Advertisement
CampingPublicystyka

Camping #9 – “Polyester” (1981) – „Oh, everything smells so much better now”

Albert Nowicki
Polyester

Francine Fishpaw przeżywa najgorszy tydzień swojego życia. Mąż postanawia ją porzucić, bo na horyzoncie pojawiła się młodsza, szczuplejsza kobieta. Matka robi, co może, by uprzykrzyć Francine życie: wytyka jej każdy błąd, napędza w niej alkoholowe ciągoty. Równie bezduszne okazują się dzieci – a właściwie potwory – które mieszkają z bohaterką pod jednym dachem. Nastoletnia Lu-Lu sypia z kim popadnie i zachodzi w niechcianą ciążę; Dexter natomiast okazuje się „Baltimorskim Stomperem” – dewiantem nagminnie depczącym kobiece stopy, na którego skierowana jest potężna nagonka medialna. W tym kryzysowym momencie Francine poznaje Todda Tomorrow – przystojnego właściciela kina samochodowego, w którym pije się wyłącznie szampana, a jako przekąski podawane są… kawior i ostrygi. Tomorrow sam jest jak afrodyzjak: otyła gospodyni z suburbii traci dla niego głowę. Niestety, to dopiero początek jej śmierdzących kłopotów.

Polyester Johna Watersa to most postawiony pomiędzy utrzymanymi w złym smaku klasykami z lat siedemdziesiątych („Desperate Living”, „Multiple Maniacs”) a bardziej mainstreamowym okresem w karierze słynnego reżysera z Baltimore. Paradoksalnie był to projekt droższy o zaledwie dziesięć tysięcy dolarów od niesławnych „Różowych flamingów”. W drugiej połowie lat 80. Waters zaczął pławić się w wyższych budżetach, a jego kino – choć nadal pozostawało zgodne z estetyką kampu – bywało czasami ugrzecznione. „Polyester” był ostatnim filmem reżysera, w którym pojawiła się nie tylko Edith Massey, ale też charakterna transgresja.

Polyester

Późniejszy przebój Watersa, „Lakier do włosów”, nie bez powodu cytowany jest jako jeden z najważniejszych niezależnych musicali w dziejach filmu amerykańskiego. Ale to „Polyester”, w całej swej ekstrawagancji, lepiej rozprawił się z próbą czasu. W sposób skandaliczny i obrzydliwy zanegowany zostaje tu mit jankeskiego snu – zwłaszcza sielankowych przedmieść wielkich miast, gdzie żyje się błogo i beztrosko. Sytuacja Francine dowodzi, że idylla białych płotków i perfekcyjnie przystrzyżonych trawników bywa przekłamana: mąż-łajdak dogryza bohaterce straszliwie, raz komunikując przez megafon, że jest ona krową, kiedy indziej dzwoniąc z pokoju motelowego kochanki i symulując orgazm.

Film zainspirowały melodramaty z lat 50. – tak zwane „woman’s pictures”, w których zblazowane czterdziestki romansowały z seksownymi młodziakami. Ckliwą słodycz zamienia jednak Waters na kąśliwą szyderę. „Polyester” w satyrycznym zwierciadle odbija takie tematy, jak rozwód, religia, alkoholizm czy aborcja. Co ciekawe, „istotnym” dla fabuły tematem okazał się też fetyszyzm stóp (do parafilii tej Waters powrócił w swoich dziełach przynajmniej parokrotnie). Syn Francine jest maniakiem seksualnym, dla którego największą rozkoszą ma być nagłe nadeptywanie na kobiece stopy. Sceny z udziałem chłopaka opatrzone są wibrującą, trochę groźną muzyką i sprawiają wrażenie, jakby wycięto je z tandetnego horroru exploitation.

Polyester

Zobacz również: Camping #6 – “Raw” [Mięso] (2016)

Prawdziwymi gwiazdami filmu są Divine, jej wielka fryzura i bez reszty karykaturalny manieryzm. Intrygującą rolę tworzy też Tab Hunter – nasz zagadkowy Todd – parodiujący swój wizerunek byłego idola nastolatek. „Polyester” jest obrazem podtrzymanym w złym tonie, ale to, oczywiście, zabieg celowy. Z łatwością można wydać mu mierną ocenę – byłaby ona jednak tyleż krzywdząca, co bezmyślna. Film okazuje się bardziej bystry niż być powinien, cechuje go świadomość formy. Jest najbardziej queerową produkcją pozbawioną, w istocie, wątków queerowych. W jednej ze scen córkę Francine i jej chłopaka ściga wściekła Afroamerykanka, która została niemal rozjechana przez ich samochód. Gdy parę delikwentów dogania, przegrywa im oponę „gołymi” zębiskami. „Polyester” trzeba zobaczyć na własne oczy, żeby uwierzyć, że w ogóle powstał.


„Camping” to cykl tekstów, w których przybliżam czytelnikom dzieła, jakich nie znajdą w zestawieniach najlepszych filmów wszechczasów. Kino pełne miłości, niebezpieczne, nierzadko szokujące, za to zawsze, w jakiś pokrętny sposób, piękne. Dzisiejszym gościem był Alber Nowicki z His Name is Death, dajcie mu lajka:


Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.