Gra o tronSeriale

“Gra o tron” – S08E04: Czas na wielką wojnę [RECENZJA]

Martin Reszkie

Najdłuższy odcinek Gry o tron mamy już za sobą. Nie było w nim epickich natarć czy machania mieczem. Potyczka na morzu także nie zajęła nas na dłużej niż kilka chwil. Jednak jeśli ktokolwiek marzył o sennym pogrążaniu się w żałobie, przeliczył się i to znacznie. Twórcy zadbali oczywiście o to, by nawet w przerwie pomiędzy wojną z jakimś bezimiennym królem wyciągniętym z zamrażarki, a wojną z nieokiełznaną Cersei, Królową Andalów i Pierwszych Ludzi, władczynią Siedmiu Królestw i protektorką królestwa dać nam jak najwięcej atrakcji.

Niestety jednak nie wszystkie fajerwerki poszybowały w niebo. Części w ogóle nie zapalono, niektóre co najwyżej wzniosły się na wysokość krzewu i opadły z powrotem. Najwyżej poszybował ogień miłości, pożądania i zazdrości, zupełnie jak w peruwiańskich melodramatach o pożądaniu, zazdrości i miłości. W takich okolicznościach niewiele więcej ma znaczenie dla nas, jako widzów. Zapominamy o samotności Smoczej Królowej pozbawionej Dothraków, którzy decyzją scenarzystów byli zbyt głupi by poczekać na rozkaz ataku. Zapominamy o interesującej nobilitacji Gendry’ego Riversa na Gendry’ego Baratheona przez królową Daenerys. Na szczęście zapamiętamy jak młody lord został przez Aryę poczęstowany czarną polewką.

Gra o tron

I kiedy w trakcie tej całej celebracji zwycięskiej nocy myślimy, że widzieliśmy więcej tęczy aniżeli przez poprzednie siedem sezonów, do walki wkracza Sansa, która jako jedyna okazuje Sandorowi Clagane’owi współczucie i zrozumienie. Oczywiście, nigdy nie wyprę się osobistej sympatii dla pokiereszowanego, zaszczutego, opuszczonego i znienawidzonego Ogara. Co jednak ma na celu ponowne łączenie ze sobą postaci, których los kilka razy się przeciął lecz nigdy nie połączył? Podobnie jak w drugim odcinku, David Nutter wespół z duetem scenarzystów wylewa na nas wiadro nostalgii, miłości do serii oraz fenomenu społeczno-kulturowego jakim okazało się Westeros.

Zobacz także: Recenzję poprzedniego odcinka

Finalnie jednak wychodzą na tym bardzo źle. Postawienie na rozwój postaci, które są już rozwijane prawie dekadę odbija się czkawką i niewybaczalnym skompresowaniem fabularnego mięska do zaledwie kilku scen, które pomimo, że dzielą nawet tygodnie – w Westeros są zmontowane zaraz obok siebie. Nawet jeśli czas trwania dwóch odcinków pozwolił Cersei na dojrzenie jej jeszcze nienarodzonego dziecka o jakieś 4 miesiące.

Przeczytaj również:  „Fallout”, czyli fabuła nigdy się nie zmienia [RECENZJA]

Pierwszy raz zobaczyłem Grę o tron około czeterech miesięcy temu. Przyjaciele i znajomi już kilka lat wcześniej załadowali na mnie bagaż spoilerów i przeczucia, że im dłużej trwa ten serial, tym bardziej poziom spada. Brak prozy George’a Martina jest dla Davida Benioffa i D.B. Weissa niczym zbyt wczesne wyrzucenie piskląt z gniazd. Przez chwilę polecą, później jednak skończą martwe w trawie. Wydaje mi się, że muszę coraz głośniej głosić, że duet pracujący nad serialem od samego początku błądzi we mgle. Imają się sprawdzonych chwytów i próbują napełniać widzów całą paletą emocji, które okazują się być jedynie dudniącą muzyką i rozwleczonymi scenami śmierci.

Zniknięcie Missandei w morzu było świetnym rozwiązaniem, tak bardzo dobrze wpasowanym do realiów poprzednich sezonów. Trudno jednak było mi nie odnieść wrażenia, że dostaniemy jeszcze jedną wzruszającą, przydługawą i zupełnie niepotrzebną scenę dla postaci, która nie mieści się obecnie nawet w trzecim szeregu figur. Takowe zabicie Missandei nie dało zupełnie niczego naszym bohaterom. Daenerys już i tak była gotowa zrównać umocnienia Cersei razem z prostymi mieszkańcami stolicy. Szary Robak także już dawno został zapomniany, a po Bitwie o Winterfell także wyśmiany za bezwartościowy udział Nieskalanych w walce. Czy więc oglądamy scenę dekapitacji kobiety tylko dlatego, że architekci serialu nie mają innych pomysłów na wzmożenie napięcia?

Gra o tron

Zobacz także: Podcast o poprzednim odcinku!

Byłbym jednak głupcem, gdybym nie widział światełka w tym tunelu. Nawet w tym potoku odgrzewanych kotletów zaserwowano nam kilka fragmentów, których niedocenienie byłoby ignorancją. Pożegnanie Jona z Północą i wszystkim co o niej stanowi powinno rozgrzać wasze serca i nieco roztopić oczy. Bo przyszło im żyć w świecie bez Nocnej Straży oraz pośród Wolnych Ludzi tęskniących do swojej, prawdziwej północy, Duch okazał się być bardziej przydatnym na polu walki od dothrackiej jazdy i otrzymał wolność. A Jon wciąż ma szansę zasiąść na Żelaznym Tronie. Przemiana Daenerys Targaryen w szaloną królową jest już nieunikniona, niestety jedynie Varys wie co robią ludzie przypisujący sobie przeznaczenie do wyzwolenia ludzkości.

Przeczytaj również:  „Fallout”, czyli fabuła nigdy się nie zmienia [RECENZJA]

Sprzeczka pomiędzy dwoma doradcami Daenerys, podczas której ulubiony eunuch Westeros podzielił się swoimi obawami z Tyrionem to niezwykły pstryczek w nos dla wszystkich tych, którzy uważali, że to Lannister będzie próbował zdradzić cudzoziemkę z Essos. Tu jednak powściągliwość Tyriona ulega jego (być może spowodowanej dornijskim winem) wierze w dobro, które chce czynić Smocza Królowa. Oczywiście nie rozumiem dlaczego to właśnie realista, konformista i pragmatyk okazuje się być najzagorzalszym obrońcą Matki Smoków. Cała ta rozmowa potwierdza jedynie jak wielki potencjał drzemie w postaci Varysa, który ze starszego nad szeptami stał się ledwie milczącym pomagierem Wyzwolicielki z Okowów.

Ostatnim światełkiem w tunelu jest systematyczne pomniejszanie potęgi khaleesi. Utrata Rheagala przez Daenerys buduje Cersei. Każe ona nam patrzeć na nią jako na równorzędną rywalkę dla Targaryenów, przez co do końca możemy drżeć o losy Westeros. Następny odcinek zapewne będzie okraszony starciem wszystkich sił walczących o władzę. Mam nadzieję, że tym razem będziemy w stanie cokolwiek zobaczyć. A nawet jeśli nie – nawet ciemność byłaby lepszą decyzją twórczą aniżeli kolejny odcinek pełen nieudanych związków i fan serwisów łamiących serca tych, czekających na to, że Gra o tron będzie w stanie ponownie udowodnić, że jest najlepszym serialem tej dekady.


 

Ocena

5 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.