„Wonder Woman. Historia: Amazonki” – od mitu o pasie Hippolity do feministycznego komiksu superhero
Wonder Woman. Historia: Amazonki to kolejna, po Wonder Woman: Martwa Ziemia, pozycja spod szyldu Black Label, skierowana do fanów najpopularniejszej superbohaterki wydawnictwa DC. Poprzednia przenosiła czytelnika w daleką, dystopijną przyszłość. Ta robi coś odwrotnego – zabiera go do samych narodzin rasy Amazonek, od których młoda Diana, późniejsza przyjaciółka Batmana i Supermana, czerpała nauki.
Z tego też powodu komiks nie może oprzeć fabuły stricte na Wonder Woman. Ta największą rolę – marketingowy magnes – odgrywa zatem w tytule i na okładce. Jakkolwiek rozczarowująca jej nieobecność mogłaby być dla niektórych, nie jest to zabieg nowy, niespotykany dotąd w komiksach o wojowniczej księżniczce. Jedna z najważniejszych zeszytówek w jej wydawniczej historii próbowała podobnej rzeczy. Jak na tle klasyka wypada niedawna miniseria Kelly Sue DeConnick?
Mit i adaptacja
Gdyby chcieć pozostać w komiksowo-superbohaterskiej terminologii można by powiedzieć, że pierwszy numer odświeżonej serii Wonder Woman z 1987 roku podjął się retconu greckiej mitologii, a konkretnie mitu o dziewiątej z dwunastu prac Heraklesa. To konkretne zadanie herosa polegało na zdobyciu pasa Hippolity, królowej plemienia Amazonek. Według licznych przekazów dokonał tego w sposób bezkrwawy – rozkochał ją w sobie lub otrzymał go od niej w podzięce za pomoc. W innych wersjach syn Zeusa i Alkmeny wyrywał przepaskę siłą, wdając się ze swoją świtą w wojnę z Amazonkami i mordując ich przywódczynię.
Herakles ze wspomnianego komiksu wydawnictwa DC jest arogancki, dumny i okrutny. Wskutek intryg boga wojny, Aresa, wyrusza na spotkanie Hippolity, która – jak głoszą plotki – miała dopuścić się obrazy jego majestatu. Po zmierzeniu się z nią w równorzędnym pojedynku, nawiązuje z nią nieszczery sojusz i w najmniej oczekiwanym momencie, zaraz po pojednawczej wieczerzy, odurza ją i zniewala. Tego, co dzieje się potem, między kadrami, można się tylko domyślać.
Amazonki ostatecznie odzyskują wolność, ale mimo to tracą przychylność olimpijskich bogiń. Te są bowiem rozczarowane tym, że nowa rasa, którą stworzyły z dusz skrzywdzonych przez mężczyzn kobiet po to, by stanowiła wzór dla śmiertelników, zdecydowała ukryć się przed nimi za murami bogatego miasta. Dobrowolna izolacja Hippolity i jej przyjaciółek zostaje ukarana przymusowym zesłaniem na jedną z niedostępnych, samotnych wysep.
Narodziny idei
Dlaczego omówienie komiksu DeConnick rozpoczynam od sięgnięcia blisko czterdzieści lat wstecz i streszczenia ikonicznego zeszytu Wonder Woman autorstwa George’a Pereza? Powody są dwa – po pierwsze oba te tytuły prezentują różne podejścia do tej samej historii, po drugie zaś rysownik, Phil Jimenez, wielokrotnie – czy to w wywiadach, czy w materiałach dodatkowych – wskazywał tamtego twórcę jako swoją największą inspirację.
Informacja o tym, że Wonder Woman Historia: The Amazons powstaje, pojawiła się już w marcu 2018 roku, przy okazji pierwszej zapowiedzi startu DC Black Label. Założeniem imprintu miało być dawanie cenionym autorom większej swobody artystycznej i stworzenie marki, która kojarzyć będzie się z dopracowanymi, skrojonymi pod bardziej wymagającego, dojrzalszego czytelnika tytułami. Wówczas w kontekście The Amazons padały tylko dwa nazwiska – DeConnick oraz Jimenez. Dopiero później na pokład dołączyli kolejni rysownicy, którzy mieli przejąć pałeczkę po Jimenezie i zilustrować odpowiednio drugą i trzecią część prestiżowej miniserii: znany z Top 10 Gene Ha oraz kojarzona już wcześniej z Wonder Woman Nicola Scott.
