Advertisement
FilmyRecenzjeStreaming

Kolor z przestworzy, czyli kolorowe nieporozumienie [RECENZJA]

Marcelina Kulig
kolor z przestworzy
Źródło: Materiały prasowe

Przenoszenie na ekran prozy H. P. Lovecrafta nigdy nie jest prostym zadaniem. W końcu jak pokazać coś, co Samotnik z Providence określił jako „niewyobrażalne” czy „niewysłowione”? Tym razem wyzwanie zaadaptowania twórczości cenionego autora podjęli Richard Stanley i Scarlett Amaris. Bez wątpienia należy docenić odwagę, niestety rezultat ich pracy raczej nie spodoba się miłośnikom literackiego pierwowzoru.

Historia opowiedziana inaczej

Aby móc zrelacjonować zmiany dokonane w pierwotnej wersji historii i ocenić ich zasadność, muszę streścić oryginał tym, którzy nie czytali opowieści Lovecrafta i przypomnieć go tym, którzy już go nie pamiętają. Jeżeli ktoś obawia się spoilerów i woli samodzielnie zapoznać się z literackim pierwowzorem, powinien pominąć kolejne sześć akapitów i zacząć lekturę od pogrubionego zdania.

UWAGA: Spoilery na temat oryginału H. P. Lovecrafta

W opowiadaniu Kolor z przestworzy (czy też Kolor z innego wszechświata) Lovecraft uczynił narratorem mężczyznę wybierającego się na zachód od Arkham, by dokonać pomiarów terenów przyszłego zalewu. Zbiornik wody miał znaleźć się w miejscu nazywanym przez lokalnych mieszkańców „przeklętym pustkowiem”. Narrator odwiedził niesławną okolicę. Początkowo myślał, że miejsce wśród lasów spustoszył ogień, lecz zadziwił go fakt, że od lat nie odrosły tam nowe rośliny. Podczas wizyty zauważył też ruiny dawnego domostwa i starej studni. Przeraziło go to odludne, odstręczające miejsce, więc postanowił wypytać o nie mieszkańców okolicznych miejscowości. Tubylcy nie okazali się szczególnie rozmowni, napomykając tylko o „tamtych dziwach” i rodzinie, która zniknęła. Przestrzegano go też przed rozmową ze zdziwaczałym Ammiem Piercem.

Wbrew zaleceniom rozmówców narrator postanowił spotkać się ze staruszkiem. Ammie ucieszył się na wieść, że „przeklęte pustkowie” zostanie zalane wodą. Następnie opowiedział mu historię tego odpychającego miejsca i zaginionej rodziny. Opowieść okazała się na tyle przerażająca, że po usłyszeniu jej narrator wrócił do swoich przełożonych i złożył wymówienie. Pracą nad powstaniem sztucznego jeziora miały zająć się inne osoby. Narrator zarzekał się przy tym, że nigdy nie wypije wody z nowych wodociągów.

Dziwaczne zdarzenia w opowiadaniu Lovecrafta rozpoczęły się od upadku meteorytu. Wielki kosmiczny kamień uderzył w ziemię przy studni Nahuma Gardnera. Mężczyzna zawiadomił niezwłocznie naukowców, którzy przybyli i pobrali próbkę meteorytu. Nazajutrz badacze wrócili z ekscytującymi wiadomościami o niezwykłych właściwościach kamienia, w tym o widmie zawierającym niespotykane barwy.

