FilmyRecenzjeStreaming

Checked! TOP10 Netflixa – „Kod 8” [RECENZJA]

Martin Reszkie
fot. materiały prasowe / Netflix

Mając w pamięci niezwykle udany Upgrade z 2018 roku, z zaciekawieniem spoglądałem na kolejną filmową wyprawę w stronę futurystycznej utopii/dystopii. Z pozoru Kod 8 i Upgrade łączy wiele. Relatywnie niewielki budżet, intrygujący, acz niewiele odbiegający od naszego, świat przedstawiony oraz postawiony pod ścianą bohater. 

Niestety jednak już sam początek daje wiele znaków zwiastujących nadchodzące rozczarowanie. Jest on pokazem wtórności, mozolnej i nieinteresującej próby sprzedania widzowi wizji społeczeństwa podzielonego na posiadaczy mocy resztę małych, szarych ludzi.  

Mikswatchmenowej” nagonki na wszystkich, którzy nie mieszczą się w granicach norm wyznaczanych przez władzę, z powszechnością problemu kojarzącą się z dylematami komiksowych mutantów, pomimo dobrych wzorców, szybko przestaje intrygować. Nudna odtwórczość środowiska otaczającego bohaterów, przez brak odpowiedniej ekspozycji czy eksploracji, może być jedną z największych wad produkcji. Dość ponurym żartem kinematograficznej ironii jest to, że to właśnie niewykorzystanie potencjalnie największej zalety stworzonej przez duet reżysersko-scenariopisarski Jeffa Chana i Chrisa Pare’a, będzie tym, co znudzi widza najbardziej.  

fot. materiały prasowe / Netflix

Cofnijmy się jednak do 2016 roku. 22 marca premierę miał krótkometrażowy Kod 8. Tak się nawet złożyło, że aktorski szkielet projektu przez lata pozostał niezmienny. Wraz z szerzej nierozpoznawalnymi braćmi Amell – Robbiem i Stephenem możemy zobaczyć Sung Kanga, który po chwilowym wypisaniu się “z szybkiej i wściekłej rodziny”, miał czas na undergroundowe propozycje.  

Dostępny legalnie na YouTube krótki metraż całkowicie obnaża kilka problemów projektu zrealizowanego za najprawdopodobniej większe pieniądze. Co ciekawe, zebrane poprzez portal Indiegogo. Pełnometrażowy debiut Chana i Pare’a zajmuje się budowaniem swojej wizji miasta idealnego, Lincoln City, mniej więcej tyle samo, co w dziesięciominutowym krótkim metrażu. Abstrakcyjność z tego wynikająca uderza szczególnie mocno, gdy spojrzymy głębiej. Klasyfikacja mocy, jej natężenie oraz wykorzystanie dla dobra społeczeństwa – to wszystko przymioty stanowiące o wartości dodanej wykreowanej rzeczywistości.

Nie są nimi pobieżnie przedstawione „gangsterskie porachunki”, rodem z mielizny filmów telewizyjnych lat 90. Niczego nie dodają nam zbitki montażowe z pobieżnego treningu własnych mocy oraz pseudo-moralitety o tym, że skoro nikt nam niczego nie dał, to należy wziąć to sobie siłą. Z tym większą radością przyjmuje się niewielki czas trwania całego obrazu. Niestety nawet to nie pomaga. Pomimo ubogiego kontekstu, twórcy starają się wpakować w dziewięćdziesięciominutową formę jak najwięcej z tego, co dostrzegli w innych, lepszych filmach. Owocuje to fabularną sieczką, poszarpanym i niespójnym obrazem pustostanu, w którym i tak jest niesamowicie tłoczno.

fot. materiały prasowe / Netflix

Handel narkotykami, wymuszenia, droga służba zdrowia, degeneracja społeczeństwa i jego fragmentacja, w końcu potrzeba emancypacji, zmierzenia się z ciężarem rodzinnej przeszłości oraz bycia ratunkiem dla umierającej matki. Cała ta lista udowadnia, że ambicja zdecydowanie poniosła debiutujących twórców. Ich przesadna chęć do podjęcia dyskusji w swojej pracy na wszystkie tematy, pogrążyła ich pracę. Czy prosta historia o młodym synu próbującym razem z chorą matką związać koniec z końcem w niesprzyjających warunkach, potrzebowała tak wielu fabularnych skrawków? Myślę, że odpowiedź na to pytanie wszyscy znamy.  

A jak cała reszta, moglibyście zapytać? Jak na posiadany budżet całość prezentuje się nieco nijako, ale przynajmniej nie musimy odczuwać żenady z powodu nadmiaru niskiej jakości efektów komputerowych. Oprócz tego, wkraczamy na mieliznę przeciętniactwa. Nic nie krzyczy o drastyczną poprawę ani nic nie wybija się szczególnie ponad przeciętną. Kreacja bohaterów, dialogi czy ich fabularna przejażdżka po ulicach niezbyt spektakularnego, jak na miasto przyszłości, Lincoln City, są całkowicie bezbarwne. Nuda krzycząca z każdego zakamarka kadru i brak doświadczenia skutecznie maskują przebijające się gdzieniegdzie iskierki nadziei na to, że może ten seans nie jest stracony. 

fot. materiały prasowe / Netflix

Rozpoczynając seans, oprócz nadziei, z tyłu głowy miałem jedno pytanie – dlaczego właściwie ten film znalazł się w TOP10 Netflixa? Szczerze mówiąc, wciąż nie mam pojęcia. Nie jest to komedia romantyczna czy też przyjemny sensacyjniak, na którego mogliby skusić się poszukiwacze czegokolwiek nowego wśród netflixowej biblioteki. Konkretnie określony Kod 8, swój niewielki sukces zawdzięcza zapewne okresowi kwarantanny i swojej ewentualnej świeżości wśród fanów gatunku. Nie ukrywam, superbohaterski aspekt także mógł mieć znaczenie, nawet jeśli ta część filmu ma raczej bardzo poboczne znaczenie dla odbioru całego obrazu.

Przeczytaj również:  „Pamięć” – Zapomnieć czy pamiętać? [RECENZJA]

Chciałoby się zadać pytanie, czy Kod 8 ma szansę na dłużej zadomowić się w TOP10? W dniu mojego seansu zajmował on 8. miejsce. Pomimo, że od tego czasu minęło zaledwie kilka dni, słuch o nim zaginął. Tak jakby nigdy nie istniał.

Ocena

4 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

Bliźniak, Replikanci, Terminator: Mroczne przeznaczenie

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.