„Niedźwiedzie nie istnieją” – Ten film miał nie powstać [RECENZJA]
Zgiełk ruchliwej ulicy. Zapach świeżego pieczywa i warzyw z lokalnych sklepików miesza się z zatęchłą wonią samochodowych spalin. Kamera skupia uwagę na kelnerce, pracującej w jednej z restauracji. Momentalnie odrywa się od swoich obowiązków, gdy w jej stronę kroczy wysoki mężczyzna. Odchodzą na bok, na tyle daleko, by nikt ich nie słyszał; na tyle blisko, by nie budzić podejrzeń. Przekazuje on jej fałszywy paszport, który dostał od przemytnika. Kobieta może porzucić swoje tureckie nazwisko, przywdziać francuskie i uciec do Paryża. Tym razem ma się udać. Jest jednak jeden haczyk – pojedzie sama, przynajmniej tymczasowo. Jemu niedługo też uda się zdobyć dokumenty i spotkają się na miejscu, w wolnym świecie. Ona nawet nie chce o tym słyszeć, nagle staje się nerwowa, wyrywa się z rąk mężczyzny i… cięcie!
Coś jest nie tak. Oko obiektywu śledziło odchodzącą kobietę, a miało pozostać w tym samym miejscu, by pokazać reakcję mężczyzny. W samym środku kadru staje kierownik planu i zaczyna coś mówić, patrząc nam prosto w oczy. Prędko zaczynamy rozumieć, że rozmawia ze stojącym po drugiej stronie kamery reżyserem – to Jafar Panahi we własnej osobie. Pochyla się nad laptopem, koordynując plan zdjęciowy filmu dokumentalnego przez wideokonferencję. Siedzi na stołku w białym pokoju, wyłożonym grubą wykładziną. Wynajął to mieszkanie w małej wsi, nieopodal filmowej lokalizacji. Nie może się tam pojawić – dzieli go granica, tak trudna do przekroczenia. W Niedźwiedzie nie istnieją nie tylko po raz kolejny łamie zakaz, nadany mu przez irańskie władze, lecz dokładnie pokazuje, w jaki sposób dokonywał tego przez ostatnie lata swojej pracy.
Jafar Panahi jest od lat prześladowany przez irański reżim polityczny. Gdy kilkanaście lat temu rząd krwawo tłumił protesty swoich przeciwników, popierający opozycję reżyser chciał udokumentować sytuację kraju. Za „propagandę” i „podżeganie do demonstracji” został skazany na sześć lat więzienia (ostatecznie odsiedział wtedy jedynie dwa miesiące), dwadzieścia lat aresztu domowego oraz zakaz tworzenia filmów. Od lat znajdował jednak sposoby na to, by zbuntować się uciskom władzy. Krąży legenda, że To nie jest film, jego pierwszy projekt powstały podczas pobytu w areszcie, został przeszmuglowany na festiwal w Berlinie na dysku USB ukrytym w… ciasteczku. To, w jaki sposób udawało mu się kręcić filmy przez ostatnie lata, pokazuje wprost w swoim najnowszym dziele.
Mimo dokumentalnej formy, typowej dla irańskiego realizmu, Niedźwiedzie nie istnieją jest filmem fabularnym (można rzec quasi-dokumentalnym). Od pierwszej sceny zapowiada nam dychotomię fabuły. Co jakiś czas powracamy do melodramatu uchodźczego, który reżyseruje główny bohater, tożsamy z Panahim. Głównie jednak skupiamy się na wydarzeniach z wioski, w której na ten czas zamieszkał. Pojawienie się liberalnego, wielkomiejskiego erudyty budzi podejrzenia mieszkańców prowincji, którzy podporządkowują swoje życia prawom zabobonów i prastarym tradycjom. Na początku mężczyzna zdaje się zdobywać ich zaufanie, lecz prędko je nadszarpuje, gdy w tajemnicy wybiera się na turecką granicę. To jedynie umowna kreska na piasku, lecz przejście przez nią mogłoby być brzemienne w skutkach. Choć nigdy jej nie przekracza („skoro tak łatwo ją przekroczyć, dlaczego to takie trudne?”), lokalsi rozpoznają „przygraniczny piach”, który zakurzył jego auto. Oskarżają go o niecne zamiary, a ten na poczekaniu wymyśla historyjkę, że zgubił się w labiryncie dróg podczas wieczornej przejażdżki. Od tej pory jest na ich celowniku.
