Advertisement
48. Festiwal Polskich Filmów FabularnychFestiwaleFilmyRecenzje

„Lęk” – Nie bójmy się bać, czyli genialny duet Cielecka–Nieradkiewicz [RECENZJA]

Jakub Nowociński
fot. „Lęk” / mat. prasowe Monolith Films

Raz na jakiś czas widzimy film, który trafia prosto w naszą czułą strunę. Zagląda w najboleśniejsze miejsca – w rany, które uznaliśmy za zagojone, tymczasem w zderzeniu z seansem okazują się świeższe niż zakładaliśmy. W tym poruszeniu jesteśmy nawet w stanie przymknąć oko na niektóre potknięcia twórców, bo znacznie ważniejszy jest dla nas emocjonalny ładunek dzieła. Dokładnie takim filmem jest dla mnie Lęk w reżyserii Sławomira Fabickiego.

Główne bohaterki, siostry Małgorzata (Magdalena Cielecka) i Łucja (Marta Nieradkiewicz), zabierają nas w trudną podróż. Wsiadamy z nimi do samochodu, jedziemy szerokimi autostradami, zatrzymujemy się na stacji benzynowej po kawę. Przysłuchujemy się ich rozmowom, siostrzanym przepychankom i znacznie poważniejszym kłótniom. Na noc zostajemy w hotelu, gdzie możemy złapać oddech ulgi, ponieważ wiemy, że przez choć chwilę nie zbliżamy się nieubłaganie do celu drogi. I choć dla każdej z nich cel ten zdaje się nieco odmienny, wiemy, że to, co tam zastaniemy, może okazać się zbyt ciężkie do udźwignięcia. 

Małgorzata jest zaawansowanym stadium nowotworu, lecz nie chce cierpliwie czekać na śmierć. Postanawia umrzeć na własnych warunkach. Wydaje się pogodzona ze swoim odejściem, mówi o nim ze stoickim spokojem. Łucja, która zostaje towarzyszką jej ostatniej drogi, nie potrafi poradzić sobie z myślą o śmiertelności siostry. W swoim scenariopisarskim debiucie Maria Sobień-Górska opowiada o wielu odsłonach lęku – przed utratą bliskiej osoby, przed odejściem na zawsze, przed życiem z nieuleczalną chorobą.

fot. „Lęk” / mat. prasowe Monolith Films

Praca operatorska Bogumiła Godfrejówa charakteryzuje się funkcjonalnością. Nie odwraca naszej uwagi od bohaterek, które obserwujemy niemal wyłącznie w bliskim planie. Wspaniały aktorski duet wypełnia ekran, pozostając w nim w zasadzie w każdej scenie filmu. Cielecka na potrzeby portretowanej postaci przeszła imponującą fizyczną przemianę. Aktorka schudła tak mocno, że ekipa filmowa bała się o jej zdrowie. Z pomocą charakteryzatorek stworzyła obraz absolutnie porażający. To kobieta, z której z każdą minutą uchodzi życie. Nawet oddychanie zdaje się sprawiać jej ogromną trudność. Toczy ze swoim ciałem wojnę o kontrolę, co dotkliwie po nim widać – jest wstydliwym świadectwem przebywanej walki. To rozpad człowieka, jeszcze za życia. Niełatwo w nim zachować godność. 

Rola Cieleckiej jest bezbłędna, a za oceanem otrzymałaby status Oscar-worthy. Jeszcze bardziej oczarowała mnie jednak kreacja Nieradkiewicz. Grana przez nią młodsza siostra jest totalnym przeciwieństwem starszej. Jedna z nich jest umieraniem, druga witalnością. Jedna boi się życia, drugą przeraża śmierć. Małgorzata do tej pory dominowała w relacji, jednak w obliczu choroby stopniowo cichnie, gaśnie, kurczy się w sobie. W jej oczach nie odnajdziemy blasku, wciąż tak żywego w drugiej siostrze. Postać Łucji jest zatem bardziej dynamiczna, przez co Nieradkiewicz może pokazać niezwykle szeroką paletę emocji i wspiąć się na wyżyny aktorstwa. Siła filmu tkwi w każdej z nich indywidualnie oraz w duecie – role pań napędzają się wzajemnie, pięknie ze sobą kontrastują. Ukazują różne oblicza człowieka w sytuacji beznadziejnej. Tną jak brzytwa, wwiercają się w mózg, niosą ze sobą bolesne prawdy. Nie cały film tak jednak wygląda. Sobień-Górska znakomicie napisała dialogi, które co jakiś czas wnoszą do filmu odpowiednią dozę lekkości i humoru. Pozwalają na chwilę odpocząć od ciężaru historii. 

