Recenzje

„Gniazdo kolibra”, czyli dom zalany samotnością [RECENZJA]

Martin Reszkie

Bezsilność i samotność przenikające się wzajemnie to chleb powszedni wielu dzieci. Czternastoletnia Eunhee doświadcza ich w domu zajmowanym przez swoją dysfunkcyjną rodzinę. Doświadcza ich także w szkole, będąc w najlepszym razie niewidzialną dla wszystkich. Niewiele w jej życiu chwil wytchnienia, niewiele szczęścia.

Jedyną jej odpowiedzią jest cisza, coraz bardziej wrastająca w nią i buzująca w niej. Uderza nas w każdym kadrze, atakuje nas swoją całkowitą obojętnością. Tak jak i Eunhee, widz może mieć dość tego bezgłosu, przerywanego bestialstwem jednych nad drugimi. Bo o ile opowieść z roku 1994, którą snuje Bo-ra Kim jest prostą nowelką o kolejnych dniach wchodzącej w życie nastolatki z Korei, o tyle konteksty tej opowieści dają jej swego rodzaju uniwersalność i piękno.

Gniazdo kolibra

Prowadzenie narracji w sposób jednostronny działa tutaj niczym wyznanie reżyserki, która niejako chciałaby na każdym fragmencie życia Eunhee postawić swój stempel. Obrazując uwiązanie swojej bohaterki do jej losu, wiąże także widza do jej perspektywy. Tak poznajemy ofiary przemocy, która wyniszcza każdego, kto ma coś wspólnego z tym procederem.

Wraz z Eunhee obserwujemy przemoc, piętrzącą się w rodzinach, niszczącą rodzinne więzy. I chociaż ją bezpośrednio dotyczy jedynie ze strony starszego brata, nie oznacza to, że nie odczuwa jej wszędzie. Każdy jest w okowach zapętlonego schematu wzajemnej krzywdy, każdy coraz mocniej izoluje się od siebie – wszystko dla pozostawienia status quo, szkodliwego dla obu stron. Świat bezgranicznych możliwości oglądamy oczyma dziewczynki, której największym marzeniem jest unieść się ponad granice, które zgotował jej los.

Przeczytaj również:  „Cztery córki” – ocalić tożsamość, odzyskać głos [RECENZJA]

Przeczytaj również: “Pink Wall” – Od wtedy do teraz [RECENZJA]

Wszechobecna groźba zawstydzenia siebie czy, co gorsza, rodziców hamuje Eunhee przed tym wszystkim, co chciałaby zrobić. Patrząc na swoje rodzeństwo znoszące swoje trudności w zupełnie różne sposoby, nie potrafi się określić. Jej wybór ogranicza się do ich przykładu – siostry lekceważącej ojcowskie zakazy i nakazy oraz brata, tego zdolnego dziecka, w pełni posłusznego. Niechętnie patrząca na oba sposoby radzenia sobie z presją, zamyka się w sobie i izoluje od reszty. Bohaterzy nie muszą pytać siebie nawzajem czy to, co robią jest dobre. Nie muszą się głośno zastanawiać nad tym, czy w ich rodzinie jest coś złego. Ich wzajemne niezrozumienie i brak wzajemnej miłości jest wymalowany na twarzach, ich zachowanie czy drobne gesty akcentują widzowi istniejący dystans.

Eksploracja rodzinnej krzywdy przewija się wśród znajomych i przyjaciół Eunhee. Krzywdzący każdą ze stron nienaruszalny patriarchat odciska bolesne piętno na społeczeństwie. Subtelnie wychodzi na pierwszy plan, nigdy nie oceniając pochopnie. Z drugiej jednak strony, młoda Eunhee poznaje kogoś, kto jest wolny, kto może jej wskazać inną drogę. Nic jednak nie przychodzi za darmo. Nowa nauczycielka chińskiego wzbudza sympatię, ale także współczucie, tylko, że to współczucie innego rodzaju. Chociaż wolna, musiała za wolność zapłacić, zrezygnować z marzeń i szybko otrząsnąć się z prawie beztroskiego życia.

Będąc wzorem dla Eunhee oraz stając się powierniczką jej sekretów, Bora Kim buduje specyficzną relację uczennicy i nauczyciela. Osobliwą, bo nie opiera się ona o przekazywaną wiedzę czy pokoleniową wymianę doświadczeń, a bliskość charakterów i być może także traum. Mówienie obrazem może i jest nieco oczywiste i dość proste, ale daje kolejny przykład jak język filmu można wykorzystywać dla opowiadanej historii, takiej jak epizody z chińskiej szkoły czy perełki jak sceny z karaoke.

Przeczytaj również:  „Bękart" – w poszukiwaniu ziemi obiecanej

Przeczytaj również: “Pink Wall” – Od wtedy do teraz [RECENZJA]

Slow cinema to niezwykle specyficzne wyzwanie, nie tylko dla widza ale także dla twórców. Z miejsca porównuje twórcę do gigantów nie tylko tego rodzaju tworzenia filmów ale i kina jako całości. Trudno także stworzyć obraz, który nie przeplata się z pospolitym męczeniem buły. Debiutującej Borze Kim udało się to osiągnąć, a do tego sprawnie włączyła w swoją intymną historię konteksty społeczne i polityczne, odzwierciedlające specyfikę życia w Korei w 1994 roku. Zanurzająca się w smutku, samotności i bezsilności opowieść o braku nadziei, finalnie daje więcej ciepła niż można by się było tego spodziewać.


 

Ocena

7 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.