To właśnie ona, zdradzając w wywiadzie udzielonym kanałowi Wah Lum Films, że do współpracy została zaproszona niedługo przed premierą zeszytu #1, niejako potwierdza, że Historia przechodziła w procesie realizacji sporo niespodziewanych zmian. Scott, zajęta pracą nad Black Magick, odrzuciła ofertę i ograniczyła się jedynie do zilustrowania numeru trzeciego, co z kolei otworzyło drzwi dla Ha. Biorąc pod uwagę wiele mówiące operowanie na żywym organizmie, jak i to, że propozycja wydawnicza DeConnick zakładała nie trzy zeszyty, a trzy tomy, można chyba zaryzykować stwierdzenie, że The Amazons rodziło się w bólach, a produkt końcowy leżał daleko od pierwotnej koncepcji. Finalnie kolejne rozdziały ukazywały się w sześciomiesięcznych odstępach, począwszy od listopada 2021 roku. Miniseria wystartowała zatem prawie cztery lata po tym, jak świat usłyszał o niej po raz pierwszy.
Nowa perspektywa
Opowieść DeConnick zaczyna się podobnie jak miało to miejsce u Pereza – od przedstawienia problemu odwiecznej przemocy mężczyzn wobec kobiet oraz wizyty na Olimpie, gdzie przejęte boginie domagają się od Zeusa interwencji w tej sprawie. O ile w Wonder Woman były one dość przezroczyste i zlewały się w jedną zbiorczą bohaterkę, o tyle Historia stara się wyraziście eksponować każdą z osobna. Dzięki rozmachowi kreski Jimeneza ich wizerunki są bardzo odrębne i charakterystyczne. Rysownik robi wiele, by zachować jak najwięcej klasycznych atrybutów poszczególnych postaci, ale jednocześnie pozwolić sobie na szereg nieoczywistych formalnych eksperymentów. Boginie portretuje w sposób podniosły, niemal nabożny i natchniony, co już na wstępie sugeruje w jakiej konwencji utrzymany będzie cały komiks.
Pomimo podkreślenia ich roli w panteonie, Hera, Hestia, Artemida, Demeter, Hekate, Afrodyta i Atena nie znajdują w tej wersji mitu posłuchu u najważniejszego z bogów. Zeus lekceważy gniew małżonki, ta zaś, znając jego upór, odpuszcza, wystawiając swoje siostry i córki, które wbrew reszcie Olimpu i tak postanawiają potajemnie powołać do życia nową rasę kobiet. W przeciwieństwie do Pereza, u którego Zeus dał im wolną rękę, DeConnick (znana przecież m.in. z mocno pulpowego, feministycznego Bitch Planet) wprowadza motywy buntu i sekretu, co wydatnie zmienia wymowę genezy Amazonek. Od teraz nie są jedynie wzorem do naśladowania, a absolutnymi wyrzutkiniami, bojowniczkami i mścicielkami.
Zupełnie inna jest także rola stojącej na ich czele Hippolity. W Wonder Woman #1 rodzi się królową, od początku prowadzi plemię i ma w nim decydujący głos. Historia natomiast stawia ją w pozycji prostej wdowy, która dopiero aspiruje do stania się częścią tej grupy. Jakby chciała pokazać, że Amazonką może być każda kobieta, która nie pozostanie bierna i nie zgodzi się na patriarchat.
Gdy z czasem ich tajemnica wychodzi na jaw, budzi to wściekłość bogów. Tutaj na scenę wkracza Herakles. Tym razem nie motywuje go chęć zachowania dobrego imienia – reprezentuje urażonego ojca. U DeConnick ginie pokonany przez walczące ramię w ramię wojowniczki. Nie dochodzi więc do zniewolenia i domniemanego gwałtu. Kobiety solidarnie bronią się przed oprawcą. Wiedząc, że odwet Zeusa będzie trwał dopóki nie zakończy się jego triumfem, poddają się po jednej ze straszliwych bitew. Tak, jak w komiksie Pereza, spotyka je kara – uwięzienie na wyspie.
