“Superman. Amerykański Obcy”, ale wcale nie taki obcy [RECENZJA]
Przygody z DC ciąg dalszy. Tym razem „padło” na tom z serii DC Deluxe wydawnictwa Egmont – Superman: Amerykański Obcy. Kolejny już retelling znanej nam historii Clarka Kenta; jak wyglądało jego dorastanie w małym miasteczku w stanie Kansas? Czy bycie superherosem przyszło mu z łatwością? Czy jest pełnoprawnym obcym, czy może jednak ma w sobie coś z człowieka?
Na te pytania odpowiada nam Max Landis, scenarzysta najbardziej znany z filmu Kronika z 2012 roku. Syn znanego reżysera (który stworzył “Amerykańskiego Wilkołaka w Londynie”) mając na koncie coraz gorzej przyjmowane scenariusze filmowe, zdecydował się przenieść na pole komiksowe. I tu mu poszło lepiej, a przynajmniej z tego, co wyczytałam. Mogę jednak szczerze napisać, że Amerykański Obcy to kawał naprawdę dobrego komiksu. Ale nie jestem pewna, czy Wam go polecić.
Kentowie krótko po utracie dziecka znajdują na swoim polu taemniczą kapsułę z bobaskiem. Po kilku prośbach i sfałszowanych dokumentach, dziecinka zostaje z nimi. Nazywają go Clark. Chłopiec dosyć szybko zaczyna manifestować zdolności, które świadczą o jego pozaziemskim podchodzeniu. Jon i Martha wspierają go podczas każdego epizodu, pomagają mu w podejmowaniu ważnych dla niego decyzji. Ponieważ z wielką mocą przychodzi również wielka odpowiedzialność, a Clark bardzo szybko zdaje sobie z tego sprawę. Tę historię jednak zna chyba każdy.
Na kartach siedmiu zeszytów serii Amerykański Obcy mamy okazję zobaczyć rozwój Supermana, jakiego znamy i kochamy. Widzimy, jak uczy się kontrolować swoje moce, jak decyduje się używać ich, by czynić dobro. Jak dochodzi do punktu, w którym jest najbardziej znanym superherosem kochanym przez cały świat. Jesteśmy świadkami jego rozterek związanych z manifestacją mocy, rozmów nie tylko z rodzicami na temat tego, jak może wykorzystać swoje zdolności, aby czynić dobro, ale jednocześnie nie sprowadzać niebezpieczeństwa. Clark mierzy się również z prawdą na temat swojego pochodzenia, poznaje (pokrótce) historię swojej rasy, próbując samemu zrozumieć czy jest bardziej Ziemianinem, czy Kryptoniańczykiem.
Max Landis pokazał nam, że w historii Supermana nie chodzi tylko o jego pozaziemskie umiejętności, że nie jest on stworzeniem idealnym. W tej historii widzimy przede wszystkim jak bardzo ludzki jest Clark Kent, i że wcale nie różni się on od nas tak bardzo, jakby się mogło wydawać.
Za każdy z siedmiu zeszytów Amerykańskiego Obcego odpowiada inny zespół artystów. Najbardziej przypadły mi do gustu rozdziały Jastrząb oraz Orzeł. Pierwszy narysowany został przez Tommy’ego Lee Edwardsa, gdzie najbardziej wpadła mi w oko lekko nieczysta, szkicowa, ale wpasowująca się klimat zeszytu kreska. Orłem natomiast zajął się Francis Manapul, który porwał mnie dynamiką oraz kolory swoich prac. Przedstawione w nim starcie ze ogromnym stworem naprawdę robiło wrażenie. Oprócz nich w tomie można zobaczyć prace Nicka Dragotty, Joelle Jones, Jae Lee, Jonathana Case’a i Jocka, spośród których każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Normalnie w tym miejscu następuje podsumowanie i polecenie – lub nie – omawianego komiksu. Nie mogę jednak zakończyć recenzji bez wspomnienia czegoś więcej o jego niesławnym już scenarzyście. Max Landis kilka lat temu został oskarżony przez osiem kobiet o znęcanie się na tle psychicznym, seksualnym, a nawet gwałty. Wszystkie oskarżenia zostały poparte twardymi dowodami, więc nie ma wątpliwości co do tego, jakim jest on… człowiekiem.
Niestety, nie jest mi trudno uwierzyć w taki obrót spraw. Nastał w końcu czas, kiedy ofiary przestępstw na tle seksualnym nie boją się opowiadać o swoich krzywdach. Szczególnie w kręgach hollywoodzkich/twórczych. Tam takie występki są przecież wszystkim znane, ale wygodnie ignorowane, dopóki nie dowiedzą się o nich fani. Trudno mi jest jednak uwierzyć w to, że taki człowiek napisał tak dobrą Lois Lane. W Amerykańskim Obcym jest ona w końcu bad-asską i jedną z osób, które pomagają Clarkowi obrać odpowiednią ścieżkę.
Dlatego nie mogę z czystym sumieniem polecić tego komiksu, choć była to naprawdę ciekawa i wciągająca lektura. Decyzję, czy chcecie mieć ten komiks w kolekcji, czy nie, pozostawiam Wam, bo każdy ma swoje sumienie. Na szczęście nie jest to jedyna dobra historia o Supermanie, więc jest w czym wybierać.
Absolwentka finansów. Wieczna fanka Harry'ego Pottera i braci Winchester oraz ich czarnego Chevroleta Impali. Czasami coś popisze, recenzentka raczej nie na pełen etat, ale she goes there. Regał pełen komiksów (i książek), a głowa pełna pomysłów. Tylko z czasem ciężko, bo #rzycie.
Ocena
Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:
"Dziedzictwo" z WKKDC, "Superman. Czerwony Syn"