KomiksKultura

“Amazing Spider-Man Epic Collection. Każdy z każdym” – Twój niczym niewyróżniający się kolega z sąsiedztwa [RECENZJA]

Maurycy Janota
Fragment okładki tomu "Amazing Spider-Man Epic Collection. Każdy z każdym" / fot. materiały prasowe

Format “Epic Collection” jest wyraźnie zorientowany na kolekcjonerów i największych fanów uniwersum Marvela, co w pewnym stopniu usprawiedliwia nierówny poziom zebranych w środku fabuł. To trochę tak, jakby wydawca, kładąc czytelnikowi na ręce kolejne albumy, jednocześnie się tłumaczył: “Dajemy ci nieprzefiltrowany materiał, historia po historii. Musisz liczyć się z tym, że niektórych nie da się czytać”.

Ciężko przez to recenzować mi same te wydania per se; pisać, że niektóre zeszyty szóstego tomu o Spider-Manie są lepsze, a niektóre gorsze. Skoro cykl zakłada możliwie jak najdokładniejsze podążanie za serią Amazing…, nie powinienem używać zwrotów, że coś jest tu niepotrzebne albo że lektura jakiegoś fragmentu była dla mnie zupełną stratą czasu. Dlatego miejcie na uwadze, że nie traktuję tego tekstu jako recenzji tomu wydanego przez Egmont Polska. Nie mogę go krytykować, bo swoje założenia spełnia bez dwóch zdań. Mogę za to dywagować nad tym, czy ten konkretny okres w dziejach Człowieka-Pająka był ciekawy i rozwijający postać.

Z każdego dotychczasowego rozdziału udawało mi się wyłuskać mniejsze lub większe plusy — czasem kwalifikowały się do tego wyróżnienia całe długie historie, czasem wątki poboczne, a jeszcze innym razem pojedyncze strony, które z konkretnego powodu potrafiły zapaść w pamięć. W przypadku Każdego z każdym po raz pierwszy nie potrafię. 

W teorii nie brzmi to może źle — to w końcu nadal umiarkowanie ceniony i darzony sentymentem run Davida Micheliniego (choć następuje tu chwilowe przekazanie pałeczki Alowi Milgromowi), naszpikowany gościnnymi występami powszechnie lubianych postaci. Jeśli dodać do tego fakt, że niemal równolegle do niego ukazywało się znakomite Spectacular Spider-Man, naprawdę można było mieć nadzieję, że scenarzyści wykorzystają sprzyjające warunki i obudują całość przyzwoitą fabułą. Niestety, nie wyszło.

Przykładowa plansza z “Amazing Spider-Man Epic Collection. Każdy z każdym” / fot. materiały prasowe

Wydanie otwierają trzy przeplatające się annuale, złożone z kilku niezbyt istotnych dla aktualnego statusu quo historyjek (część z nich nie dotyczy nawet Petera, a co najwyżej lekko powiązanych z nim bohaterów i antybohaterów). Specjalne powiększone numery pojawiały się także we wcześniejszych tomach, będąc zazwyczaj materiałem do całkowitego zapomnienia, ale tutaj rażą wyjątkowo. Nie dość, że to niemała część tomu (prawie połowa!), to dodatkowo skumulowana na samym początku opóźnia właściwy start historii i nie pozwala się jej rozkręcić.

Po przebrnięciu przez nieangażujące, niepowiązane z resztą zbioru (to już nie te czasy, kiedy na łamach annuali rozgrywały się kluczowe dla bohaterów wydarzenia) antologie wcale nie jest lepiej. Od pierwszych stron następujących po nich zeszytów regularnej serii Amazing Spider-Man czytelnik zostaje zaatakowany akcją, która nie odpuszcza przez sześć numerów. Nawet w komiksach superbohaterskich rzadko się zdarza, by scenarzysta pominął pierwszy oraz drugi akt i od razu przeszedł do trzeciego.

Ciągłe starcia z armiami bezimiennych minionów szybko nudzą, bo Milgrom nijak nie dba o emocjonalne podłoże i nie daje chwili wytchnienia. Walka nie toczy się o coś, co Peterowi byłoby bliskie — ani nie zależy od niej dobro jego przyjaciół czy rodziny, ani nie doskwiera mu żaden wewnętrzny konflikt. Ba, Spider-Mana wyjątkowo w tej historii mało – “czas ekranowy” dzieli prawie po równo m.in. Punisherem czy Moon Knightem. Ducha klasycznych opowieści o Pająku jeszcze mniej. Michelinie i Milgrom zupełnie rezygnują z całego zestawu cech charakterystycznych dla Amazing… Ograniczające się do pojedynczych kadrów wstawki z Mary Jane i ciocią May sprawiają wrażenie odfajkowanego obowiązku, drugi plan obsadzają tym razem członkowie New Warriors bądź pomocnicy innych bohaterów. Czyta się to jak mdłą, odartą z jakiejkolwiek kreatywności superbohaterszczyznę.

Przykładowa plansza z “Amazing Spider-Man Epic Collection. Każdy z każdym” / fot. materiały prasowe

Nieco korzystniej wypadają wieńczące zbiór numery o Cardiaku oraz powieść graficzna (wybaczcie ten zlepek zastępujący frazę “graphic novel”) pt. Sam strach, ale to nie wystarcza do tego, by uznać album za warty przeczytania.  

Za sprawą niedawnego startu kioskowej kolekcji Hachette pt. “Marvel Origins” polscy czytelnicy mają aktualnie możliwość śledzić trzy regularne cykle wydawnicze z różnych okresów w historii Spider-Mana. Jeden wprowadza z lekkim opóźnieniem najnowszą serię dla czytelników zainteresowanych tym, jak teraz układają się losy Petera, dwa pozostałe zaś skierowane są do zbieraczy i nostalgików. Pierwszy z nich, czyli “Epic Collection”, którego kolejnym tomem jest Każdy z każdym, służy za wehikuł czasu do podróży do przełomu lat 80. i 90. Drugi — wpleciony we wspomnianą kolekcję — cofa się jeszcze bardziej, bo do samych początków postaci datowanych na szóstą dekadę XX wieku. I to te ramotki polecam z większym przekonaniem, bo — choć infantylne — przypominają, chociaż dzieło dorosłego.

Ocena

3 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

Amazing Spider-Man Epic Collection, Spider-Man Todda McFarlane'a

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.