“TINA”, czyli the best of the best – [RECENZJA]


W latach 80. była najczęściej nagradzaną artystką rockandrollową w historii przemysłu fonograficznego. Sprzedała ponad 180 (lub, jak podają niektóre źródła, nawet 200) milionów płyt. Zagrała największy koncert na świecie, który został zapisany na kartach Księgi Rekordów Guinnessa (188 tysięcy wyprzedanych miejsc). Dotarła prosto na szczyt i zdefiniowała główny nurt rocka ejtisów. Nazywano ją “kobietą, która nauczyła Micka Jaggera tańczyć”. Wydawałoby się, że jest to opis artystki, której życie było usłane różami. “Nie miałam dobrego życia – złe momenty przeważały nad dobrymi. Chciałabym o tym zapomnieć” – mówi Tina Turner na samym początku dokumentu, nakierowując tym samym na główne tematy poruszane w filmie.
Tina to wyreżyserowana przez Daniela Lindsaya i T.J. Martina dokumentalna produkcja HBO, będąca nietypową historią o ikonie popkultury. To opowieść o osamotnionej, niekochanej i wiecznie zastraszanej ofierze przemocy, która opisuje swoje życie jako haniebne. Jest to także wspomnienie drogi do uwolnienia się od opresora oraz odzyskiwania autonomii, zarówno na scenie, jak i w życiu prywatnym.
Zanim świat poznał Tinę Turner, żyła na co dzień jako Anna Mae Bullock – dziewczyna z ubogiej rodziny uprawiającej bawełnę. Będąca od najmłodszych lat świadkiem przemocy domowej, z wielkimi pragnieniami, by uciec od tego życia. Wiecznie zauroczona hollywoodzkimi gwiazdami, które uśmiechały się do niej śnieżnobiałymi zębami z okładek czasopism.
Dokument podzielony jest na kilka segmentów. Zaczyna się od historii związku piosenkarki z jej pierwszym mężem – Ike’iem Turnerem. Jest to główny wątek pierwszej połowy filmu, a w jego kolejnych częściach powraca, niczym niezabliźniona rana. Gdy artystka poznała Turnera, zahipnotyzowana jego grą na gitarze, nie wiedziała, że wkrótce będzie miał kontrolę nad każdym aspektem jej życia. Muzyk nadał jej sceniczne imię, zmuszał do śpiewania swoich utworów i wykreował na chodzącą żyłę złota. W następnej kolejności pojawiły się szantaże, manipulacja i regularna przemoc fizyczna, wraz z wykorzystywaniem seksualnym. “To były prawdziwe, prawdziwe tortury” – mówi Tina. “Tak naprawdę nie żyłam” – kontynuuje. Pod pasmem sukcesów, skrywały się ból, cierpienie i życie w nieustannym strachu.
Kolejny segment został poświęcony rodzinie artystki. Czasy okresu dorastania wspominają jej dzieci – nie są to przebłyski rozkosznego, beztroskiego dzieciństwa. Rodziców głównie nie było w domu, a gdy już się pojawili, ich obecność była równoznaczna z rozpaczliwymi krzykami dochodzącymi zza zamkniętych drzwi sypialni.
W dokumencie widzimy życie Turner okiem jej samej oraz bliskich jej osób, takich jak Oprah Winfrey, Angela Bassett czy Kurt Lodger, udzielających wywiadu na potrzeby filmu. Lindsay i Martin wkomponowali także w obraz imponującą ilość materiałów archiwalnych, tj. rozmowy z przyjaciółmi, opisującymi przemoc, z którymi wokalistka zmagała się przez wiele lat, przewlekane materiałami z koncertów artystki. Ta aktywizuje w świetle reflektorów swoją personę – prawdziwe zwierzę sceniczne, hipnotyzujące publiczność swoim głosem i choreografią. To zestawienie niekiedy nadaje opowieści surrealistycznego charakteru i może mieć wpływ na niestabilną uwagę widza. Natomiast wybrzmiewa dzięki temu tragizm przedstawianych sytuacji; kostium zakrywał siniaki i połamane żebra, a makijaż kamuflował zmasakrowaną twarz.


W przemocowym związku Tina tkwiła przez 16 lat. W końcu zdecydowała się na odejście od męża – odzyskała swoją wolność w Dzień Niepodległości. Podjęcie tego kroku było najtrudniejsze, lecz wraz z nim nadszedł czas na odzyskanie autonomii – pieniędzy, kariery i praw do swojego scenicznego nazwiska. Turner marzyła o byciu pierwszą rockandrollową wokalistką, która, tak jak najpopularniejsze męskie zespoły rockowe, zapełni stadiony. Wspomnienie powrotu Tiny na scenę daje widzowi chwilę na odetchnięcie oraz wyczekane poczucie sprawiedliwości i nadzieję, jednak wątek Ike’a powraca jak bumerang; jest wiecznie nawiedzającą traumą. Twórcy dokumentu zwracają szczególną uwagę na to, aby pokazać wyrządzone krzywdy na tyle wyraźnie, by podkreślić, że nigdy się nie zagoją.
Historia jest zgrabnie ustrukturalizowana i opowiedziana sprawnie; przeskakujemy z wątku na wątek, nie tracąc rytmu i nie zbaczając z głównej linii fabularnej. Reżyserzy dobrze wiedzieli, o czym chcieli opowiedzieć i nie ulegają pokusom dygresji. Wybrzmiewającym hitom Tiny towarzyszą obłędne materiały archiwalne z jej koncertów. Jednak powtarzalna forma nie jest w żaden sposób odkrywcza, a po czasie zaczyna nużyć i nie wpływa na to nawet dynamiczny montaż. Ta powtarzalność i ilość informacji, które przyjmujemy w trakcie dwóch godzin filmu sprawiają, że w pewnym momencie pojawia się poczucie przebodźcowania. Poza tym, to dokument o życiu artysty, stworzony podług pewnego schematu, którego widzieliśmy już wiele razy w podobnej formule.
Dokument, wraz z wystawionym na nowojorskim Broadwayu The Tina Turner Musical, był dla Tiny pożegnaniem z błyskiem fleszy i podsumowaniem tego rozdziału życia. “To już wszystko. Czas na domknięcie” – mówi w filmie. Tina odeszła od nas, pozostawiając wspomnienie słodko-gorzkiej historii; świadoma, że była inspiracją dla słyszalności głosu kobiet, doświadczających przemocy domowej.
Tina napawa wielkim smutkiem i żalem nad niesprawiedliwością losu. Nie zapamiętamy jednak Turner jako ofiary, ale jako fighterkę, która w końcu odnalazła szczęście i zatriumfowała nad agresorem. Sama artystka w ostatnim wywiadzie powiedziała, że chce, aby zapamiętano ją jako królową rock’n’rolla oraz kobietę, która pokazała, że można dążyć do sukcesu na własnych zasadach.
Tina, you were simply the best (of the best).
Korekta: Magda Wołowska