Porównanie ujęć
Choć od genezy przedstawionej w latach 80. niektórych komentatorów odrzucają problematyczne triggery, do dziś jawi się ona jako wzór, za którym podążają kolejni scenarzyści i scenarzystki. DeConnick i Jimenez znajdują się w tej grupie. Rozkładają jednak inaczej akcenty – Amazonki w Historii są niewątpliwie radykalniejsze, ale w żadnym momencie fabuły ich metody nie zostają podważone. Im dalej w las, tym więcej autorzy wysuwają argumentów, uzasadniających wendetę bohaterek. To kwestia dyskusyjna, czy idealizując je, czynią komiks bardziej feministycznym.
Menalippe i pozostałe mścicielki tracą przez to autonomię. Nie kierują nimi ich własne doświadczenia czy motywacje. Wypełniają wszak misję narzuconą im przez boginie, które tylko w tym celu je stworzyły – to zresztą do tego procesu twórcy przywiązują największą wagę, zastępując skromne dwie strony, które na narodziny Amazonek przeznaczył Perez, niezwykle efektownym, rozłożonym na dziesięć imponujących rozkładówek popisem rysownika. Gdy spojrzy się na to z tej perspektywy, można zrozumieć czemu służyło wyodrębnienie Hippolity. To ona wnosi do komiksu prawdziwe emocje i ludzki punkt widzenia. Do czasu jej pojawienia się, Historia jest piękną, ale pustą wazą, stojącą wśród setek innych narysowanych przez Jimeneza.
To przykład tego, że niekiedy mniej znaczy więcej. Z niebędącymi uosobioną alegorią Amazonkami Pereza łatwiej współodczuwać, bo bliżej im do postaci z krwi i kości. Także fakt, że karę ponoszą nie ze względu na podrażnienie ego Zeusa, a przez to, że po prostu nie spełniają postawionych przed nimi, nierealnych oczekiwań, zdaje się trafnie ujmować to, z jakimi wymaganiami narzucanymi przez społeczeństwo muszą mierzyć się pozbawione boskiego wsparcia, prawdziwe kobiety.
Historia to pozycja, do której najlepiej pasuje słowo “projekt”. Większy niż zwykły komiks. Ambitniejszy. Taki, który ma odcisnąć po sobie piętno i rzucić na kolana. Finalnie jedynie pozoruje przez to mit. Te w końcu stać było na eksponowanie wad bogów, herosów czy władców, pokazywanie jak ulegają pokusom i dają kierować się typowo ludzkimi namiętnościami. Szukająca prostych odpowiedzi miniseria z linii Black Label jest zbyt ograniczona i zamerykanizowana, zbyt nastawiona na wyartykułowanie swoich racji, by przekonać, że ma do zaoferowania coś więcej niż miałby plakat z nośnym hasłem.
Szkoda, że Jimenez nie doprowadził tego projektu do końca i jednak nie zilustrował całości, co – wydaje się – byłoby zgodne z oryginalną intencją, bo przynajmniej uszlachetniłby ten projekt. Prace Ha i Scott oczywiście nadal prezentują poziom nieosiągalny dla przeciętnego komiksu superbohaterskiego, ale czuć, że to miało być przede wszystkim jego opus magnum. Jeśli uznać dwie nagrody Eisnera, które otrzymał za The Amazons, za wymierny wyznacznik, można powiedzieć, że pomimo udziału zaledwie przy jednym zeszycie jakimś cudem mu się to udało. Niech świadczy to o tym, jak dużą rzecz osiągnął na tych kilkudziesięciu stronach.
Korekta: Michał Skrzyński
Egzemplarz komiksu został dostarczony przez wydawcę. Wydawca nie miał żadnego wpływu na treść recenzji.