Advertisement
KomiksKultura

„Daredevil. Znowu w czerni. Tom 1” – zbiorowa amnezja

Maurycy Janota
Daredevil. Znowu w czerni recenzja
Fragment okładki "Daredevil. Znowu w czerni. Tom 1" / fot. materiały prasowe

Tom pierwszy, czyli tak właściwie który? W jakim punkcie chronologii umieścić najnowszą komiksową pozycję Egmontu o Daredevilu? Pozornie prosta sprawa, ale w rzeczywistości, po sprawdzeniu kilku pierwszych stron, mogą pojawić się pewne wątpliwości. 

W kontekście komiksów superbohaterskich mianem woluminu określa się wydawaną oryginalnie zeszytową serię, która rozpoczyna się pierwszym numerem i jest kontynuowana aż do restartu (renumeracji), czyli momentu, w którym po jej ostatnim zeszycie następuje ponownie „jedynka”. Wolumin zawsze zaczyna się numerem #1, ale zakończyć może się na dowolnym etapie serii (np. przy okazji #12 czy #65 rozdziału).

Start nowego woluminu to często po prostu marketingowa zagrywka, która ma na celu zachęcić nowych czytelników do sięgnięcia po tytuł, ale często wiąże się on także ze zmianą autorów, świeżym podejściem bądź wskrzeszeniem komiksu po dłuższej przerwie.

W Marvelu i DC określenie to służy rozróżnieniu wydawanych na przestrzeni lat serii o tym samym tytule. Daredevil obecnie liczy sobie już osiem woluminów. Pierwszy, będący zarazem najdłuższym, bo liczącym sobie 380 zeszytów z lat 1962-1998, ukazał się w naszym kraju wyłącznie we fragmentach (jedyny wywodzący się z tego przedziału run, który można przeczytać w całości po polsku, to ten najsłynniejszy, czyli tworzony przez Franka Millera). Drugi, trzeci i czwarty zostały za to wprowadzone na rodzimy rynek w komplecie nakładem Egmontu.

Przykładowa plansza z “Daredevil. Znowu w czerni. Tom 1″ / fot. materiały prasowe

Tom pierwszy serii z podtytułem Znowu w czerni stanowi start piątego, pod pewnymi względami rewolucyjnego woluminu.

Odporność na retcony 

W porównaniu z innymi popularnymi superbohaterami Daredevil nie ma szczególnie zagmatwanej historii. Mimo że pracowało przy nim szerokie grono różnorodnych scenarzystów, jego przygody zachowywały przez lata niemal niespotykaną dla uniwersum Marvela linearność i spójność. Długo nie dotknął go żaden większy retcon (czyli retrospektywne uzupełnienie wcześniejszych fabuł o nieznane dotąd fakty, które każą inaczej interpretować dawne wydarzenia). Mniejsze oczywiście się zdarzały – jak np. wtedy, gdy wspomniany Miller w połowie lat 90. przedstawił autorską genezę Daredevila, która w paru miejscach gryzła się z oryginalną (wprowadzała, chociażby niefunkcjonujący do tamtej pory czarny strój), a która i tak niedługo później została zaimplementowana do kanonu przez J. M. DeMatteisa – ale z perspektywy czytelnika nie mogło to frustrować czy budzić kontrowersji. 

Przeczytaj również:  KoЯn – 30 rocznica nu-metalowego debiutu [RETROSPEKTYWA]

To, co na początku swojego runu funduje odbiorcom Charles Soule, stricte retconem nie jest, ale działa podobnie. W pierwszej chwili decyzja o cudownym przywróceniu Daredevilowi sekretnej tożsamości każe bowiem zadać pytanie o to, jaki był sens lektury poprzednich komiksów z obrońcą Hell’s Kitchen. Po co sprawdzać jak z tematem radzili sobie Brian Michael Bendis, Ed Brubaker czy Mark Waid, skoro wystarczyło, by przyszedł Soule i wyzerował wszystkie konsekwencje ich scenariuszy.

