Relacja z 34. Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi
W zeszłym roku to mój redakcyjny kolega, Norbert, świętował dziesięciolecie pierwszego Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi ze swoim udziałem. W tym, taki jubileusz przydarzył się mi.
Przez ten czas nazbierałem już różnych festiwalowych doświadczeń. Wiadomo, mam na koncie ekscytowanie się zapowiedziami przyjazdu konkretnych gości oraz stanie w długich kolejkach po to, żeby zgarnąć ich autografy i uciąć sobie z nimi krótkie pogawędki. Były edycje, na których nie wypuszczałem z rąk programu imprezy i kursowałem między jedną prelekcją a drugą (raz sam wcieliłem się w rolę prelegenta – wtedy, gdy festiwal wyjątkowo odbywał się w łódzkiej hali Expo) i takie, podczas których ograniczałem się wyłącznie do zwiedzania strefy targowej. Czasem znosiłem po nich do domu więcej komiksów, czasem mniej.
Niezależnie jednak od tego, jak je finalnie spędzałem, nigdy nie żałowałem. Bo i czemu miałbym? Jestem przyszywanym łodzianinem, więc MFKiG mam praktycznie pod nosem. Dotarcie do Atlas Areny nigdy nie wiązało się dla mnie z większym przedsięwzięciem (np. poszukiwaniem noclegu, kupowaniem biletów kolejowych czy uczeniem się od podstaw zasad działania łódzkiego MPK), a w takiej sytuacji nawet brak szczególnie interesujących mnie nazwisk na liście gości nijak mnie nie zniechęcał. Wszak spotkania ze znajomymi i możliwość dogłębniejszego zapoznania się z komiksową ofertą wydawnictw i autorów niezależnych zawsze stanowiły wystarczający powód, żeby na festiwalu się pojawić.
Każda edycja przynosi pewne zmiany. Niekiedy są one niemal niezauważalne, innym razem rzeczywiście pozytywnie wpływają na komfort uczestników. Tak też było w pierwszy pełny październikowy weekend tego roku – przeniesienie sekcji gier planszowych do sąsiadującej z areną hali siatkarskiej oraz ulokowanie pomiędzy oboma obiektami sporej strefy dla food trucków, w której wreszcie bez problemu dało się usiąść, okazały się bardzo udanymi pomysłami. Bez wątpienia nieco odkorkowało to otaczający płytę korytarz. W najwęższych przejściach (np. przy niedużych stoiskach twórców indie), zwłaszcza w sobotę, wciąż bywało ciasno, ale przy takiej liczbie ludzi nie szło tego uniknąć.
W komiksy i gadżety można było obłowić się zarówno na górze, jak i na dole – czyli na płycie, na której dodatkowo odbywały się chociażby rysowanie na żywo, konkursy oraz wręczenia nagród (w kategorii „Najlepszy polski album roku” zwyciężył Jacek Świdziński i wydany przez Kulturę Gniewu Festiwal, który – jak łatwo się domyślić – drugiego dnia imprezy rozszedł się na stoisku jak ciepłe bułeczki). Za główną sceną autografy składali m.in. tegoroczni zagraniczni goście: Tanabe Gou (znany z wydanych przez Studio JG adaptacji dzieł Lovecrafta), Thomas Ott (Las, Cinema Panopticum), Emiliano Tanzillo (Dylan Dog) i Didier Alcante (Bomba).
Ja tym razem po podpis udałem się jedynie do polskiej twórczyni – Unki Odyi. Z kupnem trzeciej odsłony jej autorskiego, osadzonego w klimacie urban fantasy cyklu pt. Brom wstrzymywałem się specjalnie do „Emefki”. Podobnie jak z sięgnięciem po ostatni zeszyt reaktywowanych po latach przygód Jeża Jerzego ze scenariuszami Rafała Skarżyckiego i rysunkami Tomasza Leśniaka. Satyryczna seria o jeżdżącym na deskorolce kolczastym ziomeczku była dla mnie pierwszym zetknięciem z polskim komiksem, dlatego po odwiedzinach na stoisku wspomnianej Kultury Gniewu z przyjemnością wybrałem się na panel z udziałem duetu autorów i twórcy Wartości rodzinnych, Michała Śledzińskiego, na którym cała trójka dzieliła się refleksjami na temat pracy przy szykowanych animowanych ekranizacjach Osiedla Swoboda, Kajko i Kokosza oraz Tytusa, Romka i A’Tomka.
Wystawcy jak zawsze przywieźli ze sobą nie tylko zupełnie premierowe materiały, ale także wiele starszych wydań, na które udzielili wyjątkowych, targowych rabatów. Wśród nich znalazłem dla siebie pięknie zilustrowaną adaptację Draculi wg Georgesa Bessa, która ukazała się w Polsce nakładem Scream Comics oraz trochę sfatygowany album Spider-Man: Śmierć Jean DeWolff, który dołączył już na mojej półce do szybko poszerzającej się — głównie za sprawą Egmontu — kolekcji tomów z oldschoolowymi historiami o Człowieku Pająku.
W sklepiku stojącej za nim Muchy, mianowanej zresztą wydawcą roku, sprawiłem sobie również intrygująco wyglądające, oniryczne Wiele śmierci Laili Starr autorstwa Rama V oraz Filipe Andrade. Ostatnią pozycją, na którą skusiłem się podczas minionej edycji, był amerykański zbiór zeszytów serii Wonder Woman z rysunkami i scenariuszem Johna Byrne’a (nie podejrzewam, żeby ten materiał miał ukazać się kiedyś po polsku) – zadecydował bardzo niski przelicznik złotówki do dolara, który sprawił, że nawet najbardziej potężne omnibusy nie straszyły ceną.
Zakupowo i towarzysko jestem ponownie jak najbardziej zadowolony. Do oferty targowej i organizacji też nie mam większych uwag, bo wystawców przybywa, a formuła — choć ciągle podobna, nabiera szlifów. Jako że jestem z Łodzi de facto nie mogę napisać, że festiwal się dla mnie skończył – Centrum Komiksu i Narracji Interaktywnej EC1 bynajmniej się nie zamyka, a dopiero otwiera. Na początek z wystawami prac Grzegorza Rosińskiego oraz Piotra Nowackiego.