“Gwiezdne Wojny” Okiem Filmawki – 6 rzeczy, za które szanuję Trylogię Prequeli
Kiedy byłem młodym, chłonącym popkulturę dzieciaczkiem, akurat natrafiłem na Gwiezdne Wojny – Trylogię Prequeli. Byłem z nimi zżyty, bo wraz z nimi dojrzewałem. Mimo, iż teraz widząc Jar Jar Binksa płonę z zażenowania i wewnętrznego wstydu, to nie boję się powiedzieć, że mając 6 lat (czyli w roku premiery Ataku Klonów) bawił mnie ten przygłup z przesadnie głupim językiem i niesamowitym talentem do pakownia się w kłopoty. Wszystko to było podlane całkowicie bez wyczucia, reżyserskiej wprawy czy jakiejkolwiek próby dywersyfikacji wizerunku – tak jak zaczęto, tak tez skończono.
Jednakże, ten tekst nie ma być o Gunganinie, więc możecie spokojnie czytać dalej. Nie zostanie on wspomniany. Wspomniane natomiast będzie kilka małych rzeczy, które sprawiają, że powracamy (ja wraz z wspaniałą współautorką tego tekstu) do trylogii Georga Lucasa, twórcy i (prawie) mordercy Gwiezdnych Wojen.
#6 Boonta Eve Classic
Jeśli ze 115 milionów dolarów jakie wydano na wyprodukowanie Mrocznego Widma chociaż 10% wydano na scenę wyścigu młodego Anakina, to uważam, że to najlepiej wydane pieniądze na VFX w filmie.
Reżyserujący jak nigdy (czyli tak jak powinien) George Lucas, młody Jake Lloyd dający 110% siebie – wariująca kamera i beznadziejnie nieśmieszny komentarz dwugłowego Fodesinbeeda Annodue otwierają to zestawienie. Wyścig mający większe możliwości realizacyjne aniżeli pościg w Powrocie Jedi, dopieszczony odpowiednim do chwili montażem oraz wprawną postprodukcją dalej potrafi wbić w fotel, szczególnie jeśli mieliście to szczęście zobaczyć go w 3D podczas premiery zremasterowanej edycji, którą zakończono po przejęciu Lucasfilmu przez Disneya.
#5 Polityczne zaangażowanie
Większość osób głęboko wierzy w to, że polityka jest jednym z największych przywar prequeli. Moim zdaniem jest odwrotnie. Dzięki krótkim scenom w parlamencie, które uwypuklały niektóre cechy Padmé oraz przedstawieniu sytuacji w Senacie Galaktycznym dowiedzieliśmy się czemu w bardzo odległej galaktyce demokracja upadła… Ale przynajmniej zrobiła to z aplauzem. Natalie Portman nie miała w całej serii lepszej linijki dialogu.
O ile rozumiem negatywne nastawienie dotyczące wręcz obrzydliwych po prawie 20 latach efektów specjalnych, tak nie mogę zrozumieć braku chęci pójścia wątkiem politycznym, który –jak na Lucasa– został zrealizowany sprawnie, bezboleśnie i przy zachowaniu odpowiednich proporcji między dialogami, których można i nie było można słuchać. Co więcej, w sposób niezwykle delikatny zaprezentowano przenoszenie się akcentów oraz przełamywanie kolejnych drzwi przez przyszłego Imperatora do władzy absolutnej.
#4 Śmierć Shmi Skywalker
#3 Niezawodny John Williams
Gdyby jednym zdaniem określić muzykę Johna Williamsa w trylogii prequeli, napisałbym, że była ona orkiestrowo-frontalnym kopem, zdolnym wybić z framugą niemal każde drzwi. Potem jednak przypominam sobie delikatne smaczki, jakimi darzył nas legendarny kompozytor zawartymi w takich utworach jak Love Pledge and the Arena czy Palpatine’s Teachings.
Jednakże, każdy z nas i tak zapamięta orkiestrę, dudniącą pełną mocą pod batutą Williamsa w takich utworach jak Duel of the Fates, Battle of the Heroes czy Confrontation with Count Dooku / Finale.
#2 Pojedynki na miecze świetlne
Stara trylogia ma wiele zalet, ale jedną z nich zdecydowanie nie są starcia na miecze świetlne. Były nie tylko niedynamiczne, ale i nieciekawe dla oka. Oczywiście można z nich wymuskać perełki pokroju pierwszego starcia młodego Skywalkera z Vaderem, jednak zalety tej sekwencji płyną głównie z talentów reżyserskich Irvina Kershnera a nie z podnoszącej adrenalinę choreografii.
Nową jakość walk wprowadziły prequele. Ich choreografię są nie tylko bardzo skomplikowane (jak na ruchy rzez lata trenowanych rycerzy Zakonu Jedi przystało), ale i perfekcyjnie dopasowane do danych postaci. Anakin walczy w sposób nieco chaotyczny, pełen gniewu i złości. Ruchy Obi-Wana są zaś idealnie wymierzone i przemyślane (zawsze wolał myśleć o przyszłości, zamiast być świadom chwili bieżącej).
Najlepszym jednak było to, co było pierwsze – Ray Park wcielający się w postać enigmatycznego (i jakże źle później poprowadzonego w serialach) Dartha Maula stworzył pojedynek, w którym jeden równa się dwóm, a Lucas zdał sobie sprawę, że zwalniając tempo (scena z wykorzystaniem pól siłowych), podkręca napięcie i oczekiwanie na cliffhanger, jakim była śmierć Qui-Gon Jinna.
#1 Ewan McGregor jako Obi-Wan Kenobi
Zanim prequele zagościły w sercach fanów, Obi-Wan Kenobi był jedynie mądrym panem w podeszłym wieku, który bacznie (lecz dość krótko) obserwował rozwój protagonisty. Ten status quo raz na zawsze zmienił Ewan McGregor i jego fantastyczna kreacja oryginalnej postaci. Przed rozpoczęciem zdjęć do Mrocznego Widma aktor uważnie obejrzał wszystkie produkcje z Alecem Guinessem, by jak najlepiej wcielić się w rolę młodszej wersji Bena. Wraz z Haydenem Christensenem brytyjski aktor stworzył niesamowite duo, dzięki któremu nawet Hyden nie był wyrzucającą z siebie słowa kukłą (te momenty zostawił sobie na drętwe romanse).
Próżno szukać tak realistycznie napisanej relacji dwóch postaci w Star Wars, czy w ogóle w innym blockbusterze. Niech rzuci kamieniem ten, kto nie wzruszył się, gdy Obi Wan krzyczał „byłeś mi jak brat, Anakinie!”. Oraz ci, którzy nigdy nie zaśmiali z mema o high ground.
Zobacz również: “Han Solo: Gwiezdne wojny – historie: – Recenzja
Szkoda tylko, że Ewanowi przyszło rozwijać skrzydła swojego talentu w filmie, który przed obróbką komputerową wyglądał jak na obrazku powyżej.
Podczas trwania trzeciej trylogii, ciągłych zapowiedzi kolejnych A Star Wars: Story oraz potwierdzenia nowej trylogii Riana Johnsona, zapomina się nieco o świecie, który stworzył Lucas, a którego dotychczas nikt w Disneyu nie chciał się dotknąć. Oczywiście zdania odnośnie tych tworów z lat 1999-2005 są podzielone, jednakże warto mieć na uwadze, że nie wszystko było beznadziejne. Prawda?
Plakatowy wariat, poszukiwacz neonów i estetyki łączącej się z soundtrackiem wbijającym się w umysł.