Advertisement
FestiwaleFilmyOctopus Film Festival 2024Recenzje

„Spermageddon” – Plemnik nie ma łatwo | Recenzja | Octopus Film Festival 2024

Jakub Nowociński
Kadr z filmu „Spermageddon”
fot. „Spermageddon” / materiały prasowe Octopus Film Festival

Gdy zaczynałem pisać o filmach, nie spodziewałem się, że usiądę kiedyś do tekstu o spermie. Dziś jest jednak ten dzień. Zaznaczam, że daleko mi do pruderii, a na seans Spermageddonu czekałem z niecierpliwością. Głównymi bohaterami animacji były już w końcu stworzenia morskie, szczury, insekty, parówki, dusze czy emocje, dlaczego więc nie pójść o krok dalej? Aż dziwne, że dopiero teraz doczekaliśmy się filmu, w którym pierwsze skrzypce grają plemniki, przygotowujące się do wyścigu o zapłodnienie komórki jajowej. 

Sperma w animacji duetu norweskich twórców, Rasmusa A. Sivertsena i Tommy’ego Wirkoli, nie ma łatwego życia. Populacja plemników liczy miliony, jeśli nie miliardy jednostek, a życie większości z nich skończy się wraz z ejakulacją. Przeżyje tylko jeden na milion – wybraniec, który dozna nirwany i zapłodni jajo. Żyją w mosznie młodego Jensa, który pierwszy raz ma jeszcze przed sobą, lecz lada moment ma się to zmienić. Dwa wątki narracyjne przeplatają się ze sobą – życie nastolatka, który ma stracić swoje dziewictwo, oraz jego sympatycznych plemników. 

Piszę o tym wszystkim bardzo na serio, choć sam film poważnie się nie traktuje. Już od pierwszych scen wiemy, że do czynienia będziemy mieć z absurdalną komedią, pozbawioną jakichkolwiek hamulców. Pełno tu niewybrednych gier słownych, a liczba synonimów słów „penis”, „macica”, „sperma” czy „stosunek seksualny” jest doprawdy imponująca. I choć w przypadku innego filmu zastanawiałbym się, czy autor nie chce bawić nas czymś zbyt szaletowym, tutaj musimy po prostu zanurzyć się w konwencję, wejść prosto w jądra Jensa. Spermageddonowi udaje się balansować na cienkiej granicy totalnej żenady i dobrego smaku. Niektóre żarty przypominają wytrychy wujka na weselu, inne zaskakują pomysłem i błyskotliwością, jeszcze inne mają po prostu brać widza z zaskoczenia. Co najważniejsze, udaje się im, czego dowodem był gromki śmiech, odbijający się od ścian kina. Przynajmniej przez pierwsze 20 minut.

Przeczytaj również:  Żyć wiecznie. Oasis – „Definitely Maybe” [RETROSPEKTYWA]

No właśnie, i tu pojawia się największy problem animacji – zaczęliśmy intensywnie, twórcom udało się zdobyć uwagę i zaufanie widza proponowanymi absurdem i przesadą, lecz co dalej – jak sprawić, aby żart o seksie bawił przez 75 minut? Z każdą kolejną sceną reakcje widowni wyraźnie słabły, a spermiasty humor powoli się wyczerpywał. Na szczęście plemniki szybko wyruszają w podróż do komórki jajowej, rozszerzając świat filmowy. Tam, poza ciepłem i komfortem moszny, scenarzystom kilka razy udało się rozbudzić salę na nowo, taplając się w niedorzeczności jeszcze głębiej i przekraczając kolejne granice dobrego gustu. Co warto zaznaczyć, bohaterowie Spermageddonu nie gryzą się w język – wyśmiewają poprawność polityczną, a ich teksty potrafią być szalenie niestosowne. Często komentują także otaczającą nas rzeczywistość, choć komentarz społeczny nie jest tu pogłębiony i zdecydowanie nie odgrywa pierwszych skrzypiec. 

Świat spermiastych bohaterów jest rzecz jasna analogią do świata ludzkiego. I choć nie mamy zbyt wiele czasu na poznanie ich kultury, widzimy, że rządzą nimi te same mechanizmy, co nami, a wśród plemników pojawia się konkurencja i przemoc. Żałuję, że nie poświęcono choć kilku minut więcej na pełniejsze przedstawienie filmowego świata – sama animacja przedstawia go jako niezwykle rozbudowany i różnorodny, a w tle pojawia się wiele Easter Eggów i intertekstualnych odniesień, przez co chciałoby się wejść w niego nieco głębiej. Spermageddon okazuje się jednak rasowym kinem akcji: walka o zapłodnienie jaja zamienia się w dynamiczny pościg na śmierć i życie; pojawia się nawet nikczemny złoczyńca, a na drodze plemników pojawiają się coraz to groźniejsze przeszkody, takie jak żel plemnikobójczy czy tabletka „dzień po”.

Przeczytaj również:  „Beetlejuice Beetlejuice”, czyli oficjalnie witamy jesień [RECENZJA]

Brzmi intensywnie? To nie wszystko. Animacja Sivertsena i Wirkoli proponuje widzowi jeszcze więcej – elementy musicalowe. Plemniki oraz inne postacie (których tożsamość zdradziłaby Wam, gdzie w trakcie seansu powędrują bohaterowie) wyśpiewują kilka wzniosłych numerów, które świetnie sprawdzają się humorystycznie oraz wydobywają z animacji jej efekciarski potencjał. Film wyprodukowały norweskie wytwórnie Qvisten Animation i 74 Entertainment, a w warstwie wizualnej zupełnie nie odbiegają one od animacji Pixara. Uwierzcie, że plemniki jeszcze nigdy nie wyglądały na ekranie tak dobrze, jak tutaj. Zachwyca także projekt ich mikroświata – okazuje się, że w naszych jądrach i macicach skrywa się kolorowe, różnorodne życie.

Spermageddon zyskuje przede wszystkim swoją odwagą i świeżością. Animacje przeznaczone wyłącznie dla widza dorosłego są nadal gatunkiem niszowym, a co dopiero produkcje o powyższej tematyce. Cieszy mnie, że o seksie możemy mówić w sposób coraz mniej stabuizowany, nawet jeśli potrzebujemy jeszcze chwili, by obśmiać temat. Niedziwne, że tematu podjęli się Norwedzy – w ich kraju aborcja jest legalna od ponad pięciu dekad, a polscy edukatorzy seksualni od lat opierają się na skandynawskich wzorcach. Sivertsen i Wirkola świetnie puentują swoje dzieło, w punkcie kulminacyjnym podchodząc do tematu już bardziej na serio i być może licząc na walor edukacyjny opowieści. Ostatecznie, choć twórcy podjęli się ryzykownej próby (mieli jaja hehe), wyszli z niej obronną ręką i odpowiednim stężeniem krindżu w krindżu. I choć nie wszystko się tu udało, to nadal jest to seans, z którego wychodzi się z uśmiechem na twarzy.

Korekta: Krzysztof Kurdziej

Ocena

7 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.