Advertisement
FestiwaleMillennium Docs Against Gravity 2024Recenzje

Sztuka plus młodość równa się… „Rave” | Recenzja | Millennium Docs Against Gravity 2024

Jakub Nowociński
Kadr z filmu „Rave“ / mat. prasowe Millenium Docs Against Gravity
Kadr z filmu „Rave“ / mat. prasowe Millenium Docs Against Gravity

Na polską kulturę rave od dawna spoglądałem ze sporym zaciekawieniem, lecz poza kilkoma wypadami na Wixapol czy imprezami w klubach techno, niewiele o niej wiedziałem. Ucieszyła mnie wieść o powstającym filmie dokumentalnym, który o niej opowie, szczególnie, że za sterami produkcji stanęła dwójka niezwykle utalentowanych twórców – Łukasz Ronduda (Serce miłości, Wszystkie nasze strachy) i Dawid Nickel (Ostatni komers, #BringBackAlice). Ten drugi słynie z wyjątkowo wiarygodnych portretów polskiej generacji Z, a już bohaterowie jego debiutu golili sobie głowy i tańczyli hakken, czyli rodzaj tańca pochodzący ze sceny hardcore. Jak jednak ma się do tego Ronduda – historyk, teoretyk i kurator sztuki, autor kilku książek na temat polskiej awangardy, który w swoich filmach opowiadał dotychczas o ludziach sztuki? Ano tak, że w filmie Rave na rejwowców patrzymy jak na pełnoprawnych artystów i twórców nowego nurtu awangardowego.

Nie dziwi więc spotkanie twórców przy historii, która wydaje się łączyć ich zawodowe koniki, a dodatkowo także pasje. Nickel i Ronduda od lat są częstymi bywalcami rejwów, a nawet poznali się na imprezie kolektywu Muzyka Nieheteronormatywna. Możemy zatem odetchnąć z ulgą i odrzucić dylemat, który często pojawia się przy tego typu produkcjach – fenomen jest tu eksploatowany przez osoby blisko z nim związane. Artyści zapraszają nas do świata, który doskonale znają.

Lwią częścią sukcesu dokumentalnej formy jest odnalezienie odpowiednich bohaterów, a Nickel i Ronduda nie mogli lepiej trafić. Marcelo Zammenhoff to jeden z łódzkich pionierów sceny rave, który w latach 90. nie tylko organizował imprezy, lecz także rozciągał techno na różne dziedziny sztuki, tworząc performansy, instalacje, modę i fotografie. Ryska jest początkującą DJ-ką; niecałe trzy lata temu debiutowała na imprezach kolektywu Łódzki Rave, a ze swoimi setami dojechała już nawet do Berlina. Twórcy poznali ją na afterze po Wixapolu, gdy opowiadała, że pasję do techno odziedziczyła po swojej mamie – stałej bywalczyni rave’ów w latach 90. Jej przyjaciel, Janusz, tańczy hakken, a od niedawna również zaczął grać DJ sety.

Przeczytaj również:  Wszystkie barwy Siergieja Paradżanowa [RETROSPEKTYWA]
Kadr z filmu „Rave“
Kadr z filmu „Rave“ / mat. prasowe Millenium Docs Against Gravity

Dlaczego ta trójka była dla twórców przepisem na sukces? Zammenhoff doświadczył pierwszej i drugiej fali popularności rejwu, a w historii staje się pośrednikiem między przeszłością i teraźniejszością. Ryska i Janusz reprezentują z kolei to, co nowe. Na ekranie dochodzi do przyjacielskiego starcia pomiędzy inicjatorem i młodszym pokoleniem, które prowadzi do satysfakcjonującej syntezy, bez której nieosiągalny byłby pełny obraz. Szczególnie, że fabuła filmu bazuje na konflikcie między artystyczną, miejską kulturą rejwową a wiejskim techno (tak zwaną pompeczką), kojarzącym się z klubem Ekwador Manieczki, gwizdkami i białymi rękawiczkami.

