“Potworna Kolekcja” – stwierdziła: dobra zabawa z monstrami [RECENZJA]
Potworna Kolekcja Steve’a Nilesa i Berniego Wrightsona była na mojej liście „koniecznie do przeczytania” odkąd KBoom ogłosili, że ją wydają. Po świetnym, głównie graficznie, Frankenstein Żyje, Żyje! nie mogło być inaczej. Zakochałam się w stylu Wrightsona niemal od pierwszych stron i nie mogłam się doczekać. I warstwa graficzna Potwornej Kolekcji mnie nie zawiodła. A jak wypadła scenariuszowo?
Niles przygotował do tego tomu trzy historie, pozornie ze sobą niepowiązane. Pierwsza z nich, Stwierdziła: Zgon, opowiada o detektywie Joe Cooganie, który został zastrzelony i… próbuje znaleźć swojego zabójcę. Niestety, jak to po śmierci bywa, jego ciało zaczyna się powoli rozkładać, co tylko dokłada problemów do jego listy. O dziwo, udaje mu się chować fakt, że nie żyje, przed swoimi znajomymi. Tylko ten smród….
Druga historia, Ghul, skupia się na współpracy innego detektywa z tytułową postacią, którzy próbują dojść prawdy w sprawie gwiazdy Hollywood. Ghul wielkością przypomina Hulka, a usposobieniem już bardziej, jeśli zostać przy Marvelu, Tony’ego Starka wymieszanego z Wolverinem. Przekomarzanie się nadnaturalnego stwora z detektywem są tłem dla przeciekawej sprawy, nad którą pracują.
Ostania, Dr Makabra, to wycinek z codziennych przygód młodego geniusza. Zdecydował się wykorzystać swoją inteligencję do walki i zbierania informacji o istotach nie z tego świata. Uzbrojony w sprzęt, którego nie powstydziłby się pogromca duchów, przyjmuje sprawy, którymi nie zajmie się normalny stróż prawa. I podchodzi do nich z lekkością studenta na pierwszym roku, który nie wie jeszcze, co go czeka.
Wszystkie historie w Potwornej Kolekcji mają wspólny motyw – główne skrzypce grają tu elementy nadprzyrodzone. Same historie nie są wymagające, to raczej lekturki na luźniejszy wieczór bądź popołudnie, z dobrą herbatką czy krafcikiem u boku. Niles bawi się swoimi historiami w sposób, który również i czytelnikowi sprawia sporo frajdy. Tylko tutaj będziecie się uśmiechać pod nosem, kiedy detektyw, która zaczyna się powoli rozkładać rzuca one-linerami na prawo i lewo. Ghul wydaje się czerpać z życia więcej niż funkcjonariusz, z którym współpracuje. I oczywiście nie zapomina dopiekać swojemu współpracownikowi na każdym kroku.
Całość tomiku utrzymywana jest w klimacie powieści kryminalnych czy thrillerów z elementami horroru z połowy XX wieku. Podkreślają to również kadry Wrightsona, w którym zakochałam się niemal równie mocno, co w tych z Frankenstein Żyje, Żyje!, choć tam klimat był zgoła inny. Komiksowy realizm Wrightsona działa przewspaniale, szczególnie kiedy pokazuje nam stwory rodem z horrorów czy inne piekielne istoty.
KBoom! Wydało Potworną Kolekcję w powiększonym formacie, takim samym co, wspomniany już Frankenstein czy Dracula. Dzięki temu można jeszcze bardziej nacieszyć oko pracami Wrightsona. A dostajemy ich pod dostatkiem, bo na koniec tomu czeka nas jeszcze galeria jego prac. Twarda okładka, która imituje lekko skórzane obicie, wygląda niesamowicie, nie można się na nią napatrzeć.
W Potwornej Kolekcji mamy historie, które umilają nam relaks, są niewymagające, a jednocześnie ciekawe i naprawdę wciągające. Mamy tu zalążek małego uniwersum stworzonego przez Nilesa i Wrightsona, i kto wie, może i jest tam gdzieś również i Frankenstein? Zdecydowanie polecam Wam ten komiks, jeśli jeszcze go nie macie, bo nie dość, że jest po prostu dobry, to jeszcze świetnie wygląda na półce.