W opowieści o umieraniu da się pomieścić całe spektrum refleksji na temat ludzkiego świata wewnętrznego. Twórcy filmu postanawiają przełamywać tematy tabu, konfrontować z nimi widza. Ich przemyślenia często odczytujemy gdzieś między wierszami. Osoba chora nie jest przedstawiona jako święta za życia – wręcz przeciwnie, przez większość seansu bywa antypatyczna, jednocześnie nie ocenia się jednak jej decyzji. Rak sprawił, że zgorzkniała. Nie ma współczucia wobec swojej siostry. Ważne jest dla niej jedynie jak najszybsze osiągnięcie celu – to, że nie zamierza wywiesić przed chorobą białej flagi (choć równie dobrze, zależnie od spojrzenia, jej działanie może być dokładnie takim komunikatem). Musi przejąć kontrolę nad śmiercią, tak jak miała ją nad innymi aspektami swojego życia. Dlaczego? O niektórych motywach się dowiadujemy, inne są pozostawione do domysłu widza.

fot. „Lęk” / mat. prasowe Monolith Films

Łucja również nie jest postacią zerojedynkową. Przyjmuje rolę opiekunki, jednak próbuje odebrać siostrze prawo do samostanowienia. Czyni to z egoistycznych pobudek – próbuje uniknąć konfrontacji z trudnymi emocjami. Nie chce mówić o śmierci ani nawet o niej myśleć. Tkwi w iluzorycznym poczuciu bezpieczeństwa. Bohaterka pokazuje, jak bardzo boimy się zetknięcia ze śmiertelnością. Przyzwyczajamy się do swoich ciał i żyć, często uznając to za stan, który ma trwać wiecznie. Próbujemy reperować ciała z pomocą medycyny, a gdy uchodzi z nich życie, oddajemy je w ręce kolejnych specjalistów. Oni przygotowują je do pochówku w taki sposób, by dalej jak najbardziej przypominały żyjącego człowieka. Śmierć jest odpychająca, makabryczna i nieco nieludzka. 

Lęk ma moc oczyszczającą. Łucja przyznaje, że wielokrotnie marzyła, by Małgorzata już odeszła. Doświadczanie powolnego umierania bliskiego bywa nie do zniesienia. Długie oczekiwanie potrafi być jak przeżywanie żałoby każdego dnia na nowo, a ze śmiercią często wiąże się ulga. Owszem, to boli, lecz człowiek jest w stanie w końcu ruszyć naprzód, stworzyć sobie nową rzeczywistość. Są to uniwersalne uczucia, lecz z wiadomych przyczyn niewiele mówi się o tym wprost. Usłyszenie takiego wyznania w filmie obmywa z poczucia winy. Można wyzbyć się wstydu, który pojawia się, kiedy w swoich wewnętrznych rozterkach czujemy się osamotnieni. I choć Fabicki nie chce, by jego dzieło skategoryzowano jako film psychologiczny, ponieważ uznaje ten gatunek za wymarły, nie mogę się z nim zgodzić. Owszem, to przede wszystkim kino drogi, lecz najważniejsze są w nim ludzkie emocje. Prześwietla je, analizuje, otwiera oczy, przytula. 

Dla każdej z sióstr finał jest inny, podobnie jak dla widza. Część filmu jest na ekranie, a część w nas samych – wychodzi z sali kinowej, idzie dalej w świat, czasem pozostaje z nami na zawsze. Oglądając Lęk poczułem fizyczny ból, ponieważ ciało ma doskonałą pamięć do pewnych emocji. Trudno stwierdzić mi, jak oceniłbym seans bez tego osobistego doświadczenia. Wiem jednak, że można w nim zobaczyć samego siebie i absolutnie warto się z tym zmierzyć.


Korekta: Piotr Ponewczyński

Ocena

8 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.