“Boska Komedia” w kontynuacji “Lucyfera” Mike’a Careya [RECENZJA]
Po zdecydowanie zbyt długiej przerwie powracamy do Was z drugim tomem wydawanej u nas w omnibusach serii Lucyfer. Za sterami drugiego tomu bez zmian pozostał Mike Carey. Wspomagany jest przez rysowników, których również znamy z pierwszego tomiszcza – Petera Grossa i Ryana Kelly’ego. Pierwszy tom był niesamowicie dobrze przemyślany, dokładność Careya co do szczegółów biła z każdej strony, a jego postaci poboczne nie służyły tylko i wyłącznie pchaniu akcji do przodu. Można się więc było spodziewać, że dalej nie będzie inaczej.
Drugi omnibus rozpoczynamy zeszytem Paradiso, tryptykiem, w którym Jill Presto wita z powrotem karty Basanos. Wyczuwając nowo stworzony przez Lucyfera wszechświat, karty widzą w tym swoją szansę na powrót no boży piedestał. Dodatkową zachętą jest fakt, że Gwiazda Zaranna zdecydował, iż jego świat będzie istniał bez ikon takich jak bogowie, czy Stwórca. Nie wydawał się on zmartwiony (może w swojej pysze), że ktoś zechce zagarnąć „bezbożny” świat dla siebie. Szczególnie że coraz więcej stworzeń zaczęło do tego nowego świata migrować.
W następnych numerach jesteśmy świadkami wielu pojedynków o władzę, wędrówek w celu odkrycia prawdy czy znalezieniu osób, które zostały stracone. Widzimy powrót młodej Elaine Belloc wraz z jej najlepszą przyjaciółką. Więcej niż tylko rolę naczynia ma do odegrania również wspomniana wcześniej Jill Presto. Nie mogło być również Lucyfera bez bezgranicznie mu oddanej Mazikeen. Dodatkowo Carey przedstawia nam postaci Gaudium i Spery. Rodzeństwa upadłych kupidynów wprowadza trochę humoru w ponure i przygnębiające wydarzenia drugiego omnibusa.
To jedna z rzeczy, które najbardziej mi się w Lucyferze spodobała – bardzo dobrze nakreślone postaci drugo-, trzecio-, a nawet czwartoplanowe. Ba, postaci, które pojawiają się tylko w one-shotach pomiędzy głównymi strory-arcami są tak dobrze nakreślone, że czasami już od pierwszych stron znamy ich charakter. Carey kontynuuje swoją historię Upadłego Syna Bożego, a każdy jego krok wydaje się być niesamowicie przemyślany; Carey wraz z każdym kolejny zeszytem pokazuje nam, że Lucyfer nie był i nigdy nie będzie człowiekiem. Coś, czego niektóre z postaci w tym komiksie wydają się nie pojmować.
Wspominałam o tym już przy okazji recenzji pierwszego omnibusa, ale również i w tym tomie widać niemal jak na dłoni, jak bardzo nieludzki Lucyfer tak naprawdę jest. Jednocześnie jednak widać, jak ludzkie przywary mogą wpłynąć na jego decyzje. Bo Lucyfer jest przede wszystkim dumny, i jego duma często doprowadza do konsekwencji. Konsekwencji, który, Lucyfer co prawda nie boi się stawić czoła, ale tu ponownie często wychodzi właśnie jego duma i pycha.
U Careya wszystko ma swoje miejsce i swój czas, tu nawet historia o wydawałoby się niepozornym tkaczu myśloszkła niesie ze sobą nie tylko morał, ale pokazuje działania Lucyfera z „zaplecza”. Trend, który również ciągnie z pierwszego omnibusa.
Najważniejszym, a jednocześnie najsłabszym z całego tomu (co nie oznacza wcale słabizny scenariuszowej) jest story arc Naglfar. Całość jest podzielona na dwie linie akcji. Pierwsza to akcja ratunkowa wspomnianej już wcześniej Elaine Belloc, której dusza utknęła w mrocznych zakątkach światów. Druga to również podróż – dwóch bożych braci bliźniaków, Lucyfera i Michała, w poszukiwaniu ich ojca. W poszukiwaniu odpowiedzi na męczące ich pytania. To ta druga część najbardziej przykuła moją uwagę podczas lektury. Poszukiwania bowiem rozpoczynają się, kiedy Michał odkrywa, iż Boga w Niebiosach już nie ma. Motyw, który jest mi bardzo dobrze znany z Supernatural, gdzie miał swoją mniejszą lub większą rolę przez prawie cały czas trwania serialu. Byłam więc ciekawa, jak poradził sobie z nim Carey i nie mogę napisać, iż byłam zawiedziona. Choć mało kto chyba spodziewał się tu dobrego zakończenia.
W tym tomie przyzwyczaiłam się w końcu do kresek Grossa i Kelly’ego, której fanką nie byłam podczas czytania pierwszego omnibusa. Przed oczami cały czas miałam piękne kadry Scotta Hamptona. Muszę jednak przyznać, iż nie jestem pewna, czy byłby on w stanie oddać tak dobrze to, co Carey przygotował dla nas w dalszych zeszytach. Na przykład ludzka stonoga z głową predatora i trzema torsami, czy demon na wysokich platformach, odziany w skórę od talii w dół i głową owiniętą ostrzami z piły mechanicznej robili niesamowite wrażenie.
W drugim omnibusie Carey daje kolejny popis swojego kunsztu scenopisarskiego. Ponownie widać również jak doskonale rozumie on materiał źródłowy i samą postać Gwiazdy Zarannej; oraz jak dużym szacunkiem darzy również postaci na dalszych planach. Rzadko zdarza mi się czytać tak długą serię komiksową, która otrzymuje naprawdę wysoki poziom po tylu wydanych zeszytach. A po Nowym Roku przecież czeka nas wydanie trzeciego omnibusa. Po tylu dobrych zeszytach i story arcach Carey ma moje zaufanie, ale i nadal wysoko postawioną poprzeczkę.
Absolwentka finansów. Wieczna fanka Harry'ego Pottera i braci Winchester oraz ich czarnego Chevroleta Impali. Czasami coś popisze, recenzentka raczej nie na pełen etat, ale she goes there. Regał pełen komiksów (i książek), a głowa pełna pomysłów. Tylko z czasem ciężko, bo #rzycie.