“Avengers: Tajne Imperium” [RECENZJA]
Kiedy jeden z Waszych ulubionych super herosów staje się złoczyńcą, przeważnie nie jesteśmy aż tak zdziwieni. Komiksy przyzwyczaiły nas do ciągłych zmian stron. Do dziś pamiętam jednak, jak przyjęłam informację o tym, że Steve Rogers został agentem Hydry w evencie Tajne Imperium. Och, jaka ja byłam zła.
Do dziś nie jestem wielką fanką tego wydarzenia Marvela, ale dzięki esejowi Norberta (który możecie przeczytać tu) spojrzałam na to trochę inaczej. Postanowiłam, że zamiast zanurzać się ponownie w całą historię wskoczę na chwilę w jedną z serii pobocznych. Tak na luzie. Oto, co myślę o Avengers: Tajne Imperium.
Victor Von Doom, samozwańczy nowy Iron Man, próbuje dołączyć do Avengers. Kiedy drużyna zastanawia się, czy na pewno nie jest już złolem, ten pomaga im pokonać nastoletnie wiedźmy na obozie dla dziewcząt. Tymczasem Thor ląduje w innym wymiarze. Jeden z lokalnych oferuje jej pomoc w przedostaniu się powrotem do jej świata. Przyjaźń z boginią ma jednak wysoką cenę.
Nowi Avengers powołani przez Steve’a Rogersa (dalej agenta Hydry) w jednej z baz natrafiają na rasę z innej planety, która utknęła na Ziemi i próbuje wrócić do siebie. Niestety, nowi Mściciele nie są tak pokojowo nastawieni.
Wreszcie, rozbita po wydarzeniach z Tajnego Imperium drużyna, pozbawiona swojej siedziby, staje przed kolejnym wyzwaniem: utrzymania zespołu i posprzątania miasta. Falcon próbuje poradzić sobie z kryzysem lidera, a Nadia Pym i Spider-Man w końcu jakoś się dogadują.
Skład superbohaterskiego teamu w Avengers: Tajne Imperium nie był dla mnie aż tak zaskakujący, biorąc pod uwagę, ile razy zdążył się on zmienić na przestrzeni tylu dekad. Ciekawie było poczytać sobie o nowej drużynie (choć wskoczyłam dosłownie w środek ich historii). Odkryłam, że nadal podoba mi się Jane Foster w roli Thor. Spider-Man pomimo bilionowej firmy i jej upadku to nadal Spider-Man, ten znany i kochany. Natomiast Falcon całkiem dobrze radzi sobie w roli lidera całej grupy.
I to by chyba było na tyle. Sumarycznie muszę przyznać, że tom ten mnie nie porwał i raczej nie zachęcił do sięgnięcia po resztę. Zapomniałam o nim już na drugi dzień. Choć nie, nie jest to do końca prawdą. Wypadł mi z głowy troszkę później, bo dalej rozpamiętywałam śliczne kadry Phila Noto.
To właśnie warstwa graficzna komiksu wyróżnia się i wypada najlepiej. Twórczość Phila Noto podoba mi się odkąd pierwszy raz zobaczyłam komiks spod jego ołówka. Jego postaci są dynamiczne, a kolory – mimo tego, że stonowane – są prześliczne. Mike del Mundo, który odpowiada za cztery ostatnie zeszyty z tego tomu, również ma całkiem przyjemną kreskę. Kolory są żywsze, co działa na korzyść szczególnie przy historii Thor, jednak kadry są zdecydowanie mniej dynamiczne. Tak czy siak, tom graficznie stworzył całkiem spójną całość.
Słabość pod względem scenariuszy można chyba usprawiedliwić tym, że to tie-in. Scenarzysta musiał wpleść swoich bohaterów w historię, która nie należy do niego. Bądź oddać ster na parę zeszytów innemu twórcy. Niestety, w Avengers: Tajne Imperium jest to bardzo widoczne. Jeśli miałabym ten komiks polecić, zrobiłabym to tylko ze względu na jego stronę graficzną. Kto wie, może dalej jest lepiej i historia układa się w bardziej interesujący sposób? Nie wiem, i chyba się nie dowiem, bo niestety nie skuszę się na kontynuację.