Prawda kontra złudzenia. Recenzujemy “Ostatni pojedynek” Ridleya Scotta


Nie każdy kojarzy Bena Afflecka i Matta Damona jako nagrodzonych Oscarem scenarzystów. Pod koniec lat 90. zachwycili Hollywood wspólnie napisanym „Buntownikiem z wyboru”, lecz zamiast rozpocząć pracę nad kolejnym scenariuszem, postanowili przekuć odniesiony sukces w imponujące kariery aktorskie. Musieliśmy czekać ponad 20 lat na kolejny film napisany przez gwiazdorski duet (tym razem wsparty umiejętnościami Nicole Holofcener). Filmem tym jest „Ostatni pojedynek” – opowieść o ostatnim prawnie usankcjonowanym pojedynku na śmierć i życie w historii Francji. Scenariusz zespołu Affleck-Damon- Holofcener, powstały na podstawie książki Erica Jagera, nie należy do najwybitniejszych, brakuje mu subtelności, lecz widać w nim empatyczne spojrzenie i podkreślenie tego, jak bardzo narracje skoncentrowane na pielęgnowaniu własnego statusu mogą zniekształcać rzeczywistość.
Akcja filmu wyreżyserowanego przez Ridleya Scotta rozgrywa się w XIV-wiecznej Francji. Marguerite (Jodie Comer) wyznaje mężowi, sir Jeanowi de Carrouges (Matt Damon), że została zgwałcona przez jego dawnego przyjaciela Jacquesa Le Grisa (Adam Driver). Mężczyzna składa oskarżenia w imieniu żony i wyzywa domniemanego sprawcę na pojedynek sądowy, domagając się sprawiedliwości. Choć tego typu sposób rozstrzygania sporów był uznawany za przestarzałą praktykę, spragniony rozrywki król Karol VI wyraził na niego zgodę. W trakcie procesu prowadzącego do krwawego finału Marguerite doświadcza serii upokorzeń, lecz mimo narażenia swojego statusu i bezpieczeństwa wciąż przedstawia tę samą wersję wydarzeń: została zgwałcona i nie zamierza mówić, że stało się inaczej.
Zdarzenia poprzedzające tytułowy pojedynek przedstawiono z trzech różnych perspektyw. Kolejno poznajemy prawdę widzianą oczami Jeana de Carrouges, Jacquesa Le Grisa i Marguerite. Zastosowany zabieg narracyjny sprawdził się świetnie w wydobyciu na powierzchnię różnic między tym, jak bohaterowie postrzegają samych siebie i tym, jak odbierają ich inni. W swojej wersji opowieści Jean de Carrouges przedstawia się widzom jako troskliwy mąż i szlachetny rycerz. Gdy do głosu dochodzi Jacques Le Gris, faworyt hrabiego Pierre’a d’Alençona (Ben Affleck), kreuje się na zręcznego polityka i targanego silnymi emocjami kochanka. Z perspektywy Marguerite widać, że obaj mężczyźni mają negatywne cechy i przedkładają swój status nad dobrem otaczających ich osób.


Jeana i Jacquesa początkowo łączyła przyjaźń, lecz na skutek odmiennych spojrzeń na życie, karierę czy etos rycerski mężczyźni stali się rywalami. Dla pierwszego z nich liczy się przede wszystkim honor i nazwisko, drugi ceni wykształcenie, wpływy i wolność. Jak pokazali twórcy Ostatniego pojedynku, za wspomnianymi ideami opowiadają się ludzie niepozbawieni wad. Jean jest prosty, nie potrafi czytać i ma kruche poczucie własnej wartości. Jacques to człowiek zepsuty, rozpustny i nikczemny. W środku konfliktu między mężczyznami znalazła się Marguerite. Jako widzowie mamy szansę pochylić się nad tragedią bohaterki żyjącej w rzeczywistości, w której kobieta traktowana jest jak element majątku i środek do celu. Mimo średniowiecznego settingu dostrzegamy współczesność opowiadanej historii – w końcu gwałt i obwinianie ofiary to coś, co ciągle się wydarza mimo cywilizacyjnego postępu.
