“Miotacz śmierci” – złudna magia pierwszego papierosa [RECENZJA]


Gdybym nie znał ani profilu Kultury Gniewu, ani twórczości Daniela Clowesa, i z perspektywy laika spojrzał na samą okładkę Miotacza śmierci, zapewne wziąłbym tę pozycję za przykład wyjątkowo generycznego, kiczowatego komiksu superbohaterskiego z szóstej lub siódmej dekady XX wieku.
Pstrokaty strój głównego bohatera, oldschoolowe wyposażenie rodem z taniego science-fiction, traktujący siebie bardzo poważnie pseudonim… Jak nic, heros zrodzony w umyśle wczesnego Stana Lee lub zapatrzonego w niego naśladowcy. Wiedząc jednak, że zarówno wydawnictwo, jak i twórca, zdecydowanie nie specjalizują się w gatunku superhero, nastawiałem się na jego kąśliwą i celną satyrę, podlaną czarnym humorem. Punktującą po kolei bogatą liczbę absurdów towarzyszących przygodom najbardziej sztandarowych mścicieli ze światów Marvela czy DC. Ostatecznie dostałem coś jeszcze innego, co przyjemnie zagrało z moimi oczekiwaniami.
Żeby nie było wątpliwości – krzywego zwierciadła, za pomocą którego autor nabija się z tropów zrodzonych w złotej i srebrnej erze komiksu, naturalnie także tu nie brakuje. Clowes odhacza je praktycznie wszystkie – zaczyna od krótkiego przedstawienia protagonisty-outsidera, który jak nakazuje zasada, ma za sobą wyjątkowo trudne, tragiczne dzieciństwo, pośpiesznie przelatuje nad kwestią genetycznych manipulacji uaktywniających moce w najdziwniejszych momentach życia i kończy na dobieraniu wygadanego sidekicka oraz poszukiwaniu przestępców, z którymi nasz duet musi się rozprawić. W pewnym stopniu odkrywający u siebie nadzwyczajne zdolności Andy jest jawną parodią Spider-Mana, nastoletniego superbohatera najmocniej oddziałującego na wyobraźnię kolejnych pokoleń odbiorców.


Dlaczego tylko “w pewnym stopniu”? Otóż cała ta otoczka finalnie okazuje się co najwyżej haczykiem, na który Clowes, chcący po prostu opowiedzieć (jak w Ghost World) o problemach dojrzewania, łapie czytelnika. Zaprezentowany na okładce efektowny, acz głupawy kostium wewnątrz komiksu pojawia się wyłącznie w wyidealizowanych, chłopięcych wyobrażeniach. W rzeczywistości neurotycznych i znudzonych małolatów zwyczajnie nie ma miejsca dla tak teatralnego atrybutu.
Gdy Andy buntuje się przeciw rodzinie i daje się namówić na papierosa, przez co wstępują w niego nowe siły, czuje, że to przełom, który bezpowrotnie odmieni jego losy i pozwoli mu pożegnać się z łatką dającego sobą pomiatać przegrywa. Dla ilu nastolatków pierwsze piwo albo pierwszy papieros wydają się czymś podobnie ważnym? Dla ilu faktycznie stanowią punkt zwrotny bądź nowe otwarcie, dzięki któremu będą inaczej postrzegani przez rówieśników? Dla żadnego? Zwykle to przecież puste gesty, którym sami nadajemy, nie wiadomo jakie znaczenie.
Jasne, to Andy’emu i Louiemu wpada przy okazji w ręce tytułowy miotacz śmierci, ale co im po nim, skoro nie mają moralnego kompasu Petera Parkera i nie wiedzą, jak sensownie go wykorzystać? Postraszyć nim superzłoczyńców? Problem w tym, że takowi nie istnieją – na umownych patrolach ciężko stwierdzić czy ktoś ma niecne zamiary, jeśli nie rozgłasza tego wszystkim wobec i nie nosi oryginalnego przebrania. Dlatego nawet z tak potężną bronią Andy i Louie zachowują się jak dzieci we mgle i koniec końców używają go do swoich, egoistycznych celów.


Jak to u Clowesa, bohaterowie nie gryzą się w język, nieudolnie udają starszych i prawdę mówiąc… niezbyt dają się lubić. Walczą z kompleksami, szukają aprobaty u innych i dopiero starają się znaleźć własną tożsamość przed wejściem w ramy dorosłości. Autor jest przy tym tak dosadny, cyniczny i bezkompromisowy, jak we wspomnianym Ghost World, ale tu większą rolę odgrywa forma komiksu.
Narracja jest rwana – Clowes przeplata retrospekcje z sekwencjami, w których Andy jest już 40-letnim mężczyzną, prezentuje różne perspektywy, wtrąca krótkie, mockumentalne komentarze przewijających się przez historię bohaterów, których udział w Miotaczu śmierci ogranicza się do odpowiedzi na konkretne pytanie narratora. Ponadto niektóre fragmenty mają formę magazynowych pasków, przez co przypominają niemal komiks w komiksie. Zastosowanie wszystkich tych zagrywek, jak i decyzja o tym, by unikać dosłowności i urywać wybrane, kluczowe dla przebiegu fabuły sceny przed puentą, dodają całości dynamiki i sprzyjają ciągłemu utrzymywaniu uwagi czytelnika przez czterdzieści stron.


Na koniec krótko jeszcze o wydaniu. Jako że nie mam nawyku wnikać w technikalia przed dorwaniem komiksu w swoje ręce, otwierając paczkę z przesyłką, spodziewałem się, że dostanę poręczny tomik w formacie zbliżonym do innych pozycji tego samego autora. Kultura Gniewu zaskoczyła mnie jednak naprawdę imponującymi wymiarami Miotacza śmierci, które znacznie przerastają, dajmy na to, te charakterystyczne dla powiększonych superbohaterskich albumów od Mucha Comics czy Egmontu. Jeżeli zamierzaliście sprawić sobie nowego Clowesa w prezencie, poważnie się zatem zastanówcie, ale wyłącznie nad tym, czy wasz regał nie wymaga drobnej rekonfiguracji i podwyższenia półek.
Ocena
Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:
Ghost World