Recenzje

“Leaving Neverland”, czyli koniec z iluzją [RECENZJA]

Maja Głogowska
LEaving Neverland

W dzieciństwie uwielbiałam Michaela Jacksona. Mój pokój był wypełniony plakatami z podobizną króla popu, a na słuchawkach wiecznie leciał „Thriller”. Pamiętam, gdy rodzice opowiadali mi o zarzutach, które mu postawiono, ale nigdy nie udowodniono. Nie czułam, że wpatruje się w człowieka, który jest zbrodniarzem. Parę lat później, gdy temat zarzutów wciąż powracał jak bumerang a ja powoli zaczynałam wchodzić w większą świadomość popkultury, jakoś bardzo się w niego nie wczytywałam. Dlatego, by nie popsuć sobie wspomnień? A może dlatego, że byłego członka „The Jackson 5” spowiła śmierć? Połowa mojego metaforycznego serca wierzyła w słowa oskarżonych, ale druga połowa usprawiedliwiała to myślą – przecież Michael nie miał dzieciństwa, więc to jasne, że jego miłość do dzieci była specyficzna. Ale nie taka. Na pewno nie taka. 

Zobacz również: „Monument” – Nowy film Jagody Szelc [RECENZJA]

Minęły kolejny lata, a ja po prostu dorosłam. Szykując się do napisania jakiekolwiek recenzji zaczynam od lektury wszelakich materiałów źródłowych, artykułów dotyczących sprawy. Chce poznać pełną historie, a nie tylko to co wydzieli nam bez kontekstu twórca. Dlatego też, gdy skończyłam pierwszą część Leaving Neverland, postanowiłam szybko nie przechodzić do drugiej. Byłam oszołomiona, zniesmaczona i zasmucona tym, że takie wykorzystywanie mogło komuś ujść płazem, a jeszcze bardziej, że ktokolwiek został zraniony.

Leaving Neverland

Zaczęłam czytać słowa ludzi, którzy temat zbadali lepiej ode mnie. Stare artykuły i wywiady z głównymi bohaterami dokumentu. Musiałam to zrobić wszystko na własną rękę, by móc przyznać, że wierzę w to, że Michael Jackson był pedofilem. Druga część dokumentu okazała się gwoździem do trumny moich przemyśleń i czułam, że sprawa pochłonęła mnie całkowicie – absolutnie wierze ofiarom. Jednak, gdyby nie to, że sporo zrobiłam „wokół dokumentu” miałabym z tym problemy. Ta recenzja jest więc napisana z punktu widzenia osoby, która wierzy w to, że Michael Jackson wykorzystywał swoich „podopiecznych” seksualnie. Ale nie jest pozytywna. Nie wierzę w to, że Leaving Neverland jest tak świetnym dokumentem jak go malują. 

Zobacz również: „After Life”, czyli żałoba według Gervaisa [RECENZJA]

Bohaterami tej produkcji są James Safechuck i Wade Robson. Ten pierwszy wystąpił ze swoim idolem w kultowej reklamie Pepsi, drugi zaś wygrał konkurs na najlepszy taniec w stylu Jacksona. Bardzo podobny splot wydarzeń sprawił, że ich średnio zamożne rodziny związały swój los z królem popu i utworzyły z nim żelazną, niemalże rodzinną więź. Jackson często ich odwiedzał, zabierał do swojej luksusowej posiadłości (tytułowe Neverland), ale i gwarantował dzieciakom rozwój osobisty wraz z wielką karierą. Jednego z nich miał porównywać do Spielberga, drugiego do samego siebie. Ich historie są niemalże identyczne, ale nie splatają się tak jak widz by tego chciał.

Przeczytaj również:  „Civil War” – Czy tak wygląda przyszłość USA?

Reżyser przeplatał między sobą historie dwóch bohaterów, ale nie pokwapił się na przedstawienie nam ich w jednej linii czasowej. Czasami jedna historia absolutnie prześciga drugą, a my po prostu nie wiemy w którym roku się znajdujemy. To tylko sprawia, że widz czuje się pogubiony i zaczyna się zastanawiać nad tym co było gdzie i kiedy… A przecież zadaniem dokumentalisty jest zaserwowanie nam tych faktów na tacy, nie powinniśmy chcieć brać do ręki notesu i prowadzić własnego śledztwa, własnego dochodzenia. Ono powinno zostać zrobione za nas – Leaving Neverland na tym polu całkowicie zawodzi.

