KomiksKultura

“Powrót Mrocznego Rycerza: Złote Dziecko” – rewolucja młodych [RECENZJA]

Maurycy Janota
Fragment okładki autorstwa Rafaela Grampy / fot. materiały prasowe

Czy to przez podupadającą reputację Franka Millera i nieudane kontynuacje, czy może przez zwykłe opatrzenie się odbiorcom, Powrót Mrocznego Rycerza zdaje się powoli tracić swój status klasyka, atrakcyjnego także dla współczesnych czytelników. Stąd też coraz niklejsze zainteresowanie tym, w jakim kierunku zmierza saga o 60-letnim Batmanie i co wnosi do niej zeszłoroczne The Golden Child.

Na wstępie warto zaznaczyć, że każdy z głównych członów kultowej serii w mniejszym lub większym stopniu nawiązywał do obecnej sytuacji politycznej na świecie. Oryginał był dzieckiem czasów Ronalda Reagana i Zimnej Wojny, a Mroczny Rycerz Kontratakuje z początku nowego milenium, bardziej niż opowieścią o Człowieku Nietoperzu, satyrą na ówczesne media i rządy George’a Busha. W trzecim tomie, czyli Rasie Panów wydawanej od 2015 do 2017 roku, Miller (wspierany w pracy nad scenariuszem przez Briana Azzarello) poruszał zaś – z typowym dla swoich późniejszych dzieł brakiem jakiejkolwiek subtelności – problem terroru i religijnego ekstremizmu.

Odstawała tylko krótka, prequelowa Ostatnia krucjata, uzupełniająca historię tej wersji Batmana i będąca niejako odpowiedzią na pytania, które wcale ich nie wymagały. Mimo że to właśnie ją formatem przypomina recenzowane Złote Dziecko, najnowszemu rozdziałowi Powrotu Mrocznego Rycerza zdecydowanie bliżej charakterem do tradycji politycznie zaangażowanego cyklu. A to dlatego, że Donald Trump łączy tu siły ze… zmartwychwstałym Jokerem i samym Darkseidem w celu wpłynięcia na wyniki wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych i wprowadzenia chaosu na całym globie. Brzmi absurdalnie i takie też jest, co nie przeszkadza komiksowi Millera i Rafaela Grampy być przy tym dziwnie satysfakcjonującą lekturą.

Przykładowa plansza z “Powrót Mrocznego Rycerza: Złote Dziecko” / fot. materiały prasowe

W Złotym Dziecku dochodzi do pełnoprawnej zmiany pokoleniowej i zapowiadanego w Rasie Panów przekazania pałeczki. Batman i Superman, których relacja stanowiła dotychczas główną oś sagi, ustępują miejsca swoim podopiecznym. Bruce uczennicy znanej z Powrotu… –  bystrej Carrie Kelley, a Clark potężnej latorośli – dorosłej Larze i kilkuletniemu Jonowi. Tym razem to kontrast pomiędzy entuzjastyczną idealistką, jaką jest nowa Batwoman, a protekcjonalnie traktującym ludzkość rodzeństwem, napędza fabułę – zwięzłą i pobieżną, co wynika nie tylko z zeszytowej formy, ale także z… chaotycznego scenariusza.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?

Miller absolutnie nie oferuje złożonej analizy społecznych napięć. Nie szuka dla nich dającej do myślenia, finezyjnej metafory, o czym dobitnie świadczy zresztą to, że winę za manipulowanie wyborcami zrzuca tu na dwóch największych złoczyńców ze świata DC. Dodatkowo historia gna na złamanie karku, powierzchownie kreśli bohaterów, nie ogląda się na fabularną ciągłość i nie zastanawia nad konfliktem, przez co ciężko jasno określić, co chce powiedzieć. Kto liczy na wyważone spojrzenie, srogo się zawiedzie, ale z drugiej strony… czego oczekiwał po zobaczeniu na okładce nazwiska autora?