Naukowcy kontynuowali eksperymenty, a tymczasem na ziemi Nahuma wydarzały się osobliwe zjawiska. Zaczęło się od sześciokrotnego uderzenia pioruna w krater. Po burzy okazało się, że meteoryt zniknął, pozostawiając po sobie dół. Gospodarstwem, gdzie Nahum mieszkał wraz z żoną i trzema synami, zainteresowała się prasa. Rolnicy cieszyli się z obfitych zbiorów. Owoce okazały się jednak niejadalne. Z kolei rodzina Gardnerów zaczęła podupadać na zdrowiu i uskarżać się na dręczący ją niepokój i osobliwe szumy.

kolor z przestworzy
© Paul Mudie

W okolicach miejsca upadku meteorytu zwierzęta i rośliny ulegały stopniowym mutacjom. Mieniły się też niespotykanymi barwami, by później szarzeć i umierać. Pierwszą ludzką ofiarą kamienia z kosmosu była pani Gardner. Postradała zmysły i zaczęła chodzić na czworakach, dlatego mąż zamknął ją na strychu. Tymczasem w studni zepsuła się woda. Zwariował kolejny członek rodziny, Thaddeus. Również zamknięto go na strychu, gdzie umarł ze strachu. Kolejny syn, Merwin, zniknął bez śladu. Z kolei Nahum i jego pierworodny, Zenas, pogrążyli się w czeluściach obłędu i apatii. Ammie odwiedzający Gardnerów postanowił sprawdzić, jak czuje się małżonka rolnika. Na strychu odkrył zdeformowaną istotę i położył kres jej mękom. Gdy wracał, by zabrać z domostwa Nahuma, spostrzegł, że gospodarz zamienił się w rozpadający się, obrzydliwy twór, który skonał na oczach bohatera. Rodzina Gardnerów przestała istnieć.

Ammie poinformował o zdarzeniach policję. Powrócił wraz z funkcjonariuszami, koronerem, patologiem i weterynarzem na przeklętą farmę. Gospodarstwo zamieniło się w zszarzałe pustkowie. Opróżnianie studni zdradziło jej makabryczne sekrety – szczątki dwóch chłopców i licznych zwierząt. Wieczorem z czeluści studni zaczął bić blask przedziwnej barwy, przybierając na mocy i płynąc w nocne niebo. Zlękniona grupa mężczyzn opuściła farmę, uciekając przed osobliwym kolorem. Nieoczekiwanie blask wystrzelił w niebo i zniknął, pozostawiając po sobie tylko zgliszcza. W studni został zaś szczątek koloru z innego wszechświata, czając się w ukryciu.

Przeczytaj również:  Wszystkie barwy Siergieja Paradżanowa [RETROSPEKTYWA]

Jaką historię opowiedzieli twórcy filmu? Scenarzyści Koloru z przestworzy uwspółcześnili i znacznie przekształcili oryginał. Głównymi bohaterami historii uczynili rodzinę Gardnerów, której dramat widzimy bezpośrednio na ekranie. Narrator badający okoliczne tereny poznaje członków familii osobiście, nie zaś w relacji lokalnego mieszkańca i na własne oczy ogląda kolor nie z tego świata. Zamiast Ammiego – świadka dziwacznych zdarzeń – w filmie wprowadzono podstarzałego hippisa Ezrę (w tej roli wystąpił Tommy Chong, znany jako sympatyczne dziecię kwiat z serialu Różowe lata 70.), który nie ma zbyt dużego wpływu na fabułę.

Sama rodzina Gardnerów również zmieniła swój skład. Zamiast trzech synów mamy dwóch męskich potomków i nastoletnią córę grającą na nerwach pierwsze skrzypce w filmie, podobnie jak największa gwiazda produkcji, Nicolas Cage. Nie do końca rozumiem potrzebę tej modyfikacji, ale zbytnio się nią nie przejmuję, dlatego że jest nieistotna dla fabuły. Irytujący okazał się natomiast przekombinowany pomysł na wspomniane postacie i ich rodziców.

Nathan Gardner (Nicolas Cage) – ojciec – jest hodowcą alpak i dumnym właścicielem posesji na odludziu. Dowiadujemy się o nim, że nie umie gotować, za bardzo lubi bourbon, nie spełnił swojego marzenia o zostaniu malarzem i miał skomplikowaną relację z ojcem. Theresa (Joely Richardson) – matka – choruje na raka i pracuje z domu jako doradca finansowy. Lavinia (Madeleine Arthur) – córka – interesuje się okultyzmem, odprawia pogańskie rytuały i jeździ konno bez butów. Nastolatka czyta Necronomicon, często narzeka, zachowuje się, jakby pozjadała wszystkie rozumy i więcej mówi, niż robi. Benny (Brendan Meyer) – starszy syn – interesuje się astronomią, ale odlot zapewnia mu głównie pokątne palenie trawki. Jack (Julian Hilliard) – najmłodszy członek rodziny – jest wrażliwym maluchem z bujną wyobraźnią.

