Advertisement
KomiksKultura

“Batman: Knightfall. Tom 5: Nowy początek” – przeciągnięty finał [RECENZJA]

Maurycy Janota
Fragment okładki tomu "Batman: Knightfall. Tom 5: Nowy początek" / fot. materiały prasowe

Tak jak w naturze koniec jednego cyklu wiąże się niekiedy ze startem kolejnego, tak też długą, dla wielu polskich czytelników kultową historię Batman: Knightfall wieńczy tom pt. Nowy początek. Z powodzeniem? Czy raczej z poczuciem, że impakt tej historii gdzieś po drodze niechybnie się rozmył?

Z uwagi na to, że na całość złożyło się pięć pokaźnej wielkości albumów, cofnijmy się na chwilę do wcześniejszych części i pokrótce omówmy sobie jakie spełniały funkcje. 

Pierwszy, czyli Prolog, kreślił kontekst, będąc czymś na kształt onboardingu – w skrzętnie wyselekcjonowanych zeszytach scenarzyści oprowadzali czytelnika po ówczesnym Gotham, tłumaczyli siatkę zależności i prezentowali źródła nowych zagrożeń (narkotyk “Venom”, Bane’a, Azraela i innych, pomniejszych przeciwników). 

Zamykający go mocny cliffhanger podjął Upadek Mrocznego Rycerza, który stanowił – masochistycznie pasjonujący i wciągający – ciąg ciosów wymierzonych w Batmana, prowadzących do widowiskowego nokautu. 

Trzeci tom zatytułowany jako Krucjata Mrocznego Rycerza opowiadał o nowym Nietoperzu, początkowo wiernym ideałom poprzednika, ale z czasem coraz bardziej radykalnym i… mniej interesującym. 

Wayne musiał przywrócić Batmanowi dobre imię i w końcu założył pelerynę ponownie – w Końcu Mrocznych Rycerzy. Nieco sentymentalny zbiór, idealizujący znaczenie Bruce’a dla ekosystemu Gotham, przypominał ciszę przed burzą i był momentem na wyregulowanie tempa przed wielkim finałowym starciem z Bane’em. A tak się przynajmniej wtedy wydawało. 

Przykładowa plansza z “Batman: Knightfall. Tom 5: Nowy początek” / fot. materiały prasowe

W praktyce Nowy początek okazał się czymś zupełnie innym, równorzędnym niemal ze zboczeniem z dotychczasowego kursu. Już na pierwszych stronach Wayne – niedługo po odbiciu jaskini z rąk Azraela i moralnym zwycięstwie nad nim – oznajmia Dickowi Graysonowi (pierwszemu Robinowi) oraz Timowi Drake’owi (trzeciemu, aktualnemu “Cudownemu Chłopcu”), że… potrzebuje przerwy. Nie czuje się jeszcze na tyle pewnie, by na dobre wrócić do roli Batmana. Tym razem nie chce jednak popełnić błędu przy rekrutacji zastępcy i, zamiast wybrać kogoś “z zewnątrz”, postanawia dać szansę Dickowi, a zatem najstarszemu z całej grupy jego uczniów i wychowanków.  

Przeczytaj również:  Żyć wiecznie. Oasis – „Definitely Maybe” [RETROSPEKTYWA]

Mianowanie Graysona kolejnym nowym Batmanem i poświęcenie mu kilkunastu zeszytów o wspólnej objętości przeszło połowy 500-stronicowego komiksu było decyzją co najmniej… dziwną. Poprzednie tomy oczywiście dawały jasno do zrozumienia, że Azrael nie nadawał się na następcę, ale odniosłem wrażenie, że Knightfall wcale nie miało na celu znalezienia godnego spadkobiercy maski. Jeśli stało za nim jakieś założenie, to prędzej takie, że Człowiekiem Nietoperzem musi być Bruce. To też przebijało z Końca Mrocznych Rycerzy, który to prezentował szkolenie i odrodzenie Wayne’a. 

Zawartość Nowego początku jawi się więc z dzisiejszej perspektywy jako niepotrzebne zwodzenie czytelnika. Story arc pt. Prodigal sam w sobie wypada całkiem świeżo – głównie ze względu na to, że Dick to budząca sympatię postać, po której (w odróżnieniu od wielu innych superbohaterów) widać faktyczny rozwój – ale sztucznie przeciąga i tak bardzo długą już historię. W osobnym, pobocznym tomie albo po prostu na wcześniejszym etapie sagi Knightfall sprawdziłaby się lepiej.

Przykładowa plansza z “Batman: Knightfall. Tom 5: Nowy początek” / fot. materiały prasowe

Niezdecydowany, wahający się Bruce ostatecznie godzi się ze swoim losem i po szczerej rozmowie z adoptowanym synem uwalnia go od nietoperzowego ciężaru. Nawiasem mówiąc, ich kilkustronicowy dialog to jedyny fragment zbioru, który próbuje nieco głębiej zajrzeć w psychiki protagonistów i wybrzmiewa emocjonalnie. Po tym niespodziewanym punkcie kulminacyjnym piątego rozdziału nie dane jest nas nam oglądać Batmana zbyt długo w akcji. Wystarczająco jednak na tyle, by zdążyć zobaczyć jego pierwsze spotkanie z Bane’em od czasu ich słynnego pojedynku, który rozegrał się na kartach Upadku Mrocznego Rycerza. Przebiega ono w tak nieszablonowy, mile zaskakujący sposób, że oszczędzę Wam szczegółów i pozwolę sobie ograniczyć się wyłącznie do stwierdzenia, że udanie rekompensuje pewne wcześniejsze dłużyzny.

Przeczytaj również:  Na własnych zasadach. Fontaines D.C. – „Romance” [RECENZJA]

Gdy jako dzieciak po raz pierwszy usłyszałem o tym, że istnieją komiksy, w których Batman zostaje złamany i zastąpiony przez innego bohatera, miałem o nich dość konkretne wyobrażenie. Wydawało mi się, że musiała to być ambitna, przełomowa, niemal uduchowiona opowieść. Finalnie okazała się niczym więcej jak po prostu przyzwoitą, dość generyczną historią o Człowieku Nietoperzu, po której drugim planie – jak zresztą zawsze – krzątają się Jim Gordon, Robin czy Kobieta Kot, przecinając ścieżki z nowymi i starymi złoczyńcami z Azylu Arkham.

Pamiętny upadek Nietoperza, zamiast doprowadzić do nieodwracalnych zmian w regułach gry, zasłużył jedynie na skwitowanie go radą, którą mogliście zasłyszeć kiedyś na wuefie – “wstawaj, rozchodzisz to”. Cóż, widać taki już urok superbohaterskich fabuł. 

Ocena

5 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

Nightwing Tima Seeley'ego i Toma Taylora, Batman: Sekta, Amazing Spider-Man Epic Collection

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.