Advertisement
FestiwaleFilmyOctopus Film Festival 2024Recenzje

„Zjadacz ptaków” – Gaslighter na ketaminie | Recenzja | Octopus Film Festival 2024

Jakub Nowociński
Kadr z filmu „Zjadacz ptaków”
„Zjadacz ptaków” / mat. prasowe Octopus Film Festival

Choć w Zjadaczu ptaków faktycznie pojawiają się ptaki, oryginalny tytuł (Birdeater) może kojarzyć się także z królem pająków – ptasznikiem goliatem. To wyjątkowo agresywna tarantula, po której ukąszeniu u człowieka pojawiają się wymioty, nudności, bóle głowy, gorączka i skurcze mięśni. Podobno pająki te wcale nie jedzą ptaków, podobnie jak – spoiler alert – główny bohater filmu Jacka Clarka i Jima Weira. Ofiar upatrują w kimś zupełnie innym.

Zjadacz ptaków przyjechał na Octopus Film Festival prosto z Australii, a więc kraju, w którym gigantyczne pająki żyją między ludźmi. Film rozpoczynamy kolażem scen z życia przedmałżeńskiego Louiego i Irene. Choć montaż pokazuje nam obrazek szczęśliwego związku, od pierwszych minut czujemy pod skórą dziwne, intensywne napięcie. Operator i montażysta na „dzień dobry” postanowili bowiem zgaslightować widza, manipulując jego percepcją. W dalszej części seansu będzie musiał on samodzielnie posklejać wszystkie elementy narracyjnej układanki. 

Składanie ich w całość jednocześnie sprawiło mi ogromną frajdę i wprawiło w dwugodzinne poczucie lęku. A skoro wywołało to we mnie tak silne emocje, warto dać tu mały trigger warning. Film może być trudny dla osób, które doświadczyły przemocy emocjonalnej – mamy tu do czynienia z historią o toksycznej męskości i różnych formach nadużycia, których nie będę dokładnie zdradzać. To w dynamice tej relacji osadzone są wszystkie elementy rasowego thrillera – napięcie, tajemniczość i niepewność, które towarzyszą nam przez niemal cały seans.

„Zjadacz ptaków”
Fragment zwiastuna filmu „Zjadacz ptaków”

W pewnym momencie bohaterowie spotykają się ze grupką znajomych w środku australijskiej dziczy. Część z nich odurza się alkoholem i narkotykami, a ekran pulsuje coraz mocniej wraz z kolejnymi etapami działania substancji. Atmosfera gęstnieje z minuty na minutę, na co składa się kilka kluczowych elementów. Po pierwsze, świetnie napisany scenariusz, który igra z oczekiwaniami widza i drobiazgowo buduje duszną psychodramę. Bardzo dobrze napisane są przede wszystkim sceny zbiorowe, m.in. gdy bohaterowie siedzą przy stole podczas kolacji, a na wierzch zaczyna wypływać coraz więcej upchanych po kieszeniach faktów. Clark i Weir doskonale wiedzieli, jak dawkować widzom informacje, aby pozostawić ich w stanie ciągłego niepokoju. 

Przeczytaj również:  „Beetlejuice Beetlejuice”, czyli oficjalnie witamy jesień [RECENZJA]

Co prawda, postaci szyte są tu grubymi nićmi i nakreślone za pomocą zlepku kilku stereotypowych cech, lecz sprawdza się to w obranej konwencji. Ich dziwactwa, często przejaskrawione, wpisują się w oniryczno-narkotyczny klimat filmu. Twórcy dopilnowali bowiem, aby widz choć trochę sam poczuł się tak, jakby był pod wpływem środków odurzających. Na ekranie pojawia się szeroka paleta kolorów – twarze bohaterów skąpane są w światłach neonów i płomieniach ogniska, chowają się w mrokach, półcieniach oraz kryją za leśnym odbiciem w szybie. 

Gdy w drugiej połowie seansu akcja filmu zaczyna pędzić na łeb na szyję, dynamiczny montaż tworzy zgrany duet z równie dynamiczną pracą kamery, cały czas rozedrganą i ruszającą się. Sceny często pocięte są na bardzo krótkie i gwałtowne fragmenty, innym razem – jak najbardziej rozciągnięte w czasie, budujące odpowiedni suspens oraz nakreślające odpowiednią tonację i temperaturę. Pojawiają się także surrealistyczne momenty, które przywodzą na myśl (m.in. zastosowanymi kolorami i tajemniczą atmosferą) filmy Davida Lyncha. Kolejnym skojarzeniem są filmy studia A24, które Zjadacz ptaków przypomina zarówno tematycznie, jak i stylistycznie. Warto zaznaczyć, że jest to produkcja niskobudżetowa, czego zupełnie po niej nie widać dzięki ilości kreatywnych rozwiązań realizacyjnych.

„Zjadacz ptaków”
Fragment zwiastuna filmu „Zjadacz ptaków”

W scenariuszu Zjadacz ptaków oferuje nie tylko mrok. Film ten nie traktuje siebie zbyt poważnie: mnóstwo tu humorystycznych fragmentów, w których eksponowany jest absurd toksycznej męskości. Gdyby porzucić elementy thrillera, byłaby to po prostu satyra na męski gaslighting. Nieźle sprawdzają się także aktorzy, którzy wcześniej znani byli głównie z ról w australijskich serialach telewizyjnych. Choć żadnemu z nich nie udało się tu wyjść przed szereg i popisać wybitną grą, każda z siedmiu głównych ról jest co najmniej solidna i przekonująca. Mackenzie Fearnley (Loui) jawi się nam jako wilk w owczej skórze, Shabana Azeez (Irene) dobrze portretuje uciemiężoną nieświadomą swojego uciemiężenia, a Ben Hunter w roli Dylana, ekscentrycznego i hedonistycznego kumpla, ma najwięcej momentów humorystycznych, w których świetnie radzi sobie z komediowym timingiem

Przeczytaj również:  Kukiełkowy Schulz. Recenzujemy „Sanatorium pod Klepsydrą” prosto z Wenecji!

Jestem ciekawy, jak Zjadacz ptaków odebrany zostanie przez kobiecą część widowni. Choć złoczyńcami są tu mężczyźni, kobiety postawione są tu w rolach bardzo pasywnych, co wynika z ich zmanipulowania. Dobrze pokazuje to ślad po zdjętym lustrze w łazience – jednym z ciekawszych scenograficznych rozwiązań filmu. Tak, jakby kobiety nie mogły same się przejrzeć, widząc się jedynie przez pryzmat świata pokazywanego im przez mężczyzn. Tak czy inaczej, Zjadacz ptaków to szalenie interesująca pozycja i warto czekać na jego polską dystrybucję.


korekta: Anna Czerwińska

Ocena

7.5 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.