Niestety błędy dokumentalisty-amatora wystrzeliwują o wiele wyżej w skali głupoty. Jak już wspomniałam wcześniej, przerwałam swój seans po pierwszej części produkcji, by zagłębić się w otchłań internetu i dowiedzieć czegoś więcej o Robsonie i Safechucku. No i dowiedziałam się. Safechuck i Robson już kiedyś przegrali sprawę założoną nieżyjącemu już Jacksonowi, Robson „obraził się”, gdy po śmierci MJ nie dostał pracy jako choreograf trasy mu poświęconej, a oboje są teraz w niemałych problemach finansowych, bo przez próbę „zszargania” imienia Jacksona muszą zapłacić jego rodzinie odszkodowanie.

Zobacz również: „Miłość śmierć i roboty”, czyli Netflix tym razem trafia w dziesiątkę [RECENZJA]

To nie brzmi najlepiej, ale reżyser nie powinien ignorować tych wszystkich faktów, bo teraz media broniące Jacksona wykorzystują je przeciwko ofiarom. Gdyby jednak Robson i Safechuck się na ten temat wypowiedzieli nie wyglądałoby to tak, jakby chcieli coś przed nami ukryć. Szkoda też, że temat innych chłopców z którymi widziano Jacksona ucicha bardzo szybko.

Leaving Neverland

Do drugiej połowy podeszłam już z większym dystansem i przeczuciem, że coś jest nie tak. Uwierzyłam słowom bohaterów dopiero po zobaczeniu ostatnich scen produkcji. Normalnie takie pomięcie kilku informacji nazwałabym „amatorszczyzną”, ale tu autor w pewien sposób wziął na swoje barki odpowiedzialność społeczną. My, widzowie powinniśmy uwierzyć we wszelkie słowa Safechucka i Robsona. Musimy wierzyć, by takie rzeczy już nigdy nie przechodziły bez echa, by wreszcie można było mówić o nich głośno. Jak mamy to zrobić skoro reżyser naprawdę nie zaangażował się w swoją pracę? Fakt, materiały archiwalne są naprawdę niesamowite, ale przecież reżyser dostał je pod sam nos z rąk rodzin poszkodowanych. Nie musiał w żaden sposób sam wykonywać śledztwa. Finalnie, zderzamy się jedynie z nagraniami i zdjęciami ze smutnego życia bohaterów oraz historie opowiedzianą przez ich rodziny… 

Zobacz również: Stary, dobry Eastwood i jego stara, dobra Ameryka – Recenzja filmu „Przemytnik”

…Tu pojawi się kolejny problem. Dan Reed już na festiwalu w Sundance przyznawał, że ta historia miała być jednostronna i nie fatygował się z kontaktowaniem z ludźmi, którzy wciąż stoją murem po stronie Jacksona. Takie działanie poskutkowało wielkim zawodem, bo przecież mogliśmy się dowiedzieć czegoś znacznie więcej od osób postronnych – nawet jeśli miałyby to być kłamstwa, to umieściłyby one historie bohaterów w znacznie bardziej plastycznym środowisku. Widz nie czułby się manipulowany i mógłby im szczerze uwierzyć, bo przecież słowa wypływające z ich ust mają o wiele większą siłę niż kolejne „był moim przyjacielem” powiedziane przez Culkina. Obawiam się, że strach za bardzo sparaliżował tu reżysera przez co film bardzo stracił – tak samo jak w przypadku poruszania niewygodnych faktów. 

Włączając Leaving Neverland przygotujcie się na bardzo przykrą historie o manipulacji innym człowiekiem. Wiedźcie, że zderzycie się z opowieścią w którą każdy powinien uwierzyć… Ale proszę – poczytajcie też trochę na własną ręke. Dokształcie się. Tylko tak mogą się rozwiać wasze wszelkie wątpliwości i wielka iluzja o złotym królu popu, któremu zależało tylko na pokoju na świecie, swoich zwierzętach i dzieciach. Przygotujcie się na to, że portret świętego Jacksona już na zawsze runie i nigdy nie spojrzycie na króla popu tak jak wcześniej. Na szczęście. 


Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.