“Amazing Spider-Man Epic Collection. Rzeź maksymalna” – zabawa figurkami [RECENZJA]


Rzeź maksymalna to kolejna z superbohaterskich historii, które za sprawą wydawnictwa TM-Semic obrosły wśród polskich czytelników kultem. Może nie takim, jak Knightfall czy X-Men Jima Lee, ale wciąż — rozmach i obecność na kartach komiksu całej rzeszy postaci, będących ulubieńcami fanów (Venoma, Carnage’a, Czarnej Kotki…), wystarczyły, by do dziś budziła w wielu sentyment.
Kto śledzi na bieżąco klasycznego Amazing Spider-Mana ukazującego się po polsku w formacie “Epic Collection” (który to zakłada przedruk zeszytów poszczególnych serii Marvela w chronologiczny, możliwie jak najpełniejszy sposób), ten raczej nie nastawia się na wyrafinowaną lekturę. Od tak nieprzefiltrowanego, w pewnym sensie surowego (bo minimalnie opracowanego i niekiedy pozbawionego kontekstu) materiału ciężko wszak oczekiwać równego poziomu. To cykl, który dobrze obrazuje zmieniające się komiksowe trendy, ale z przyjemnością czyta się go zaledwie momentami.
W Rzezi maksymalnej na wolność wydostaje się Carnage, poznany niedawno nosiciel drugiego kosmicznego symbionta (pierwszym był oczywiście Venom). Gromadząc sojuszników, skuszonych wizją pogrążenia miasta w chaosie, wymusza odpowiedź Spider-Mana, który zbiera własną drużynę złożoną z superherosów i antybohaterów. Więcej o fabule napisać się nie da (wciśnięty na końcu one-shot Spider-Man/Punisher/Sabretooth: Designer Genes to już zupełnie inna, nieszczególnie warta uwagi historia).


Tym, co rozczarowało mnie najbardziej, jest brak jakiegokolwiek stempla ze strony J.M. DeMatteisa, niewątpliwie najsprawniejszego autora z całego grona twórców pracujących nad Maximum Carnage. Scenarzysta odpowiedzialny za jedne z najlepszych komiksów o Człowieku Pająku – Ostatnie Łowy Kravena czy Spectacular Spider-Mana – tu wtapia się w tło i nijak nie próbuje przemycić do Rzezi… ambitniejszych motywów. We wspomnianych, wcześniejszych tytułach balansował miejscami na krawędzi przerostu formy nad treścią, ale finalnie udawało mu się mnie przekonać, że fabuła, którą chce opowiedzieć, zasługuje na większą podniosłość. Wewnętrzne monologi o moralności, poetyckie dygresje czy też szukanie przez DeMatteisa analogii i symetrii w działaniach bohaterów sprzyjały budowaniu napięcia i iście gotyckiej atmosfery.
Tego typu zabiegów nie uświadczy się w Rzezi maksymalnej. Wszelkie próby uszlachetniania historii ograniczają się tutaj wyłącznie do regularnego przerywania akcji identycznymi dialogami o tym, czy ludzie są źli, czy dobrzy; czy zabijać przestępców, czy nie. Mimo naprawdę dużego natężenia żadnemu z autorów nie udało się powiedzieć za ich pomocą niczego nowego.
Gdy za dzieciaka próbowałem pisać rozmaite opowiadania, czułem przymus maskowania tego, że jestem uczniem gimnazjum. Nie miałem wtedy uformowanych poglądów i nie rozumiałem wielu trudnych słów, więc w dialogi tworzonych przeze mnie postaci wplatałem hasła i manifesty, które zasłyszałem w telewizji i które wydawały mi się mądre lub przenikliwe. Nie szła za tym jednak jakaś realna refleksja czy chęć podzielenia się własną perspektywą. Nic z tych rzeczy. Było to co najwyżej udawaniem, że w moich fanfikach chodzi o coś więcej niż supermoce, klątwy i magiczne artefakty.


Wspominam o tym, bo dokładnie tak samo odbieram recenzowany tom Amazing Spider-Mana – jak dzieło nastolatka starającego się naśladować dorosłych. Przejawia się to zarówno w powierzchowności, z jaką scenarzyści podchodzą do skomplikowanych etycznych dylematów, jak i w kreacji złoczyńców. Carnage i Shriek to Joker i Harley Quinn, gdyby ich relację okroić z najciekawszego wątku, czyli toksycznej, jednostronnej miłości. Zostają dobrani w parę dość losowo, za sprawą widzimisię twórców, i są jako duet tak “edgy” i emo, jak to tylko możliwe. Do roli siewców chaosu pasują doskonale, ale ciąży im to, że co jakiś czas muszą otwierać usta i przypominać o swoim credo — buncie wobec systemu, pochwale przemocy, braku szacunku do ludzkiego życia. Bardzo symboliczna, a przy tym niezamierzenie przeuroczo zabawna, jest scena, w której Carnage w końcu zmienia płytę i zaczyna zdradzać kulisy swojej genezy, ale niemal jak na zawołanie przybywają protagoniści, by stoczyć z nim kolejną walkę.
Pranie się po pyskach to ostatecznie jedyne, co ma w Rzezi maksymalnej znaczenie. Czasem biją się w takiej konfiguracji, a czasem w innej. Czasem wpadnie Kapitan Ameryka i Morbius, czasem Iron Fist i Demogoblin. Raz miejscem akcji jest opuszczona kamienica, raz centrum miasta. Idealny scenariusz na potrzeby zabawy figurkami z kolegami ze szkoły, niekoniecznie zaś czternastoczęściowego komiksu.
Errata do recenzji poprzedniego zbioru pt. Plaga pająkobójców: Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi przyniósł nowe informacje na temat dalszych wydawniczych losów cyklu — pominięty tom The Hero Killers jednak się ukaże! Lepiej późno niż wcale!
Ocena
Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:
Amazing Spider-Man Epic Collection, X-Men Jima Lee, komiksy TM-Semic