KomiksKultura

“Batman: Sekta” – raport z oblężonego miasta-widma [RECENZJA]

Maurycy Janota
batman sekta recenzja
Fragment okładki autorstwa Berniego Wrightsona / fot. materiały prasowe

Jim Starlin jest jednym z głównych architektów obecnej popularności Marvela. Nie ma w tym ani grama przesady. Nie dość, że dołączył do wydawnictwa stosunkowo wcześnie, bo na początku lat 70., to dodatkowo znalazł dla siebie konkretny zakątek uniwersum, w którym mógł do woli rozwijać swoje autorskie pomysły. To właśnie on, budując kosmiczne lore tego świata, stworzył Thanosa, Draksa czy Gamorę, a zatem postacie, które dzięki filmowym Avengers oraz Strażnikom Galaktyki przebiły się w minionej dekadzie do świadomości masowej widowni.

Choć to przede wszystkim z tymi osiągnięciami 71-latek kojarzy się dziś fanom komiksów, jego najgłośniejsze dzieło powstało dla konkurencji, czyli DC. Śmierć w rodzinie była przełomową historią o Batmanie, w której współpracujący z nim Robin został wyjątkowo brutalnie zamordowany przez Jokera. Mimo że wzbudziła spore kontrowersje, współczesnemu czytelnikowi nie ma poza tym nic szczególnego do zaoferowania. Z całego kanonu ikonicznych tytułów o Człowieku Nietoperzu, ten zestarzał się bowiem najwyraźniej – winne są temu złe rozłożenie akcentów, niespójny ton oraz anachroniczny scenariusz. Czy biorąc to pod uwagę, należy z dystansem podchodzić do nowego albumu Egmontu o Batmanie pióra Starlina? Bynajmniej. Sekta (The Cult) jest pozycją zupełnie inną i nieporównywalnie ciekawszą.

Charakterem ewidentnie bliżej jej do cenionego i popularnego cyklu pt. Legends of the Dark Knight niż do sztandarowych, mocno trzymających się kontinuum DC, serii z Mrocznym Rycerzem w roli głównej. Antologia, której do Polski dotarły zaledwie fragmenty (m.in. Venom i Sanctum od TM-Semic czy Gotyk z linii DC Deluxe od Egmontu), zakładała powierzanie Batmana w ręce rozmaitych autorów i dawanie im na tyle swobody, by nie krępowali się realizować na jej łamach śmiałych konceptów i poruszać poważniejszych tematów, skrojonych pod dojrzalszego, bardziej wymagającego odbiorcę. Recenzowana przeze mnie Sekta miała premierę rok przed startem Legends…, ale spokojnie mogłaby ukazać się w jej ramach. Tak idealnie wpisuje się w założenia tej wymarłej serii.

Przeczytaj również:  „Kaczki. Dwa lata na piaskach" – ciężkie słowa o trudnej przeszłości [RECENZJA]
batman sekta recenzja
Przykładowa plansza z “Batman: Sekta” / fot. materiały prasowe

Jednocześnie można więc przypuszczać, że była jednym z najważniejszych prekursorów – obok m.in. Powrotu Mrocznego Rycerza – swoistego zwrotu w sposobie opowiadania historii o Batmanie. Inspirację słynnym komiksem Franka Millera widać tu zresztą gołym okiem – czy to w uczłowieczeniu Bruce’a i odarciu go z atrybutu niezniszczalności, czy w jego zmilitaryzowanym ekwipunku, czy wykorzystywanych przez scenarzystę “gadających głowach”.

Co tak zajmuje telewizyjne osobowości, relacjonujące i nam i mieszkańcom bieżące wydarzenia z Gotham? Tym razem dyskutują one o niewyjaśnionych zniknięciach tutejszych bezdomnych, a w dalszej kolejności także i… samego Batmana. Jaki związek z tą sprawą ma diakon Blackfire, który niedawno otworzył schronisko w niebezpiecznej dzielnicy Crime Alley?