Poznajemy historię ewolucji polskiego techno, a materiały archiwalne uzupełniane są obszernym komentarzem ekspertów – dziennikarki Dominiki Sitnickiej, artysty Gregora Różańskiego i DJ-ki Sylwii Zarembskiej. Ich wyczerpujące wypowiedzi tworzą prawdziwe kompendium wiedzy, a ze względu na ilość przyswajanych informacji, Rave staje się intensywnym seansem. Przed zmęczeniem chroni krótki, bo zaledwie 80-minutowy format, który świetnie się tu sprawdza. Między kolejnymi lekcjami historii powracamy do wkraczających w dorosłość Ryski i Janusza. Stajemy się świadkami ich osobistego rozwoju, czy też podejmowania kluczowych, życiowych decyzji. To satysfakcjonująca transakcja, wzajemna strawa, w której reżyserowie zdają się otrzymywać od swoich bohaterów dokładnie tyle, ile sami im oferują. Dychotomiczna struktura spaja narrację. Wszystko zgrabnie się ze sobą miksuje: kronika z nowymi obserwacjami, cyfra z analogiem, kultura wysoka z podziemiem, awangarda z klubem Ekwador Manieczki, artystyczne konteksty Rondudy z zamiłowaniem Nickela do młodych bohaterów.

Najbardziej emocjonalnymi momentami w filmie są szczere, krótkie rozmowy Ryski z Januszem i jeszcze krótsze momenty, w których kamera łapie ich błysk w oku, zdradzając nam nieco więcej, jakby gdyby poza kadrem. Przez moment przyglądamy się im, gdy muzyka cichnie, na parkiecie nikt już nie zostaje, wracają do domu. Mimo wszystko, Nickel i Ronduda pozostają szalenie konkretni w tym, co chcą nam opowiedzieć – nie zagłębiają się w psychologię jednostek, aby nie oddalać się na ich rzecz od głównego tematu, a więc wspólnotowości.

Przeczytaj również:  Klasyka z Filmawką: „Bulwar zachodzącego słońca” (1950)

To w relacji ze wspólnotą przypatrujemy się naszym bohaterom. Ludzkie emocje zawsze idą tu w parze z syntetycznym, zdehumanizowanym dźwiękiem, co podkreśla warstwa audiowizualna, która staje się jednością z historią. To bardzo satysfakcjonujący seans, zarówno pod względem intelektualnym, jak i poprzez doświadczenie immersji. Na chwilę przenosimy się na parkiet, tańczymy hakken razem z Januszem, gdy obraz pulsuje w rytm hipnotycznych, hałaśliwych dźwięków techno. W uszach dudni nam muzyka, tumanią nas światła, błyski i różnorodność kolorów, jednak przez cały czas czujemy sprawną rękę oraz stylistyczne wysmakowanie reżyserów.

Dawid Nickel, Łukasz Ronduda, Ryska i Janusz na planie filmu „Rave“
Dawid, Ryska, Janusz i Łukasz / fot. Michał Pukowiec

Rave jest bardzo solidnym i konsekwentnym podejściem do opowiedzenia historii polskiego techno. Widz zupełnie niezorientowany w temacie otrzyma tu wyczerpujący wykład, natomiast stały bywalec rejwów doświadczy poczucia zauważenia i przynależności. Można się tylko domyślać, jak wyglądałaby ta opowieść, gdyby do jej stworzenia zabrał się tylko jeden z reżyserów. Być może Nickel poświęciłby więcej czasu bolączkom i pragnieniom młodych bohaterów, natomiast Ronduda – jeszcze bardziej wgłębiałby się w aspekt artystyczny i studiował rave jako nową falę awangardy. Na szczęście twórcom udało się odnaleźć złoty środek, dzięki czemu dostaliśmy skondensowany miszmasz kontekstów i interpretacji (o rejwie mówi się tu między innymi w kontekście PGR-ów, transformacji systemowej, Matrixa czy postaci Józefa Wybickiego). Co ważne, twórcy wymierzyli sprawiedliwość nie tylko swoim bohaterom, ale rejwowcom w ogóle: wymyli ich z uprzedzeń i namalowali jako pełnoprawnych artystów-abstraktów.

Korekta: Krzysztof Kurdziej

+ pozostałe teksty

Miłośnik kina i teatru. Piszę i koordynuję social media. Z zawodu psycholog ze specjalizacją w biznesie.

Ocena

7 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.