Daredevil. Znowu w czerni recenzja
Przykładowa plansza z „Daredevil. Znowu w czerni. Tom 1″ / fot. materiały prasowe

Wątek utrzymywania przez Matta Murdocka za wszelką cenę w tajemnicy tego, że nocami działa jako zamaskowany mściciel towarzyszył postaci od dawna. W swoich niekiedy iście desperackich staraniach niewidomy prawnik dopuścił się przecież w pewnym momencie nawet podawania się za zaginionego brata bliźniaka, tworząc de facto kolejne alter ego. Najbliżej wylądowania na dnie był po tym, jak sekret o nim odkrył król gangsterskiego światka, Kingpin. Motyw ten miał w serii o Daredevilu szczególną wagę – wszak wyjście prawdy na jaw wiązało się dla Matta nie tylko z zagrożeniem ze strony przeciwników, ale także ze skompromitowaniem się jako prawnik i zmierzeniem się z własną hipokryzją. Za dużo osób pociągnąłby za sobą na dno, gdyby dowiedziała się o nim opinia publiczna.

Świetnie zobrazowali to Bendis i Brubaker, którzy sprawili, że zdemaskowany Murdock wylądował na pierwszych stronach gazet. Podchodząc do tematu kompleksowo, przyglądając się reakcjom bohaterów i trafnie komentując specyfikę mediów, udało im się stworzyć komiksy pozbawione tanich sztuczek i trzymające w ciągłym napięciu. Kontynuujący ich pracę Waid spróbował czegoś innego, postawił na lżejszy ton, ale w oczach włodarzy wydawnictwa chyba wyczerpał temat. 

U Soule’a Matt miał więc zacząć z czystą kartą.

Nie stało się nic

Sęk w tym, że o ile poprzednicy kwestię tożsamości ustawili w samym centrum opowieści i nie pozwalali o niej zapomnieć ani na sekundę, o tyle następca stara się przejść nad nią do porządku dziennego, jedynie sygnalizując, że odzyskanie przez Matta prywatności nie odbyło się zupełnie bezkosztowo. Jako że wszyscy zapomnieli, że Murdock i Daredevil to jedna i ta sama osoba, dostajemy sceny z Foggym Nelsonem, Elektrą czy Spider-Manem, w których ci zauważają, że coś się zmieniło, ale zdają się one wymuszone i oderwane od głównej linii fabularnej. Treningi z pomocnikiem o pseudonimie Blindspot, walka z guru sekty w Chinatown i śledztwo w sprawie makabrycznego mordercy powiązanego z rasą Inhumans toczą się zupełnie innym torem. 

Przeczytaj również:  „Nawiedzona spółka. Przygody poza ciałem” – czyli jak debiutować w ciekawym stylu [RECENZJA]
Daredevil. Znowu w czerni recenzja
Przykładowa plansza z „Daredevil. Znowu w czerni. Tom 1″ / fot. materiały prasowe

Po przeszło dziesięciu latach wałkowania jednego wątku, odejście od niego w teorii powinno zadziałać odświeżająco. W trakcie lektury nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, że Soule źle oszacował to, w jakim tempie odpowiadać na nurtujące pytania odnośnie do głównej zagadki. Nowi bohaterowie są interesujący, ale po tak drastycznej zmianie w status quo ciężko zaakceptować, że bezceremonialnie wkraczają do świata Daredevila. Scenarzysta zrobił Blindspotowi i Muzie krzywdę, wrzucając ich na tak niestabilny grunt. Jak się na nich skupiać, skoro nad serią wisi znacznie ważniejsza intryga?

Tak, jak bohaterowie, w magiczny sposób mogli zapomnieć o prawdziwej tożsamości Diabła z Hell’s Kitchen i wielu wcześniejszych wydarzeniach z jego udziałem, tak czytelnik… już niekoniecznie ma taką możliwość. I w takiej sytuacji może co najwyżej łaknąć odpowiedzi. Soule zaś nie spieszy się z ich udzielaniem.

+ pozostałe teksty

Swój czas stara się dzielić równomiernie na pisanie opowiadań i recenzji, czytanie komiksów i książek oraz oglądanie seriali i filmów. Kocha kino za to, jak różne potrafi przybierać twarze – niekiedy teledyskowych komedii gangsterskich Guya Ritchie’ego, czasem krzepiącej serii o Rockym, a jeszcze innym razem nastrojowych brytyjskich horrorów z lat 50. i 60. Z wykształcenia dziennikarz.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.