Advertisement
KomiksKultura

“Batman: Knightfall. Tom 2: Upadek Mrocznego Rycerza” – różne twarze maczyzmu [RECENZJA]

Maurycy Janota
Fragment okładki tomu "Batman: Knightfall. Tom 2: Upadek Mrocznego Rycerza" / fot. materiały prasowe

Wydany w kwietniu przez Egmont pierwszy tom kompletnej edycji Knightfall był… dokładnie tym, co zapowiadał podtytuł, czyli wyłącznie prologiem – nakreśleniem kontekstu, przedstawieniem postaci, wyjaśnieniem, w jakich punktach życia się znajdują. Właściwym startem tej kultowej dla polskich czytelników historii jest lipcowy Upadek Mrocznego Rycerza.

Wracając wspomnieniami do otwierającego kolekcję albumu, nie myślę w pierwszej kolejności o bezpośrednich konfrontacjach Batmana ze sprawcą całego zamieszania, Bane’em (do których przecież już tam dochodziło), a raczej o pogłębionej, sięgającej sporo wstecz genezie głównego złoczyńcy cyklu, zaczątkach fizycznego i psychicznego kryzysu Bruce’a Wayne’a lub rodzinnych problemach Jima Gordona. Fakt, że Prolog skupiał się na bohaterach i nigdzie się nie spieszył, nie oznacza oczywiście, że można machnąć na niego ręką, pominąć i wskoczyć w opowieść teraz. Nie dość, że wsłuchiwanie się w tę ciszę przed burzą, która miała zawisnąć nad Gotham, samo w sobie jawiło się jako interesujące, to dodatkowo zakończenie tamtego komiksu znaczył mocny cliffhanger.

Z Bane’em rozstawaliśmy się w momencie, w którym zasiada do partii szachów, włącza swój zegar i podnosi pionek. W Upadku… pionek ląduje na odpowiednim polu na planszy, a czas przychodzi odliczać Batmanowi. Nowy przeciwnik uwalnia z ośrodka Arkham wszystkich rezydentów. W jakim celu? Wyłącznie takim, by nieświadomi swojej roli w jego planie Joker i spółka zmęczyli Człowieka Nietoperza. Osłabiony straci czujność i stanie się dla Bane’a łatwą ofiarą.

Przykładowa plansza z “Batman: Knightfall. Tom 2: Upadek Mrocznego Rycerza” / fot. materiały prasowe

Fabuła brzmi pretekstowo… i taka też faktycznie jest. Zniszczenie azylu to dla scenarzystów idealna okazja, by wpleść do historii najpopularniejszych wrogów Batmana — nie tylko szalonego klauna, ale także Stracha na wróble, Riddlera, Poison Ivy, Brzuchomówcę czy Zsasza. W tym przypadku ta niezbyt wyszukana zagrywka nie razi jednak tak, jak w teorii powinna. Wręcz przeciwnie, przyczynia się do tego, że ciężko traktować dziś Knightfall inaczej niż jako podręcznikowy, esencjonalny bat-komiks, przekrojowo prezentujący mikroklimat Gotham.

Podobnie mało odczuwalne podczas lektury, ale warte odnotowania w recenzji wątpliwości budzą dalsze ruchy Bane’a. Wielka intryga antagonisty nie jest pozbawiona dziur i balansuje na granicy brawury. Kiepska kondycja Bruce’a nie stanowiła dla opinii publicznej tajemnicy i trwała już od miesięcy – łatwo byłoby sobie wyobrazić sytuację, w której Mrocznego Rycerza nokautuje ostatecznie, dajmy na to, Firefly, uprzedzając zafiksowanego na tym punkcie Bane’a. Jego deklaracje o chęci przechytrzenia Nietoperza i udowodnienia nad nim fizycznej wyższości gryzą się, z tym że wiele kwestii pozostawia losowi, a bezpośredni cios (wspomagany potężnymi dawkami narkotyku) wymierza wtedy, kiedy rywal jest najsłabszy. Jasne, finalnie odnosi sukces, ale z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że do swojego planu dorabia stanowczo za dużo ideologii.