W Ostatnim pojedynku mężczyźni podążają za wielkimi ideami i złudnym wyobrażeniem o sobie samych. Kobieta reprezentuje z kolei praktyczne podejście do życia i zrozumienie tego, jak ważne jest budowanie międzyludzkich relacji. Jean ze wszystkich sił chce udowodnić swoją wartość, odpowiadać na zniewagi i wykazać się odwagą, zaniedbując zarazem sprawy majątkowe. Jacques goni za zaszczytami, względami wpływowych osób i odrealnionym wyobrażeniem miłości. Marguerite wykorzystuje natomiast swoje umiejętności, by jak najlepiej zarządzać powierzonymi jej dobrami, dba o relacje ze służbą, respektuje napotykane ograniczenia, a przed podjęciem decyzji słucha różnych rad i stara się poznać inną perspektywę. Postawy przyjmowane przez głównych bohaterów filmu Ridleya Scotta, w tym postawy wobec doświadczonej krzywdy, są przy tym uwikłane w polityczne i ekonomiczne uwarunkowania.


Dramaturgia Ostatniego pojedynku miała wynikać z rozbieżności między różnymi punktami widzenia. Jean de Carrouges, Jacques Le Gris oraz Marguerite de Carrouges przedstawiają swoją wersję prawdy. Widz musi zdecydować, komu uwierzy, choć trzeba przyznać, że autorzy filmu bardzo ułatwili wydanie wyroku. Myślę, że w tym wszystkim zabrakło wiary w kompetencje odbiorcy. Chociaż historię opowiedziano z kilku perspektyw, na koniec nie mamy nawet cienia wątpliwości względem tego, który z bohaterów mówi prawdę (co podkreślono nawet nieeleganckim zabiegiem ze znikającymi napisami zapowiadającymi kolejny fragment filmu). Niełatwo stwierdzić, z czego wynika dosłowność przekazu. Czy chodzi o brak zaufania do widzów, czy też chęć podkreślenia swojego stanowiska w kwestii ruchu MeToo? A może powodem braku subtelności w treści była próba dopasowania jej do surowych realiów średniowiecznego życia, do naturalistycznych obrazów pokazywanych na ekranie? Trudniej wydać wyrok w kwestii motywacji twórców niż zdecydować, któremu z bohaterów uwierzyć.
Już przed tytułowym pojedynkiem wiemy, kto mówi prawdę i kto jest winny. Napięcie nie buduje się zatem na zaufaniu jednej ze stron i obserwowaniu konsekwencji podjętej decyzji, lecz na obawie, że prawda zostanie zagłuszona. Wydaje mi się, że to podejście stoi w sprzeczności z ruchem MeToo. Twórcy Ostatniego pojedynku, poprzez bardzo dosłowne przedstawienie gwałtu, zdają się mówić, że trzeba zobaczyć, żeby uwierzyć ofierze. Nie sądzę, by przerażająca scena przemocy seksualnej wobec bohaterki musiała pojawić się w filmie (i to aż dwukrotnie). Jedną sprawą jest to, że realistyczny sposób przedstawienia gwałtu w przypadku części widowni może przywołać bolesne wspomnienia. Drugą, że pokazanie tego zdarzenia zdaje się odbierać szansę zaufania ofierze po prostu na podstawie jej słów, zachowania czy emocji po incydencie. Aby przekonać widzów do zawierzenia Marguerite, wystarczyłoby, gdyby twórcy filmu bardziej skupili się na przedstawieniu procesu sądowego oraz relacji kobiety z mężem i Le Grisem niż na realizowaniu quasi-dokumentalnych scen wywołujących skrajne uczucia.
Powiązania historii opowiedzianej w Ostatnim pojedynku z wydarzeniami we współczesnym świecie uwypuklają się najbardziej w trakcie upokarzających bohaterkę przesłuchań i dialogów dotyczących tego, dlaczego kobiety nie oskarżają winnych przemocy seksualnej i jak obrona kobiecej godności staje się kolejnym sposobem na podbudowanie męskiego statusu. Publicystyczny zapał filmowców, choć godny pochwały i dotyczący ponadczasowo ważnego tematu, zdaje się nieco przysłaniać prawdę o ludzkiej duszy i odbierać widzowi możliwość zdecydowania, kto ponosi winę. Doceniam jednak to, że w filmie nie zmanipulowano faktów z przeszłości tak, by pasowały do teraźniejszych narracji. Choć nie podkreślono w odpowiedni sposób ważności brania pod uwagę punktu widzenia ofiary i ufania jej słowom, Ostatni pojedynek wciąż prowokuje do namysłu nad prawdą, przemocą, złudzeniami przysłaniającymi rzeczywistość i sposobami traktowania kobiet.