To wszystko dyskwalifikowałoby w moich oczach znaczną część tytułów, ale The Golden Child ratuje pewna trudna do wytłumaczenia energia, która bije z jego plansz. Jakby toporność scenariusza zmiękczały dobre chęci Millera, który dostrzega siłę młodych i zagrożenie w postaci fake newsów, a dominujący w nim chaos karmił wyobraźnię Grampy i w efekcie wydawał się nierozerwalnym elementem robiącej piorunujące wrażenie warstwy rysunkowej.

Przykładowa plansza z “Powrót Mrocznego Rycerza: Złote Dziecko” / fot. materiały prasowe

Na przekór nieco archaicznej, pełnej patosu narracji, czuć bowiem w Złotym Dziecku tę namiastkę rewolucyjnego ducha, który Miller chciał oddać na kartach komiksu, rzucając Carrie, Larę i Jona w tłum maszerujących po ulicach protestujących. Nieprzypadkowo świetna, pierwotna okładka Grampy z hasłem „The future is young”, przedstawiająca Batwoman z koktajlem Mołotowa, wzbudziła kontrowersje w Chinach i trafiła nawet na plakaty niektórych demonstrantów w Hongkongu. Grafika przypomniała o sobie również przy okazji zamieszek w Stanach Zjednoczonych i była udostępniana w mediach społecznościowych jako wyraz solidarności z ruchem Black Lives Matter.

Przeczytaj również:  TOP 5 najbardziej oczekiwanych produkcji azjatyckich na Timeless Film Festival Warsaw 2024 [ZESTAWIENIE]

Choćbym bardzo się starał – czego, nawiasem mówiąc, nie zamierzam robić, bo sam zauważam liczne problemy Złotego Dziecka –  nie przekonam do tego dzieła ani osób uczulonych na twórczość scenarzysty, ani fanów szczęśliwie żegnającego się ze stołkiem prezydenckim Trumpa. Jedynym niepodważalnym argumentem przemawiającym za sięgnięciem po omawiany tytuł pozostaje zatem oprawa graficzna.

Ilustracje Rafaela Grampy leżą tak daleko od kreski Millera, jak to tylko możliwe, czerpiąc z niej inspiracje w zasadzie wyłącznie w finałowym starciu Batwoman z Jokerem, które wyróżnia się kreatywną zabawą cieniami rodem z Sin City. Efektowne, dynamiczne i bogate w detale rysunki brazylijskiego artysty, przywodzące na myśl szaloną mieszankę stylów Paula Pope’a, Geofa Darrowa i Franka Quitely’ego, wprowadzają, zarówno do millerowskiego cyklu, jak i w ogóle do rozleniwionego superbohaterskiego mainstreamu, tak potrzebny im powiew świeżości.

Przykładowa plansza z “Powrót Mrocznego Rycerza: Złote Dziecko” / fot. materiały prasowe

Przed ewentualnym kupnem miejcie na uwadze, że 80-stronicowe wydanie Egmontu to tylko w dwóch trzecich właściwy komiks. Resztę stanowią dodatki w formie alternatywnych okładek oraz szkiców i niewykorzystanych projektów postaci autorstwa Grampy. Skoro ustaliliśmy, że to jego prace są głównym atutem albumu, nie sposób rozpatrywać to jako wadę.

Po zebraniu wszystkich powyższych wniosków wychodzi na to, że mamy tu do czynienia z najbardziej kompetentną próbą kontynuacji kultowego Powrotu… (można pójść nawet krok dalej i nazwać Złote Dziecko najlepszym, co Miller napisał w XXI wieku) oraz ogólnie najciekawszą pod kątem graficznym częścią sagi o Mrocznym Rycerzu. Poprzeczka nie była zawieszona wysoko, ale musiałbym być naprawdę zgryźliwy, by tego nie docenić. Po kompletnych pomyłkach pokroju Supermana: Roku pierwszego czy Xerxesa, fakt, że autorowi udało się stworzyć coś zjadliwego, jest dla mnie wystarczającym powodem, by się nad nim nie znęcać.

Ocena

6 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.