“Dom nad Jeziorem” – Recenzja
Skandynawska populacja uchodzi za bardzo kosmopolityczną, ale − co oczywiste − nie wszyscy dążą do zniesienia podziałów kulturowych. Niczym nieuzasadnionej ksenofobii przyjrzał się Mikko Makela w swoim debiutanckim filmie, „Dom nad jeziorem” (tytuł festiwalowy „Ukryci w sitowiu”). Przykład Jouko − ojca głównego bohatera − dowodzi, że nawet w postępowej, wydawałoby się, Finlandii jawnie demonstrowane są postawy fobiczne, dyskryminacyjne, wyrastające z niedostosowania społecznego. Pochodzący z Syrii robotnik, Tareq, przybiera asekuracyjną postawę i nie sposób mu się dziwić: ponieważ komunikuje się po angielsku, a nie fińsku, zleceniodawca rozmawia z nim jak z dzieckiem − jak z kimś, kto niczego nie rozumie, a prawdopodobnie też nic nie potrafi. Za światopoglądem Jouko stoją skróty myślowe; to nienadążający za nowoczesnością konserwatysta, dla którego wojsko ma większą wartość niż studia w Paryżu, a opinia sąsiada urasta do rangi sacrum.
„Dom nad jeziorem” nie jest pierwszym fińskim filmem, który z uchodźcy czyni postać pierwszoplanową (w ubiegłym roku na ekranach kin gościł komediodramat „Po tamtej stronie”, z Sherwanem Hajim jako Syryjczykiem tułającym się po „progresywnej” Europie). Makela nie poświęcił kryzysowi migracyjnemu zbyt wiele uwagi; przystojny Arab przede wszystkim zdobywa serce Leeviego, nie uczy zaś jego ojca tolerancji. Podjęty zostaje temat innych konfliktów i zgryzot społecznych (np. obowiązkowej służby wojskowej, przez którą młodzi Finowie uciekają zagranicę), ale są to problemy w znacznej mierze niewypowiedziane, niby podsycające dramatyzm, a mimo wszystko niedostatecznie rozwinięte. Bohaterowie toczą trywialne, często wykraczające poza scenariusz rozmowy, co dla Kabbaniego i Puustinena okazuje się gratką − pozostawia im bowiem szerokie pole do własnej improwizacji oraz niczym niepohamowanego manewru dramaturgicznego. Luźne dialogi nieźle współgrają z naturalizmem estetycznym: „Dom nad jeziorem” rozgrywa się przede wszystkim w przestrzeniach otwartych.
Leevi i Tareq dyskutują o swoich tęsknotach, pragnieniach i obawach. Obaj szukają na świecie miejsca, które mogliby nazwać domem: pierwszy z nich czuje się nieswojo u boku homofobicznego ojca, drugi zaś porzucił ojczyznę. Ten motyw akcentowany jest przez tytułową, leśną chatę − wymagającą gruntownej przebudowy. Praca manualna uwyraźnia męskość obu postaci, choć − bez porównania się nie obejdzie − sam film jest mniej „szorstki” niż fabularnie bliźniaczy projekt Francisa Lee, „God’s Own Country”. To był dramat bez reszty angażujący, powstały z inicjatywy reżysera o dominującej sile i wyraźnej wizji. Makela zaś nakręcił obraz powściągliwy, oszczędny w swej formie, chwilami zbyt subtelny w warstwie narracyjnej. Za swoją pracę i tak uzyskał kilka „branżowych” wyróżnień, bo „Dom nad jeziorem” bynajmniej nie jest kiepskim debiutem. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że bazując na soczystszym scenariuszu − a mówiąc wprost: pracując z lepszym tekstem − młody Fin dowiódłby światu, jak wrażliwym i utalentowanym jest filmowcem. Za sprawą „Domu…” − a zwłaszcza scen romantycznych uniesień − poznałem w Makeli reżysera ze sporym potencjałem i perspektywą rozwoju.