Advertisement
FilmyRecenzjeStreaming

Ghibli: Szum morza [RECENZJA]

Maurycy Janota
Fot. Kadr z filmu "Szum morza"

Systematyczne uzupełnianie bazy Netfliksa o klasyki Studia Ghibli, choć sprawia wrażenie przede wszystkim ukłonu w stronę ich wieloletnich entuzjastów, stanowi także długo oczekiwany pretekst dla nielicznych, nowych widzów, by otworzyć się na słynne dzieła japońskich animatorów i nadrobić przynajmniej kilka z nich. W moim przypadku padło na wybór niecodzienny, a mianowicie kameralny, melancholijny Szum morza.

Robiąc rozeznanie, zauważyłem, ze filmowi ciąży to, że wyprodukowało go Ghibli. Pomimo umiarkowanie pozytywnych recenzji, z szeregu napotykanych przeze mnie opinii wyłaniał się wniosek, że to animacja udana, ale wypadająca dość blado na tle np. Mojego sąsiada Totoro czy też Opowieści z Ziemiomorza. Nic zatem dziwnego, że udostępniona na platformie streamingowej w pierwszym rzucie, wzbudziła od nich znacznie mniejsze zainteresowanie i przeszła bez większego echa. Jako osoba o nikłej znajomości tamtejszej filmografii (ograniczającej się tylko do Marnie. Przyjaciółki ze snów), upatruję tu swoją jedyną przewagę nad oddanymi fanami – mogę spojrzeć na Szum morza z czystą głową i oceniać go w kategoriach samodzielnej produkcji, nieobarczonej dziedzictwem Ghibli.

Umi ga kikoeru z 1993 roku było ósmym filmem studia, ale jednocześnie pierwszym, którego reżyserowania nie podjął się jego założyciel (Hayao Miyazaki lub Isao Takahata). Pod niskobudżetowym, tworzonym na potrzeby telewizji obrazem podpisał się Tomomi Mochizuki, który nigdy później nie dostał już takiej szansy. Nie oznacza to jednak, że ten króciutki dramat, długością bliższy odcinkom niektórych seriali aniżeli pełnemu metrażowi (zaledwie 72 minuty!), należy traktować jako niepowodzenie.

Fot. Kadr z filmu “Szum morza”

Szum morza przedstawia pozornie błahe młodzieżowe perypetie, ale w sposób, który bardziej niż do nastolatków powinien trafić do odbiorców, którzy ten etap mają już za sobą. Istotą wszak nie są tu ani szkolne dylematy, ani uroki i trudy dojrzewania, a unosząca się nad nimi aura ulotności, ich krótkotrwałość i zrodzona z niej potem tęsknota. Pozwalająca iść dalej bezobjawowo przez życie, ale skutkująca poczuciem pewnej permanentnej niepełności. Stąd też wszelkie opisy fabuły sugerujące, że osią scenariusza jest tradycyjnie poprowadzony uczuciowy trójkąt – mimo że nie można zarzucić im wprowadzania widza w błąd – zdają się tylko z wierzchu dotykać problematyki tego utworu.

Przeczytaj również:  „W gorsecie” – Cesarskie cięcie [RECENZJA]

Historia, snuta w formie retrospekcji przez jednego z bohaterów wracającego w rodzinne strony na spotkanie klasowe, zawiązuje się w momencie, w którym w samym środku roku szkolnego do prowincjonalnego Kochi przyjeżdża uczennica z Tokio. Atrakcyjna, osiągająca dobre wyniki w nauce Rikako, co zrozumiałe, od razu staje się tematem numer jeden w liceum, do którego uczęszczają m.in. Yutaka Matsuno i Taku Morisaki. To właśnie z nimi mająca trudności z przystosowaniem się do lokalnych zwyczajów dziewczyna niespodziewanie nawiązuje najpierw kontakt. Pierwszy z chłopaków, uprzejmy i nieśmiały kolega z klasy, pomagając jej odnaleźć się w nowym środowisku, zaczyna się w niej zakochiwać. Jego najlepszy przyjaciel, wplątany niejako przypadkiem w ich relację, także zdobywa powoli zaufanie Rikako i angażuje się w jej problemy. Odczuwa też na własnej skórze buntowniczy charakter tokijki, która temperamentem widocznie odstaje od rówieśniczek z miasteczka.

Na przykładzie wątku wystawionej na próbę przyjaźni, Mochizuki pokazuje jak nieefektowne, niewielkie wydają się z perspektywy czasu ważne sceny z młodości. Te najbardziej wyjątkowe, wpływające na kluczowe życiowe decyzje i trwale zapisujące się w pamięci. Przywołujące masę wspomnień, które zachowuje się wyłącznie dla siebie, bo w praktyce… nie ma o czym opowiadać? Jak bowiem wytłumaczyć komuś, że dłużący się wypad do stolicy, w trakcie którego nie wydarzyło się nic znaczącego, był tak naprawdę zarzewiem miłości? Albo że zażyłej, budowanej latami więzi nie zakończył wylew żali, a niemal pozbawione słów, niczego niezapowiadające spięcie za szkołą?

Przeczytaj również:  „W gorsecie” – Cesarskie cięcie [RECENZJA]
Fot. Kadr z filmu “Szum morza”

Szum morza oddaje tamte migawki – nie używam tego określenia ot tak, kadry niekiedy zastygają w przypominających zdjęcia ramkach, dając wrażenie nostalgicznej podróży w przeszłość – takimi, jakimi byłyby w rzeczywistości. Bez pretensjonalnego patosu i nadmiernego ich rozdmuchiwania, ale też bez jakiejkolwiek protekcjonalności lub lekceważenia. Dostrzega wagę krótkich spojrzeń, przypadkowych spotkań i tego, co pozostaje między wierszami. Zdaje sobie sprawę, że odarte z tych detali wspomnienia nie smakowałyby tak samo i nie zajmowały tak uciążliwie głowy. W jakim celu miałoby się do nich wracać, jeśli nie po to, by stale dopatrywać się w dawnych rozmowach czegoś nowego, analizować rzucane mimochodem półsłówka i układać alternatywne scenariusze?

To animacja, która rozumie jak to jest odwiedzić miejsca małych i wielkich, osobistych historii. Zobaczyć po dłuższej przerwie znajomą, bliską twarz, za którą cicho i nieświadomie się tęskniło. Zamienić z nią parę zdań, zauważyć, że świat wokół dojrzał, jedne rzeczy odeszły w zapomnienie, a inne uwidoczniły się dopiero teraz. Szum morza przekonująco obrazuje jak zmienia się z czasem percepcja pewnych zdarzeń – te kojarzone kiedyś z rozczarowaniem obrastają w końcu sentymentem, te równoznaczne ze złością przestają ją budzić i pozwalają jej wygasnąć.

Empatia, melancholia i liryzm składają się na spokojne, ciepłe dzieło, w którym chwilowe ukojenie powinni znaleźć wszyscy ci, którzy tęsknią za czymś, co już nie wróci; za widzianymi niegdyś codziennie przyjaciółmi i za emocjami towarzyszącymi odkrywanym, formującym się po raz pierwszy uczuciom. Ci, którym brakuje regularnych zaskoczeń i którzy, pomimo upływających lat, ciągle czują, że zostawili za sobą niezamknięte sprawy.

Ocena

7 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

Powrót do marzeń, Frances Ha, Między słowami

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.