Przeciętna amerykańska rodzina? Bynajmniej. Bohaterowie są na siłę obdarzani unikalnymi, charakterystycznymi cechami, przez co historia traci uniwersalny wymiar i przestaje być jakkolwiek przekonująca. Zamienia się w licytację pod tytułem „kto okaże się szczególnie wyjątkową jednostką” albo „kto będzie tym unikalnym, niepodrabialnym płatkiem śniegu”.

kolor z przestworzy
Źródło: Materiały prasowe

W kwestii fabuły Kolor z przestworzy trzyma się swojego pierwowzoru. Tu również meteoryt spada na ziemię, przyciąga pioruny i znika, by później jego pozostałości zanieczyszczały wodę, mutowały faunę i florę, zamieniały bohaterów w dziwaczne istoty i w końcu, w postaci kolorowego blasku, uciekły w głębię nocnego nieba. Rodzina Gardnerów podupada głównie na zdrowiu psychicznym. Ich fizyczna przemiana zdradza z kolei inspirację ikonicznym filmem Carpentera z 1982 roku. Istoty w filmowym Kolorze z przestworzy są znacznie bardziej krwiożercze niż te z opowiadania, nie poprzestając na powolnym rozpadzie, dążąc raczej do wchłaniania innych bytów i rozrastaniu się w odrażającą masę kończyn i glutów.

Co jeszcze w obrazie wyreżyserowanym przez Richarda Stanleya zostało z Lovecrafta? Z literackiego pierwowzoru bezpośrednio zaczerpnięto słowa wstępu i zakończenia historii. To rozwiązanie z jednej strony oddaje hołd autorowi, a z drugiej pozwala zamknąć film zgrabną klamrą. Ponadto w kadrze parę razy pojawia się słynny Necronomicon. O księdze nie ma mowy w opowiadaniu. Takie dodatki w filmie są więc dość nachalnym pokazywaniem „patrzcie, toż to lovecraftowskie!”. Gdyby ktoś wątpił, że mamy do czynienia z uniwersum twórcy mitologii Cthulhu.

W filmie Stanleya, za literackim pierwowzorem, podkreśla się wątek szkodliwości wody czerpanej w okolicy upadku meteorytu, pokazuje osobliwe mutacje fauny i flory, płoszące się konie, upiorny strych i wspomina o chłopcu mieszkającym w studni. W tych szczegółach zachowano wierność. Zasadniczą różnicą pozostaje sposób opowiedzenia historii o kolorze z innego wszechświata. Oraz fakt, że fabuła jest dość koślawa, pełna luk i niedopowiedzeń, które nie wzmagają aury grozy, lecz niejasność przekazu. Osoby zaznajomione z literackim oryginałem z pewnością się w tej plątaninie odnajdą, ale wątpię, by udało się to widzom niebędącym czytelnikami Samotnika z Providence. Znajomość pierwowzoru daje oglądającemu przewagę, dlatego przed seansem polecam się z nim zmierzyć.

