Advertisement
KomiksKultura

“Batman: Knightfall. Tom 1: Prolog” – droga krzyżowa [RECENZJA]

Maurycy Janota
Fragment okładki tomu "Batman: Knightfall. Tom 1: Prolog" / fot. materiały prasowe

Poniekąd duchologiczne ciągoty i zwyczajna badawcza ciekawość, nakazująca mi sprawdzanie każdego z istotnych tytułów w dorobku Marvela i DC, skutkują tym, że tematem sporej części moich filmawkowych recenzji stają się komiksy kojarzone polskim czytelnikom ze złotymi czasami wydawnictwa TM-Semic.

Po tekstach o Spider-Manie, który doczekał się już czterech pokaźnych tomów w formacie Epic Collection, przyszła pora na zmierzenie się z kultową sagą Knightfall z Batmanem w roli głównej. Nowe, tym razem kompletne (przynajmniej w założeniu – miejmy nadzieję, że sytuacja na świecie pozwoli na bezproblemową realizację planów Egmontu) wydanie monumentalnej, ciągnącej się przez lata historii o Mrocznym Rycerzem to bez dwóch zdań jedna z najbardziej wyczekiwanych na polskim rynku pozycji. Śmiem twierdzić, że nie tylko superbohaterskich. Premiera blisko siedmiusetstronicowego prologu wieńczy epokę powracających pytań zadawanych Tomaszowi Kołodziejczakowi na rozmaitych konwentach i jego wymijających, zawsze nieco enigmatycznych odpowiedzi. Czy pierwszy z pięciu albumów rozbudza apetyt przed daniem głównym, jakim będzie ostateczne złamanie Nietoperza?

Przykładowa plansza z “Batman: Knightfall. Tom 1: Prolog” / fot. materiały prasowe

Wrażenie, które towarzyszyło mi podczas lektury, porównałbym do poczucia brutalnego sprowadzenia na ziemię. Już sam początek uświadamiał, jak bardzo powierzchowna była moja dotychczasowa znajomość Knightfall. Skompresowane, anglojęzyczne wydanie zatytułowane Broken Bat przy wersji Egmontu okazało się zaledwie małym fragmentem wielkich puzzli. Pozbawione dodatków i szeregu preludiów odzierało całość z kontekstów i kompleksowości. Naturalnie, to, co prezentuje prolog, dalej pozostaje dość typową, popcornową opowieścią z Gotham – nie staje się magicznie dzięki uzupełnieniom dziełem ambitniejszym – ale z czysto czytelniczej, rozrywkowej perspektywy wzmaga immersję. To wydłużenie i tak względnie powolnego (niezależnie od edycji), wyniszczania Batmana, sprawia, że przestajemy mieć do czynienia z kolejną szablonową historią o klęsce herosa, a zaczynamy ze swoistą drogą krzyżową.

Przeczytaj również:  "Hotel na skraju lasu" - chropowaty debiut [RECENZJA]

Prolog służy przede wszystkim za rozstawienie pionków pod przyszły konflikt. Oprócz obsady dobrze znanej każdemu czytelnikowi komiksów o Batmanie, złożonej ze zmęczonego, wypalonego Bruce’a Wayne’a, poirytowanego obchodzeniem się z nim jak z jajkiem Robina (Tima Drake’a), przechodzącego rodzinne zawirowania komisarza Jima Gordona i twardo stąpającego po ziemi kamerdynera Alfreda, zespół kreatywny przedstawia również dwie nowe twarze: Bane’a oraz Azraela. Obaj dostają tu swoje genezy (ba, w przypadku pierwszego można mówić nawet o podwójnej genezie – dowiadujemy się nie tylko, skąd pochodzi on sam, ale także skąd wzięła się dająca mu nadludzkie moce mikstura) i wpisują się w krajobraz Gotham, które stopniowo coraz mniej może polegać na Człowieku Nietoperzu. Bruce popełnia błąd za błędem – nie daje rady uratować małej dziewczynki, wypuszcza z rąk wpływowego gangstera (Czarną Maskę) i boleśnie obrywa od niezbyt znaczących, drugo-, jeśli nie trzecioligowych złoczyńców.

Przykładowa plansza z “Batman: Knightfall. Tom 1: Prolog” / fot. materiały prasowe

Za scenariusze w zbiorze, splatające się w jedną, długą sagę, odpowiada trio: wyrobnicy Chuck Dixon oraz Doug Moench (stojący za stworzeniem Bane’a i Czarnej Maski) oraz wieloletni architekt batmanowego zakątka uniwersum DC, Dennis O’Neil (który dorzuca do historii swoje trzy grosze w formie postaci Azraela). Żaden z nich nie wychodzi przed szereg i nie odciska na fabule bardziej autorskiego, indywidualnego stempla. Większa rozbieżność zachodzi w warstwie rysunkowej – odrealniona kreska Michaela Netzera w Detective Comics czy też krzykliwy styl Joe Quesady w The Sword of Azrael drastycznie różnią się od stonowanych, klasycznych ilustracji Jima Aparo w Batmanie, Grahama Nolana w Vengeance of Bane oraz Trevora von Eedena i Russella Brauna w Legends of the Dark Knight. Osoby zwracające szczególną uwagę na estetyczną spójność mogą kręcić nosem, ale szczypta zdrowego eklektyzmu chroni w tym przypadku przed nudą, której widmo siłą rzeczy musiało wisieć nad takich rozmiarów cegłą.

Przeczytaj również:  "Nieśmiertelny Hulk" i "Venom" - Czerwony szum w głowie [RECENZJA]

Podobne korzyści – niepozwalające na to, by ten pozornie kręcący się w kółko, syzyfowy cykl poniewierania Batmanem przez scenarzystów wywoływał ziewanie – przynosi fakt, że komiksowe Gotham żyje, a wspomniani bohaterowie mają wystarczająco charyzmy i nawet dość wtórne sceny z ich udziałem za każdym razem wybrzmiewają odrobinę inaczej. Gdyby to była tylko i wyłącznie opowieść o kryzysie wiary Wayne’a znużenie prędzej czy później by przyszło. Dzięki interesującemu drugiemu planowi i zajmującym wątkom pobocznym tak się jednak nie dzieje.

Przykładowa plansza z “Batman: Knightfall. Tom 1: Prolog” / fot. materiały prasowe

Tom kończy się w momencie, w którym Bane, pozostający w cieniu od pierwszej konfrontacji z Nietoperzem, wreszcie o sobie przypomina i śmielej pociąga za sznurki, a wskutek jego działań miasto zalewa trudna do opanowania plaga najokrutniejszych złoczyńców. Jeśli oryginalny wydawca tak zaplanował tę edycję, by urywała się mocnym, zachęcającym do sięgnięcia po kontynuację cliffhangerem, to… osiągnął cel. Ja dałem się złapać na haczyk – według harmonogramu Upadek Mrocznego Rycerza już w lipcu i nie zamierzam tej premiery przegapić. Wszystkich, którzy piszą się na kawał solidnego superhero, namawiam do pójścia w moje ślady. Ku zaskoczeniu recenzenta Batman: Knightfall przetrwał próbę czasu.

Ocena

6 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

Batman: Sekta, Amazing Spider-Man Epic Collection

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.