Nie jest żadnym zaskoczeniem, że najmocniejszym punktem filmu okazała się jego obsada. Na uznanie zasłużyła w szczególności Jodie Comer. Aktorka była w stanie gestem, mimiką i odgrywanymi uczuciami doskonale oddać niejednoznaczność i emocjonalny ciężar trzech różnych „wersji prawdy”. Comer (również dzięki pracy scenarzystów) stworzyła najciekawszą, najbardziej złożoną postać, a jej występ można uznać za centralny, najbardziej przyciągający do tej historii element Ostatniego pojedynku.
Wyróżniającą się rolę wykreował także Ben Affleck. Kradł każdą scenę, w której się znalazł. Przyciągał uwagę z niezwykłą siłą dzięki charyzmie i lawirowaniu między byciem dowcipnym a śmiesznym. Pozwalał widzowi na chwilę wytchnienia od ciężkiego, ponurego nastroju filmu, równoważąc wszechobecną brutalność swawolą. Warto zwrócić przy tym uwagę, że hrabia Pierre d’Alençon w wydaniu Bena Afflecka był w zatrważający sposób współczesny. Jego sposób bycia budzi skojarzenia z korpo-drapieżnikami czy innymi uprzywilejowanymi mężczyznami chroniącymi swoich równie zdeprawowanych kumpli. Rola Afflecka to zatem nie tylko przerywnik dla obrazowania surowych średniowiecznych realiów, ale i kolejny sposób na nadanie filmowi współczesnej wymowy.


O Ostatnim pojedynku można powiedzieć również to, że jest Gladiatorem z brzydką pogodą. Ponownie śledzimy historię człowieka domagającego się prawdy i sprawiedliwości. Ponownie obserwujemy zmagania między prawymi a zepsutymi oraz brutalne sceny walki, w tym finałowy pojedynek na arenie. Ponownie otrzymujemy historyczne widowisko zrealizowane z rozmachem i szczegółowością. Dostrzegamy hollywoodzkość w formie i treści – to, czy jako odbiorcy ulegamy jej czarowi, jest już naszą indywidualną sprawą.
Nie ulega wątpliwości, że filmowcy zadbali o wysoki poziom produkcji. Autor zdjęć do Ostatniego pojedynku, Dariusz Wolski, wybornie odmalował surowe realia świata przedstawionego. Po seansie czułam się przemarznięta i ubłocona, a zarazem tliło się we mnie uczucie niesprawiedliwości wzniecone przez uniwersalny wymiar historii Marguerite.
Muszę też przyznać, że Ostatni pojedynek przywrócił mi wiarę w kino Ridleya Scotta. Jakiś czas temu powiedziałam znajomym, że ten reżyser się kończy i już nic ciekawego nie ma nam do pokazania. Powinnam była ugryźć się w język. Ostatni pojedynek udowodnił, że Scott nie stracił talentu do opowiadania historii, co więcej przymierza się do roli komentatora problemów współczesnego społeczeństwa. Na Dom Gucci i Kittbag czekam zatem z podekscytowaniem i nadzieją na mądre, wciągające fabuły.
Ostatni pojedynek to z jednej strony sprawnie zrealizowany film historyczny, a z drugiej poruszająca opowieść o jednostkowej i ponadjednostkowej tragedii. Choć momentami twórcom zabrakło wyczucia i subtelności w odnoszeniu się do problemów dzisiejszego świata, niedociągnięcia można wybaczyć. Film bardzo dobrze radzi sobie jako opowieść o zderzeniu prawdy ze złudzeniami oraz różnicy między pogonią za statusem a robieniem tego, co dobre i uczciwe. Ostatni pojedynek z budżetem 100 milionów dolarów okazał się finansową porażką, zarabiając jak dotąd tylko 23 miliony. Wyniki box office nie są jednak związane z jakością tej produkcji, raczej z silną konkurencją wśród innych dystrybuowanych filmów. W historii kina było zresztą sporo przypadków, gdy sukces komercyjny nie szedł w parze z sukcesem artystycznym. Zachęcam więc do niezrażania się kiepskimi wynikami filmu w box office i samodzielnego sprawdzenia, co Affleck, Damon, Holofcener, Scott i ich starannie dobrana drużyna chcieli nam opowiedzieć i czy ten przekaz ma dla nas jakąkolwiek wartość.
Ocena
Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:
Gladiator, Pojedynek, Męczeństwo Joanny d'Arc