KomiksKultura

“Batman: Knightfall. Tom 3: Krucjata Mrocznego Rycerza” – gdzie jesteś, Bruce? [RECENZJA]

Maurycy Janota
Fragment okładki tomu "Batman: Knightfall. Tom 3: Krucjata Mrocznego Rycerza" / fot. materiały prasowe

Trzeciego tomu kultowego, w niektórych kręgach, Knightfall wypatrywałem z niecierpliwością z dwóch powodów. Po pierwsze, dotychczasowe części złożyły się na zaskakująco niegłupią, zgrabnie poprowadzoną historię, po której zwyczajnie nabrałem ochoty na więcej klasycznych komiksów o Batmanie. Po drugie, o ile niektóre zeszyty Prologu oraz Upadku Mrocznego Rycerza poznałem na długo przed przedrukowaniem ich przez Egmont, o tyle Krucjata Mrocznego Rycerza miała stanowić dla mnie spotkanie z zupełnie nowym materiałem.    

Często zdarza mi się marudzić na współczesne komiksy superbohaterskie i serwowaną przez nie ułudę zmiany, dlatego będę musiał nieźle się nagimnastykować, by nie wyjść zaraz na hipokrytę. Jakkolwiek bowiem odważne i ciekawe nie byłoby zastąpienie Bruce’a w roli Nietoperza (a zatem protagonisty) przez Jean-Paula Valleya, w praktyce najbardziej negatywnie wpływa to na ton i płynność sagi. Pomysł, by dotychczasowego właściciela maski Batmana wypchnąć całkiem poza planszę – Wayne pojawia się w tym tomie wyłącznie na jednym kadrze, można więc mówić tu o naprawdę sporej rewolucji względem Prologu i Upadku… – jest godną uznania próbą, ale finalnie wypada nieprzekonująco. Zmagania Bruce’a śledziło się z zainteresowaniem nie tylko z racji na więź czytelnika z bohaterem, ale także z uwagi na po prostu kompetentnie i cierpliwie pisaną historię jego drogi krzyżowej. Mógł odbijać myśli z Robinem, Alfredem, Gordonem czy nawet swoją terapeutką. Mimo że niekiedy irytował niepotrzebnym, samczym uporem, dało się zrozumieć jego perspektywę. Zachowywał się w końcu jak człowiek z krwi i kości.

Przykładowa plansza z “Batman: Knightfall. Tom 3: Krucjata Mrocznego Rycerza” / fot. materiały prasowe

Z Azraelem sprawa wygląda inaczej. Stojącym za nim założeniem jest bycie absolutnym samotnikiem, który jedyny konflikt, jaki toczy, toczy z samym sobą. Jako że jednak wciąż mamy do czynienia z mainstreamowym komiksem superbohaterskim, skierowanym głównie do nastolatków, walka Valleya z przeznaczeniem objawia się co najwyżej w narracyjnych bloczkach. Zamiast przystępnej opowieści o straumatyzowanym, trapionym wyrzutami sumienia mężczyźnie, dostajemy wydumaną historię o żywym produkcie prastarego zakonu. Nie ma tutaj miejsca na subtelność, symbolikę, formalne zabawy. Znika ludzki pierwiastek. Braki w emocjonalnej warstwie scenariusza wypełniają gościnne występy innych postaci, niedzisiejsze genezy nowych, niezbyt oryginalnych przeciwników i pozbawione ikry gangsterskie przepychanki. Rozbudowany, wartościowy drugi plan zastępują “potwory tygodnia”. Nie nazwałbym tego krokiem w dobrą stronę.

Gdyby spróbować sprowadzić fabułę tego siedmiuset stronicowego tomu do paru podstawowych zagadnień, wokół których się porusza, byłyby to kolejno: odtrącenie Robina przez Jean-Paula (i przerzucenie go do jego solowej serii, której pierwsze numery mamy okazję przeczytać w omawianym wydaniu), nieco przeciągnięte spotkanie nowego Batmana z Catwoman (podczas którego wychodzi na jaw, jakim niewyżytym małolatem jest Valley), wplątanie go w dziwne gierki Jokera, który zamierza uwiecznić śmierć swojego największego wroga na taśmie filmowej oraz poszukiwania wyjątkowo zwyrodniałego mordercy, polującego na członków swojej rodziny i… pijącego ich krew.

Przykładowa plansza z “Batman: Knightfall. Tom 3: Krucjata Mrocznego Rycerza” / fot. materiały prasowe

Kto podpisuje się pod zeszytami zebranymi w recenzowanym albumie? W zespole scenarzystów trzon jest ciągle ten sam i stanowią go Doug Moench, Alan Grant i Chuck Dixon, których wspierają nowe twarze – Jo Duffy (odpowiadająca za serię o Kobiecie Kocie) oraz gościnnie Peter David. Wśród rysowników proporcje prezentują się podobnie. Prym wiodą znani z Prologu i Upadku… Graham Nolan i Bret Blevins, ale swoje trzy grosze dorzucają też debiutanci, m.in. Jim Balent (drugi z duetu pracującego nad Catwoman) i rozpychający się łokciami, wysoce ekspresyjny Vince Giarrano, którego ilustracje nazwać trzeba najciekawszymi w zbiorze.  

Reasumując, choć na papierze Krucjata… wydaje się pozostawać utrzymana w duchu wcześniejszych tomów, kilka istotnych czynników sprawia, że nie dorasta do ich poziomu. Jednowymiarowy, mniej interesujący protagonista, brak godnego zastępstwa dla ikonicznych postaci drugoplanowych, z których świadomie zrezygnowali autorzy czy gorsza jakość dialogów i poszczególnych fabuł to jednak nie wszystko. Najbardziej boli poczucie, że konkretna, uniwersalna historia o jasno określonym kierunku, weszła w fazę, która nawet nie stara się aspirować do bycia czymś więcej niż tylko przejściową.

Ocena

5 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

Amazing Spider-Man Epic Collection, X-Men Jima Lee, komiksy TM-Semic

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.