KomiksKultura

“Daredevil. Mark Waid. Tom 2” – ograniczone zaufanie [RECENZJA]

Maurycy Janota
Fragment okładki tomu "Daredevil. Mark Waid. Tom 2" / fot. materiały prasowe

Jako osoba, która przeczytała już wszystkie komiksy Marka Waida o Daredevilu lata temu w oryginale, nie potrafię nie patrzeć na nie przez pryzmat całości. Rodzime edycje od Egmont Polska stanowią więc dla mnie coś na kształt przypomnienia i okazji do większego zwrócenia uwagi na poszczególne etapy tej serii. Drugi tom zaznacza początek jednego z najważniejszych — stabilizacji. 

Zmiana rysownika w superbohaterskim tytule często jest czystą kosmetyką. Ot, wyrobnik ma za zadanie zastąpić wyrobnika, oprawa graficzna pozostać generyczną i bezpieczną, a show must go on. Naturalnie niektórym komiksom z ostatniej dekady także udało się sprzężyć w świadomości czytelników z konkretną kreską — Batman z “The New 52” jest w takim samym stopniu Batmanem Scotta Snydera, jak i Batmanem Grega Capullo, a sukces Hawkeye’a, nawet bardziej niż ze scenariuszy Matta Fractiona, wynikał z tego, jak zobrazował je David Aja — ale ze względu na specyfikę działalności DC i Marvela, sprzyjającą opóźnieniom i niewyrabianiu się przez artystów w terminach, regularnie dochodzi w nich do wymuszonych rotacji. Te zaś niekiedy psują ostateczny odbiór dzieła.   

Mniej więcej do połowy recenzowanego wydania Daredevil przekazywany był z rąk do rąk (pracowali nad nim Paolo Rivera, Marcos Martin, Kano i Khoi Pham), wdając się po drodze w crossovery z innymi periodykami, Amazing Spider-Manem, Avenging Spider-Manem i Punisherem — ilustrowanymi przez tamtejszych rysowników, Emmę Rios oraz Marco Checchetto (pogrubieniem wyróżniam twórców udzielających się przy materiale zebranym w tym tomie). Choć pierwsze zeszyty wyznaczyły kierunek i zasugerowały estetykę, jakiej można się spodziewać, zmiany spowalniały proces uzyskiwania własnej tożsamości. Trwało to do momentu, w którym obok Marka Waida rozsiadł się Chris Samnee i nie opuścił go aż do końca jego runu.

Przykładowa plansza z “Daredevil. Mark Waid. Tom 2″ / fot. materiały prasowe

Nowy grafik niejako wygładził serię — w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zaproponował kompromis między bogatszym w detale, precyzyjniejszym stylem Rivery a ekspresyjnymi, cartoonowymi ilustracjami Martina i Phama, którzy pozwalali sobie na wykrzywianie twarzy bohaterów w karykaturalnych grymasach i poniekąd pozbawiali ich superbohaterskiej fizyczności. Samnee wziął od poprzedników to, co najlepsze i wyciągnął samą esencję. Daredevil pod jego batutą stał się efektowniejszy i bardziej dynamiczny, a kreślony przez niego ołówkiem protagonista zadziorny i łobuzerski. Uwypuklił jasne strony osobowości Matta Murdocka, które pomimo jego ciągłego umartwiania się, zawsze towarzyszyły tej postaci (zwłaszcza na początku, w czasach Stana Lee). Mowa o pewności siebie, uroku osobistym i charyzmie, które sprawiały, że świetnie radził sobie w salach sądowych, a w życiu osobistym plątał się w liczne romanse.

Dlaczego tak dużo uwagi poświęcam w recenzji warstwie rysunkowej? Bo fabularnie, po zakończeniu wątku Dysku Omega, cykl wrócił po prostu na wcześniej wydeptaną ścieżkę. Przygody Daredevila w wersji Waida dalej przypominają nostalgiczny powrót do przeszłości, próbę odtworzenia czysto superbohaterskiego funu z kolorowych magazynów ze złotych lat Marvela, a nawet wariację konkretnych, ówczesnych historii (Murdock trafia tu na chwilę do Latverii, co nasuwa skojarzenia z dawnymi numerami z okresu Gene’a Colana) Wszystko to oczywiście z uwzględnieniem całej dotychczasowej drogi Matta i bez udawania, że komiksy Bendisa, Brubakera czy Diggle’a nie miały miejsca.

Tworzy to ciekawą dynamikę i stawia protagonistę w niecodziennej sytuacji. Stale musi bowiem udowadniać, że jego kondycja psychiczna jest co najmniej dobra, a dziwne rzeczy, które go spotykają, są jedynie niefortunnym zbiegiem okoliczności lub wynikiem próbującego go zdyskredytować spisku, a nie kolejną konsekwencją niedawnego kryzysu tożsamości. Murdock to bohater spalony, któremu nie ufa już nikt (włącznie z najlepszym, wieloletnim przyjacielem, Foggym Nelsonem, i nowym obiektem uczuć, Kirsten McDuffie) i któremu non stop wmawia się, że robi dobrą minę do złej gry. To ciągłe patrzenie się mu na ręce sprawia, że sam Matt powoli przestaje wierzyć swoim zmysłom. A one, jak wiadomo nie od dziś, akurat nigdy go nie zawodziły.

Przykładowa plansza z “Daredevil. Mark Waid. Tom 2″ / fot. materiały prasowe

W tomie drugim Daredevil łączy siły z Hankiem Pymem, Tonym Starkiem i Stephenem Strange’em, rozwiązuje zagadkę szczątków ojca podrzuconych do jego biura oraz wskutek konfrontacji z odmienionym eksprzeciwnikiem… traci głowę, a fabuła nabiera dziwnego, bardziej niepokojącego charakteru. 

Akcji tu sporo, ale równoważą ją udane dialogi i interesująco przedstawione relacje międzyludzkie. Można przyczepić się do tego, że z rytmu wybijają niekiedy długie retrospekcje, ale gwarantuję, że w dalszej perspektywie przynoszą wartościowe dla emocjonalnej warstwy komiksu plony. Słowem: poziom utrzymany.

Ocena

7 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

Lepsi wrogowie Spider-Mana, Czarna Wdowa Marka Waida

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.