Mimo że Starlin bierze w Sekcie na warsztat kwestie populizmu i religijnego zaślepienia, większy ciężar kładzie na budowanie poczucia terroru i paranoi rodem z rasowych, gotyckich opowieści grozy (nieprzypadkowo do zajęcia się oprawą graficzną zaangażował Berniego Wrightsona, znanego zwłaszcza z ilustrowania horrorów). Społeczny komentarz w efekcie nie wybrzmiewa tak mocno, jak chociażby w innym, ale dotykającym podobnego problemu superbohaterskim klasyku, a mianowicie God Loves, Man Kills ze wspomnianego Marvela, ale wciąż osadza fabułę w interesującym i nadal nieopatrzonym w bat-komiksach kontekście, oraz pomaga znaleźć punkt zaczepienia, tak potrzebny w historii, która zamierza odsłonić ludzkie, kruche oblicze głównego bohatera.

batman sekta recenzja
Przykładowa plansza z “Batman: Sekta” / fot. materiały prasowe

Tak, jak Miller uczynił go w tym celu starszym i schorowanym, tak Starlin nafaszerował go narkotykami i poddał manipulacjom diakona. Najzagorzalszych purystów wśród fanów Batmana, przyzwyczajonych do tego, że ich ulubiony heros zwykle na wszystko ma rozwiązanie, ta akurat metoda “złamania” Człowieka Nietoperza może nie przekona, ale umożliwia twórcom zademonstrowanie szeregu zapadających w pamięć, surrealistycznych scen, których w superbohaterskim mainstreamie nie uświadcza się zbyt często. Dzięki wizualnym szaleństwom miejscami scenariuszowo pretekstowa Sekta, broni się jako horror. Ba, bywa w tej kategorii porywająca.

Przeczytaj również:  Czego słuchaliśmy w lutym? Muzyczne rekomendacje Filmawki

Mój entuzjazm względem tego tytułu niewątpliwie wynika także z faktu, że reprezentowane przez Starlina podejście do postaci Mrocznego Rycerza jest tym, które lubię zdecydowanie najbardziej. Podczas gdy w ostatnich latach komiksowe fabuły o Batmanie albo siliły się na realizm filmowej trylogii Christophera Nolana, albo – ze skrajności w skrajność – przedstawiały protagonistę jako geniusza w każdej dziedzinie, zdolnego pokonać nawet bogów czy kosmiczne byty, omawiany album ociera się o psychodelię, która tak dobrze współgra z estetyką Gotham. Intrygująca paleta barw – wysoce nasyconych i intensywnych odcieni fioletu, czerwieni i żółci – choć początkowo może odstraszyć, sprzyja podkreśleniu dziwności i niecodzienności tej przygody. Spójrzcie tylko na te plansze, przecież to kolorystyka godna Dario Argento i jego kultowych Suspirii albo Inferno!

batman sekta recenzja
Przykładowa plansza z “Batman: Sekta” / fot. materiały prasowe

Jestem w pełni świadomy, że to nic innego, jak ciągłe rozczarowania nowymi komiksami o Nietoperzu autorstwa Scotta Snydera, Toma Kinga oraz Jamesa Tyniona IV, przyczyniły się do tego, że tytuł w duchu Sekty przyjmuje z otwartymi ramionami. Na jego widoczne wady bez wahania przymykam zaś oko. Aby przypomnieć sobie, co sprawia, że mit Batmana pozostaje ciągle nieśmiertelny, nie trzeba w końcu historii, które będą mówić o jego wyjątkowości i tłumaczyć jak to możliwe, że milioner bawi się nocami w mściciela. Wystarczą umowne i odurzające klimatem legendy.

Ocena

8 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

Batman: Gotyk, Batman: Powrót Mrocznego Rycerza, Batman: Azyl Arkham, Batman: Knightfall

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.