Kamera ustawiona jest zawsze statycznie, prawie w ogóle nie zmieniając swojego miejsca w trakcie sceny. Panahi bawi się tym, co pokazuje widzowi, a co pozostawia poza kadrem. Główny bohater zrobił lub nie zrobił zdjęcia pewnej parze. Wiemy jedynie, że kogoś fotografował (choć nawet to może umknąć uważnym oczom widza), nie wiemy jednak kogo. Artysta nie chce podzielić się z nami swoim sekretem. Niewiedza ta szybko zaczyna nas frustrować, ponieważ fotografia staje się dowodem w sprawie o honor, którą zaczyna gorączkować się cała wioska. Dziewczyna nie powinna bowiem spędzać czasu z chłopakiem, z którym została (lub nie została) uchwycona. Zgodnie z lokalną tradycją przy odcinaniu pępowiny został jej przeznaczony inny mężczyzna i tylko on może ubiegać się o jej względy.
Do reżysera zaczynają schodzić się osoby, domagające się upublicznienia zdjęcia. Ten twierdzi jednak, że nigdy ono nie powstało. Napięcie powoli rośnie, a istniejący lub nieistniejący dowód staje się przyczyną wielkiej awantury, której brzemienne skutki będziemy śledzić do samego końca filmu. W ten sposób Pahini zdaje się poddawać w wątpliwość pozycję artysty jako autorytetu, mającego realny wpływ na otaczającą go rzeczywistość. Nie daje nam ostatecznej odpowiedzi na ten temat, jedynie dywaguje, a do wniosku mamy dojść sami. Koresponduje z tym sytuacja, która wydarza się na planie uchodźczego dokumentu, gdy reżyser nieświadomie wpływa na rzeczywistość swoich postaci.
W jednej ze scen Jafar zostaje poproszony przez grupę miejscowych mężczyzn o złożenie przysięgi w Domu Zwierzeń – miejscu, które według ich wiary obmywa z win. Ku zaskoczeniu świadków reżyser nie chce spowiadać się przed Koranem. W miejscu świętej księgi stawia natomiast kamerę. Nagranie jego wyznania ma być niepodważalnym dowodem na prawdomówność, jak gdyby dokumentacja była synonimem autentyczności. Ponadto to, co nagrane, będzie istniało wiecznie – żadna władza nie wytnie tego wycinka historii, nieważne jak niewygodny i cuchnący stałby się z czasem. To droga do prawdy, na której nie staną nawet tytułowe niedźwiedzie. Nie zdradzam, czym one są – odkrycie tego w trakcie seansu sprawia zbyt dużą satysfakcję.
Paradoksalnie, kwestionując swoją rolę jako artysty, Panahi znów udowadnia, jak istotnym narzędziem oporu jest jego twórczość. To kolejny odważny manifest polityczny, szalenie niewygodny dla irańskich władz. Niedługo po zakończeniu prac nad filmem, na początku 2022 roku, Jafar Panahi ponownie trafił do więzienia. Wyszedł z niego w lutym 2023, w wyniku strajku głodowego. Strach pomyśleć, jaki będzie kolejny twórczy krok reżysera. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że im większy ucisk ze strony reżimu, tym bardziej bezpośrednie staje się jego kino.
Miłośnik kina i teatru. Piszę i koordynuję social media. Z zawodu psycholog ze specjalizacją w biznesie.