NetflixRecenzjeSeriale

“Altered Carbon” – Modyfikowany bałagan [RECENZJA]

Martin Reszkie
fot.: materiały prasowe
Kiedy w 2018 roku Joel Kinnaman przybrał twarz legendy książkowego cyberpunku, Takeshiego Kovacsa, oznaczało to, że Netflix kolejny raz przeciera szlaki. Miliony dolarów wpompowane w 10-odcinkowy sezon najwidoczniej się opłaciły, bo jesteśmy świadkami dalszego przedmiotowego traktowania twórczości Richarda Morgana.

Wątki zawiązane dwa lata temu wciąż ścigają Ostatniego Emisariusza. Pomimo niewielkich szans powodzenia, poszukuje swojej miłości sprzed prawie trzech stuleci, twarzy buntu wobec nieśmiertelności – Quellcristy Falconer. Tułaczka po Zasiedlonych Światach kończy się dla Takeshiego powrotem na rodzinny Świat Harlana, na który sprowadza go jeden z długowiecznych w obawie przed śmiercią. 

W takich okolicznościach wchodzimy ponownie do świata stworzonego przez Richarda Morgana na początku tysiąclecia, od którego scenarzyści jednak coraz mocniej uciekają. Pierwszy sezon garściami czerpał z dobrodziejstw inwentarza i cyberpunkowego wyobrażenia o ludzkiej przyszłości. Dlatego pomimo dość mocnych zmian w całej historii poczynionych przez scenarzystów i scenarzystki, bez problemu można było zagłębić się w zniuansowanym świecie XXVI wieku. Koloryt rzeczywistości, unikalne lokacje, wiele technologicznych i także światopoglądowych pomysłów wyciągnięto wprost z prozy Morgana, przez co pomimo ogromu zmian w strukturze fabularnej opowieści o emisariuszu, wciąż czuć było geniusz autora oryginału.  

Fot.: materiały prasowe

Tego wszystkiego brakuje w drugim sezonie. Przejmujący pałeczkę po Kinnamanie, znany z marvelowego parku rozrywki Anthony Mackie od samego początku mógł wzbudzać mieszane uczucia. Oczywiście nie mam zamiaru tutaj głosić peanów pochwalnych dla Kinnamana, który aktorem jest bardziej znośnym aniżeli utalentowanymGołym okiem jednak widać, że w przeciwieństwie do Mackiego miał określony pomysł na swoją postać, a dzięki dziesięciu godzinom, które można było spędzić z jego fizjonomią, imię Takeshi przez cały sezon drugi kojarzyć się będzie z byłym RoboCopem.  

Anthony Mackie, który powinien być podporą sezonu, okazał być się całkowicie zbędnym elementem. Jego nadzwyczaj imponujące bicepsy to jedyna część jego aktorskiego kapitału, która może kogokolwiek zainteresować. Udowodnia on także, że czarna skórzana kurtka nałożona na rozpinaną bluzę z kapturem to niezależnie od epoki oraz planety klasyczny strój typowego antybohatera w niezbyt ambitnych produkcjach.  

Czym właściwie jest drugi sezon Altered Carbon? Nudną dramą miłosną rozpisaną na zmianę pomiędzy drętwą i zdziwioną Quellcristą a całkowicie nudnym Takeshim. Pomimo odniesień do poprzedniego sezonu w niektórych odcinkach, nie dostaliśmy redefinicji serii ani nawet wytyczenia nowego kursu. Rodzinno-miłosne motywacje napędzają każdą logicznie wątpliwą decyzję, a początek tego upatrywać można już w końcówce pierwszej części. To jeden z największych błędów twórców, którzy pomimo tego, że zmierzyli się z krytyką dotyczącą potencjalnego seksizmu czy rasizmu, nie zmienili kierunku całego serialu, który z klasycznym ‘Modyfikowanym węglem’ nie ma zbyt wiele wspólnego.  

Fot.: materiały prasowe

Na szczęście nie wszystkie zmiany wyszły tak katastrofalnie jak włożenie romansu rodem z Ataku Klonów do rdzenia fabuły. Drugi plan jest zapełniony zdecydowanie mniejszą liczbą bohaterów, co w zmniejszonym formacie całego sezonu okazuje się być trafnym wyborem. Iście przyjacielską relację pomiędzy SI hotelu Raven, Allanem Edgarem Poe, a Takeshim nieco przytemperowano, dzięki czemu Chris Conner w duecie z Diną Shihabi jako panną Odkrywką dają prawdziwy popis minimalistycznego, stonowanego i skoncentrowanego na emocjach aktorstwa 

Nieco znamiennym dla poziomu całej produkcji może być właśnie to, że jej wyżyny to relacja dwóch tworów ludzkiego umysłu, częściowo pozbawionego wolnej woli czy też zdolności do walki z ludźmi. Oczywiście, dostajemy także inne ciekawe wątki, niestety ich przeładowanie sprawia, że nikogo nie interesuje przejmująca władzę po ojcu Danica Harlan, bo temat ten podjęty jest w pierwszym odcinku, by leżeć odłogiem aż do prawie samego końca. Nawet pomimo pojawienia się większej damskiej reprezentacji i tak nie dostaliśmy tak mocnego występu jak rola Marthy Higaredy jako Kristin Ortegi.

Brak konsekwencji w całym tym bałaganie nie ułatwia widzowi odbioru. Popychające fabułę do przodu sekwencje są raczej mało interesujące, sceny akcji też nie zostaną wpisane w kanon kinematografii, a cały świat wybudowany/wygenerowany w pierwszym sezonie poszedł zupełnie w odstawkę. Nowa odsłona nie wnosi zupełnie nic do całokształtu opowieści, pomimo tego, że oś czasu została przesunięta o „zaledwie” 30 lat. „Zaledwie”, bo w świecie, w którym śmierć straciła swoje żądło, ostrze czasu zamiast nagle i z zaskoczenia ciąć ludzkie życie na kawałki, ledwo je dociska, krusząc i mieląc przez ciągnące się w nieskończoność lata.  

Fot.: materiały prasowe

Do drugiego spotkania z Takeshim Kovacsem podchodziłem pełen nadziei. Pierwszy trailer zachęcił mnie do sięgnięcia do nieco już zakurzonego początku tej historii, który natomiast wręcz zmusił mnie do zapoznania się z literackim oryginałem. Może to właśnie z tego wynika mój zawód oraz ochocze zwracanie uwagi na wszelkie wady i niedoskonałości. Laeta Kalogridis wyszła z założenia, że niemal dwudziestoletni tekst jest już nieaktualny i w wielu miejscach wymaga nadpisania.  

Ja wychodzę z odmiennego punktu widzenia, a zmiany poczynione w materiale źródłowym uważam za jedną z największych wad tak pierwszego, jak i drugiego sezonu. Po wynikach w największych agregatorach recenzji widać jak na dłoni, że wizja grecko-amerykańskiej scenarzystki nieszczególnie spodobała się szerszej publiczności. Pozostaje mieć nadzieję, że pomiędzy ambicjami twórców a oczekiwaniami fanów powstanie nić porozumienia, której owocem będzie trzeci sezon, na który Takeshi Kovacs zasługuje.  

Ocena

5 / 10

Warto zobaczyć, jeśli polubiłeś:

"Łowca androidów", "Ghost in the Shell", "Pamięć absolutna"

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.