenisistą) i wykorzystać posiadane walory, by jak prawdziwy tradycyjny naturszczyk kupić widza potęgą realizmu, próbuje zbudować postać, co niestety się nie udaje. Odnosi się nawet wrażenie, że odczuwa on pewien dyskomfort wynikający z obecności kamery.
Na zaskakująco wysokim poziomie stoi tutaj strona techniczna, poczynając od zdjęć z drogi, przez bardzo ładny koloryt kadrów, na bardzo inteligentnym wykorzystaniu muzyki kończąc. Po raz pierwszy “Rzuć to wszystko co złe” spełniało gdziekolwiek rolę dźwięku diegetycznego, co całkowicie zmiękczyło moje serce. Szkoda jednak, że same sekwencje tenisa są tu zrobione w jeden, ciągle ten sam sposób, który po pewnym czasie zaczyna być po prostu nużący i powtarzalny.
Produkcje Łukasza Grzegorzka, mimo wielu wad, są powiewem świeżości w polskim kinie. Bardzo osobiste, świetnie napisane i zagrane kino dialogowe to coś, czego na naszym filmowym poletku brakowało. Oczywiście nadal zdarzają się tutaj dziury fabularne, nieudane żarty czy też nie do końca udany casting, ale w tym przypadku po wyjściu z kina miałem świadomość, że długo tego typu produkcji na naszym dużym ekranie nie uświadczę. Dlatego pozostaje czekać, aż Piotr Żurawski znów wskoczy w swój Kamper i zabierze nas z reżyserem na kolejną podróż, której celem będzie festiwal w Sundance.
Film będzie miał ogólnopolską premierę 1.03.2019
Krytyk filmowy zajmujący się popularyzacją rodzimej kinematografii oraz jej historią. Studiuje na Szkole Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego UŚ, publikuje w "Ekranach" i "Kinie". Prowadzi podcasty Filmawki, a także swoją stronę "Zapiski na bilecie.