„Templariusze” – Otwarcie 2. sezonu – „God’s Executioners” [RECENZJA]
Nic było mnie w stanie odciągnąć od binge-watchingu pierwszego sezonu Templariuszy. Mojej wytrwałości i fascynacji produkcją nie zachwiały słabe oceny kolegów z redakcji, czy całkowicie nieznana i często nierówna obsada. Wybaczałem nawet wątki łączone serialową taśmą klejącą, kompletne niezrozumienie przez twórców czasów, w których osadzili swoją opowieść, a także przedstawianie na ekranie postaci skrajnie różniących się od swoich historycznych wzorców czy takich, które już dawno zmarły.
“Straconego” czasu jednak nie cofnę. Niezależnie jakie było otwarcie nowego serialu stworzonego dla History, ktoś jednak zdecydował o zamówieniu drugiego sezonu. I jeśli mam być szczery, to podchodzę do niego z dużymi nadziejami. Mam ku temu całkiem mocne powody. Po pierwsze, zakończenie pierwszej części domknęło kilka nieinteresujących wątków. Oczywiście, zabijanie co lepiej nakreślonych postaci często okazuje się pierwszym z wielu gwoździ do trumny produkcji telewizyjnych, ale tym razem jestem gotowy podjąć ryzyko jakim jest żmudne dodawanie kolejnych postaci, szczególnie po spodziewanym, acz i tak satysfakcjonującym wprowadzeniu Talosa (Mark Hamill).
Landry de Luzon, po utracie miłości swojego życia oraz skonfliktowaniu się z przyjacielem, królem Filipem IV stoi na rozdrożu. Spotykamy go w momencie, w którym musi zdecydować o swojej przyszłości, bo na szali jest bycie z córką (z zagrożeniem w postaci powrotu do Zakonu). I chociaż wiemy, że wybór jest od początku przesądzony, Tom Cullen stara się dać z siebie jak najwięcej. Jednak podobnie jak w premierowym sezonie, wszystkie jego szarże rozpływają się w jedną, monotonną twarz pełną niezrozumiałych grymasów oraz wiecznie zgorzkniały ton głosu.
Zobacz także: Recenzję „Shazama”
Pierwsze wybory Landry’ego naznaczają drugi sezon, dając nam, widzom, szansę na nowe rozdanie w średniowiecznej Francji. Ponowne jego wejście do Zakonu, który doznał przez niego poważnego uszczerbku otwiera nowe drzwi dla całego serialu. Bo jeśli pierwsza odsłona stała pod znakiem jego powolnego odejścia od współbraci i stawiania miłości ponad obowiązek, to rozsądnym wydaje się, by tym razem Landry zgodnie z tym co zaplanował, wrócił na łono Zakonu oraz odpokutował za grzechy popełnione wobec Boga i braci.
Przez śmierć Joanny, można mniej więcej określić czas z którym mamy do czynienia. Chociaż i w tym aspekcie istnieją nieścisłości względem pierwszych odcinków, możemy wskazać na przełom 1305 i 1306 roku. Jest to o tyle ważne, że pomoże nam pozwolić określenie przyszłości całego widowiska. Bowiem już 13 października 1307 roku król Filip IV z powodu swojego ogromnego zadłużenia u Templariuszy złamie potęgę Zakonu oraz uwięzi, osądzi i w końcu skaże członków zgromadzenia.
Nie jestem pewien co okazałoby się lepszę dla nas, jako odbiorców: kurczowe trzymanie się faktów oraz jedynie koloryzowanie historii czy oddzielenia mocną kreską telewizyjnej fikcji od przekazów historycznych. Tego dowiemy się oczywiście już niedługo, jednak niezależnie od drogi wybranej przez twórców, wydaje mi się, że dzięki zdecydowanemu odcięciu się od kulejących wątków, dostaniemy produkt zbudowany lepiej, ale jednocześnie zrealizowany z podobną dbałością o detale. Niejedną już przecież widzieliśmy historię o odkupieniu, zmianie życia czy redefinicji drogi życiowej przez bohaterów.
Wydawać by się mogło, że poprzez zniszczenie Graala w finale oraz zdecydowanej antagonizacji postaci Filipa i Landry’ego, zobaczymy historię odsuniętą od naleciałości fantasy rodem z Assassin’s Creed. Jest to coś, z czego byłbym niezwykle zadowolony, jednak zastanawiam się czy twórcy staną na wysokości zadania i będą w stanie wymienić oś, wokół której nakręcono pierwszy sezon. Przeniesienie części akcji z Paryża do Chartres powinno jedynie pomóc w tym, szczególnie po rozczarowaniu w postaci niewielkiego wykorzystania paryskiego przyczółku Zakonu.
Konflikt Filipa oraz Landry’ego, na który zanosiło się już od prawie połowy pierwszego sezonu może jednak nie udźwignąć ciężaru oczekiwań, więc zręcznym zagraniem okazać się może położenie większej wagi na braci zakonnych. Całkowicie odosobniony Landry wyglądał co najmniej komicznie, szczególnie gdy było się świadomym pełnienia przez niego zaszczytnej przecież roli mistrza świątyni. Wygląda na to, że twórcy okazali się świadomi tego i dopracowali swoje dzieło także pod tym względem. W moim odczuciu właśnie tego potrzebowali Templariusze. Dopracowania oraz odrobiny samoświadomości pozwalającej na nie osuwanie się w przepaść nijakiej denności i patetycznej sztuczności.
Więcej wiedzieć będziemy już wkrótce, więc zachęcam do śledzenia, serialu jak i moich lepszych bądź gorszych rozważań. Drugi odcinek premierę w Polsce będzie mieć już dzisiaj, 2 kwietnia na HBO.
Zobacz także: Recenzję #2 odcinka
Plakatowy wariat, poszukiwacz neonów i estetyki łączącej się z soundtrackiem wbijającym się w umysł.