“Batman. Ostatni Rycerz na Ziemi” – We need a hero…? [RECENZJA]
Co się może zdarzyć, kiedy młodniejesz o 20 lat i dodatkowo budzisz się w zakładzie psychiatrycznym? I to nie byle jakim, bo w Azylu Arkham? Cóż, jest ciekawie, a przynajmniej tak powinno być w komiksie o zacnym tytule Batman. Ostatni Rycerz na Ziemi.
Scott Snyder i Greg Capullo są znani w fanom komiksów DC z ich wspólnej współpracy przy komiksach o Batmanie. Przyznam, że dokonania tej dwójki znam tylko z recenzji takich pozycji jak Batman Metal czy Trybunał Sów. Nie wiem, jaką dokładnie mają opinię jako duet, ale moja pierwsza styczność z nimi nie należy niestety do udanych. Batman. Ostatni Rycerz na Ziemi to komiks, w którym więcej jest zgrzytów niż dobrze napisanej historii.
Batman zajmuje się śledztwem, i to do tego dosyć dziwnym. Każdej nocy w najróżniejszych miejscach Gotham pojawiają się znaki nakreślone kredą. Kiedy w końcu Wayne myśli, że udało mu się rozwiązać zagadkę udaje się w miejsce, które wywołuje bardzo bolesne wspomnienia. Spotkanie z kukiełką małego chłopca kończy się dla niego niespodziewanie. Bruce budzi się w przyszłości odmłodzony o 20 lat, w Azylu Arkham. Wszyscy wokół wyglądają jak wszyscy złoczyńcy, których spotkał w swoim – wydaje się poprzednim – życiu. Jego doktorem jest człowiek wyglądający jak… Joker, a leczenie psychiatryczne zlecił najwierniejszy Alfred.
I tu zaczynało się robić naprawdę ciekawie. Mamy wprowadzenie do historii, która mogłaby nas zaskakiwać na każdym kroku. Zagadka, która wydaje się być całkiem łatwa (a wcale taka nie jest), dosyć ciekawy twist na samym początku, który wrzuca nas w główny nurt opowieści napisanej dla nas przez Snydera. Najpierw zmyłka z załamaniem psychicznym, potem do podróży po nowym i nieprzyjaznym świecie dołącza największy wróg, który staje się towarzyszem na śmierć i życie… Dla takich historii można czytać komiksy!
Niestety, w Batman. Ostatni Rycerz na Ziemi coś nie do końca zagrało. Cała historia brzmi naprawdę ciekawie opisana w kilku zdaniach. I to tyle. Czytając za często musiałam się cofać i sprawdzać, czy czasem kartki się nie skleiły i czegoś nie pominęłam. Przez dużą część lektury odnosiłam wrażenie, że Snyder chciał upchnąć bardzo dużo motywów na jak najmniejszej liczbie stron. Wszystko działo się bardzo szybko, aż za szybko, a miejscami naprawdę nie mogłam dojść do tego, co się tak właściwie dzieje i jaki jest cel całej historii. Szkoda, bo potencjał był naprawdę duży.
Rysunki Capullo bardzo dobrze pasują do tonu całej historii. Ciężka kreska koresponduje z wyczerpującą, przygnębiającą, a miejscami nawet dołującą podróżą młodego Wayne’a. Jedyne, co mi się nie spodobało to popularne od wielu, wielu lat rysowanie odbijających się kostiumie zarysów mięśni czy, w wydaniu kobiecym, kostiumy tak opinające, że trudno uwierzyć iż takie istnieją. Biorąc jednak pod uwagę, iż lekki realizm Capullo sprawdza się w całej reszcie, można na to przymknąć oko. W ostateczności.
Batman. Ostatni Rycerz na Ziemi miał potencjał na bardzo ciekawą i udaną historię. Gdyby został rozłożony na przynajmniej jeszcze jeden tom, możliwe że otrzymalibyśmy bardzo ciekawe studium postaci, jaką jest Bruce Wayne i jego super-bohaterskie alter ego. Kto wie, może właśnie taki był początkowy zamysł Snydera, ale nie dostał on zielonego światła? Jeśli tak było, to wielka szkoda, że nie udało się przekonać nikogo z DC na więcej zeszytów. Szkoda, bo może nasza przygoda z DC byłaby o wiele bardziej udana. Niestety wyszło, jak (prawie) zawsze – chęci dobre, ale wykonanie to wielkie meh.