Przeczytaj również:  „Eephus” – coś się kończy, coś się zaczyna | Recenzja | American Film Festival 2024
kolor z przestworzy
Źródło: Materiały prasowe

To jest dramat

Opowiadanie Lovecrafta trzyma się dwóch gatunków – horroru i science fiction. Filmowy Kolor z przestworzy wkracza dodatkowo – z marnym rezultatem – na terytorium dramatu. Jako widzowie stajemy się obserwatorami nie tylko osobliwych, niesamowitych zdarzeń, ale też dość przyziemnych problemów rodzinnych. Jesteśmy świadkami spięć, łez, wrzasków i hormonalnych burz. Słuchamy niezbyt interesujących sprzeczek na temat kulinariów, zaniedbywania domowych obowiązków czy flirtowania. Wszystko to okazuje się nużące i wybitnie działa na nerwy. Zachowanie bohaterów irytuje na równi z przerysowaną grą aktorską. Najgorzej z obsady wypadł Nicolas Cage, chociaż ma zdecydowanie najbardziej imponujący dorobek. Jego aktorskie szarże ogląda się ze smutkiem i zniesmaczeniem. Sami bohaterowie są z kolei na tyle niesympatyczni i nudni, że w pewnym momencie przestaje nam na nich zależeć i liczymy na szybkie zakończenie. Niestety film trwa prawie dwie godziny i przez ten czas musimy towarzyszyć męczącym Gardnerom, wysłuchiwać ich krzyków i znosić obrażone miny.

Wymieszanie horroru z dramatem rodzinnym może być bardzo udanym połączeniem. Taki mix gatunków sprawdził się w Lśnieniu, Egzorcyście, Dziedzictwie. Hereditary, a nawet w Babadooku. W Kolorze z przestworzy ten pomysł miał potencjał, który niestety został spektakularnie zaprzepaszczony. Za dużo tu udziwnień i pretensjonalności, by ta opowieść mogła poruszać.

Groteska zamiast grozy

Efekty specjalne w Kolorze z przestworzy w większości rozczarowują. Napiszę dobitniej – one wyglądają na bardzo tanie i amatorskie. Sam tytułowy kolor prezentuje się świetnie – szczególnie w kostkach lodu – podobnie jak kilka roślin. Nie można tego powiedzieć jednak o ruchach gałęzi, zmutowanych istotach (szczególnie kocie), kosmicznych promieniach czy większości flory porastającej ogród Gardnerów. Mnóstwo scen wypada groteskowo, wizualnie przypominając produkcje emitowane na SyFy czy TV Puls. Wspomniany efekt, niezbyt pożądany w przypadku adaptacji prozy Lovecrafta, wzmacnia przeszarżowane aktorstwo.

Dźwięk w filmie Stanleya broni się lepiej niż obraz. To głównie on wprowadza atmosferę napięcia. Muzyka, szumy i piski współtworzą poczucie zagrożenia i niesamowitości. Gdyby tylko efekty specjalne prezentowały się lepiej, można byłoby mówić o produkcji zapewniającej przyjemne, psychodeliczne doświadczenia.

kolor z przestworzy
Źródło: Materiały prasowe

Kolor z przestworzy to film niepotrzebnie udziwniony, kiczowaty, groteskowy w denerwujący sposób i miejscami męczący. Twórcy podjęli się niebywale trudnego zadania i niestety mu nie sprostali. Miłośnicy twórczości Lovecrafta mogą poczuć się srogo zawiedzeni tą adaptacją. W jeszcze gorszej pozycji znajdują się osoby nieznające pierwowzoru. Film może wydać się im niezrozumiały, pełen luk i nielogicznych połączeń. Kolor z przestworzy z czystym sumieniem polecam wyłącznie osobom dręczonym ciekawością, lubiącym stylistykę VHS-ów oraz chcącym zobaczyć, jak Nicolas Cage doi urocze alpaki.

+ pozostałe teksty

Strateg, estetka, serendypitystka. Lubi gry słów i limeryki. W popkulturze najbardziej interesuje ją groza, wzniosłość i rytuał. Chętnie ogląda filmy o życiu w lesie, ekspedycjach polarnych, pociągach, konfliktach między nauką/techniką a etyką oraz produkcje z gatunku Southern Gothic. Grzebie w popkulturowym śmietniku, by znaleźć w nim złoża czystego absurdu. Kocha niemiecki ekspresjonizm na równi z kuriozami ery VHS-ów. Godzilla, Potwór z Czarnej Laguny i Ro-Man to jej dobrzy kumple.

Ocena

4 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

Anihilację

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.