Sprzyja mu także to, że Bruce okazuje się chodzącym studium przypadku toksycznej męskości i maczyzmu. Do końca zgrywa twardziela, nie chce współpracować z policją (co poniekąd skutkuje złymi notowaniami przygniecionego obowiązkami, narzekającego na brak ludzi Gordona – jak komisarz ma się wykazać, skoro Batman nie angażuje go w śledztwa?), odrzuca pomocną dłoń Azraela, a na najmniejsze wyrazy troski ze strony Alfreda lub Tima Drake’a (Robina) reaguje pasywną agresją. Wiadomo, że za Wayne’em ciągną się nieprzepracowane traumy, które w jakimś stopniu mogą determinować jego zachowanie, ale na pewnym etapie po prostu coraz ciężej i ciężej mu kibicować. Na szczęście, gdy przychodzi co do czego i Batman staje oko w oko z prześladowcą, puszcza się to w niepamięć.

Przykładowa plansza z “Batman: Knightfall. Tom 2: Upadek Mrocznego Rycerza” / fot. materiały prasowe

To, na co czekał każdy, kto zdecydował się sięgnąć po Knightfall, czyli słynna scena złamania kręgosłupa głównemu bohaterowi (ukazana również na okładce), następuje zaskakująco szybko, bo już na półmetku tego zbioru – a przypominam, że to dopiero drugi z pięciu tomów. Zeszyt, który ją prezentuje, niewątpliwie dźwiga oczekiwania, będąc najmocniejszym punktem albumu. Nawet obecnie obserwowanie jak jedna z największych ikon popkultury słania się na nogach i przyjmuje kolejne sierpowe, robi ogromne wrażenie. Lektura tych kilkunastu stron boli i na nowo rozbudza współczucie względem Bruce’a. Pomimo dobrze znanego finału, naprawdę trzyma przy tym w napięciu.

Po kulminacji komiks dopada rozluźnienie i początkowo sama historia zdaje się nie wiedzieć co teraz, o czym świadczy, chociażby to, że zaraz po zapadnięciu Batmana w śpiączkę, dostajemy dwuzeszytową retrospekcję utrzymaną w klimacie wcześniejszych fabuł. Wyczerpany Człowiek Nietoperz tropi w niej Dwie Twarze i ponownie nie zamierza korzystać z niczyjej pomocy. 

Nowy rozdział sagi zaczyna się z lekkim opóźnieniem – w chwili, w której stały bywalec bat-jaskini, Jean-Paul Valley, po raz pierwszy wkłada strój Mrocznego Rycerza. Radykalniejszy, brutalniejszy Batman od początku prowadzony jest tak, by ewoluować z czasem w pełnoprawnego złoczyńcę, ale mimo to w starciu z Bane’em, nie sposób nie stać za nim murem i nie legitymizować jego metod. Bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie to, jak emocjonalnie angażującym udaje się scenarzystom uczynić finał – zostawiają przecież odbiorcę z dwójką bohaterów, którzy ledwo co zadebiutowali na kartach komiksu. 

Przykładowa plansza z “Batman: Knightfall. Tom 2: Upadek Mrocznego Rycerza” / fot. materiały prasowe

Grono architektów Knightfall pozostaje tutaj bez większych zmian — za numery Batmana dalej odpowiada Doug Moench, przy Detective Comics nieprzerwanie udziela się zaś Chuck Dixon, a lwią część ich materiału ilustrują znani także z Prologu Jim Aparo oraz Graham Nolan. Story arc o Dwóch Twarzach rysuje Klaus Janson, a warstwę graficzną trzech zeszytów Batman: Shadow of the Bat, napisanych przez Alana Granta i prezentujących pierwsze kroki Azraela w roli Nietoperza, zapewnia Bret Blevins

Upadek Mrocznego Rycerza to przykład superbohaterszczyzny, która pozwala sobie na umowność i pewną naiwność, ale rekompensuje to rozmachem, cierpliwością w opowiadaniu historii, napędzanej zresztą ciekawymi konfliktami. Bez zawahania oceniam tom drugi oczko wyżej od pierwszego i zacieram już ręce na trzeci pt. Krucjata Mrocznego Rycerza, zapowiedziany na październik.

Ocena

7 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

Batman: Sekta, Amazing Spider-Man Epic Collection

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.