Wywiady

„Zadaniem artysty jest żeby uwrażliwiać“. Mówi nam Cezary Pazura [WYWIAD]

Maja Głogowska
Cezary Pazura w kampanii "Co wolno w filmie to nie w życiu" – mat. promujące Kino Polska

Cezary Pazura, aktor teatralny, dubbingowy i filmowy, artysta kabaretowy. Jego debiut aktorski to rola druha Pumy w filmie przygodowym Czarne Stopy Waldemara Podgórskiego. Popularność przyniosła mu kreacja Edwarda Wiadernego w filmie Kroll w reżyserii Władysława Pasikowskiego. Pazura za tę rolę został uhonorowany statuetką za najlepszą drugoplanową rolę męską na 16. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Mogliśmy go oglądać również między innymi w takich klasycznych produkcjach jak Kiler, Nic śmiesznego, Psy, czy Kariera Nikosia Dyzmy.


Maja Głogowska: Panie Czarku, może zacznijmy od tego – jak czuje się Pan w COVID-owej rzeczywistości?

Cezary Pazura: Wie Pani co, okres paniki już minął. Na początku była taka panika, że nie spodziewałem się, że wszystko potrwa tak długo. Nagle zabrakło teatru, planu zdjęciowego, kabaretów. Ostatni występ kabaretowy przed lockdownem miałem aż za Wałbrzychem, czyli na samym końcu Polski! To był mój ostatni występ, nie zdawałem sobie sprawy z tego, że ta przerwa potrwa tak długo, a ja tak długo nie będę mógł grać. Jest Pani młodą osobą i nie pamięta Pani stanu wojennego, ale ja tak, i to dopiero był strach i lęk. Nie wiedzieliśmy, co się w ogóle dzieje. Przecież nie mieliśmy telefonów komórkowych, internetu. Była tylko jedna telewizja, która nadawała w odpowiednich godzinach, a informacje były przekazywane od człowieka do człowieka. Czasami dostawaliśmy jakieś ulotki a ludzie naprawdę ryzykowali życiem. W miastach stacjonowali żołnierze z karabinami, w sklepach były pustki i nie można było nawet kupić nic do jedzenia.Byłem w klasie maturalnej i nikt nie był mi w stanie powiedzieć, czy i kiedy wrócę do szkoły. To był problem, to był lęk.

Na początku pandemii, gdy dostaliśmy informacje, że mamy zostać w domu, też czułem lekką panikę. Jednak po moim pierwszym wyjściu do sklepu okazało się, że wszystko jest na miejscu. Nawet krewetki takie, śmakie i owakie. Kamień spadł mi z serca. Teraz wiem wszystko, co się dzieje, bo zawsze mam przy sobie telefon. Musimy po prostu uzbroić się w cierpliwość i przetrwać. To są dziwne czasy, ale akurat moje pokolenie żyje w takich czasach, że najdziwniejsze rzeczy się zdarzają. Stan wojenny, zmiana ustroju z socjalistycznego na demokratyczny. Ja przeżyłem Solidarność, okrągły stół a teraz żyję w czasach pandemii. Pandemii, która pojawiła się pierwszy raz od stu lat, czyli od hiszpańskiej grypy. Historia już zna te rzeczy, ale one się powtarzają.

A wydawałoby się, że taka historia już się nigdy nie powtórzy. Jednakże ma Pan rację. Mamy teraz cudowny sprzęt w kieszeni i zawsze możemy sprawdzać informacje na bieżąco. Magia.

No magia! Ja w swoim telefonie mogę oglądać nawet mecze Ligi Mistrzów i to jest ważne, reszta jest dla mnie nieważna (śmiech).

Bayern Monachium – mistrzowie Ligi Mistrzów 2019/2020

Rozmowę z Cezarym Pazurą przeprowadziłam dwudziestego sierpnia, czyli trzy dni przed finałem Ligi Mistrzów, w której  niemiecki zespół Bayern Monachium zmierzył się z francuskim Paris Saint-Germain. Wynik skończył się zwycięsko dla drużyny Roberta Lewandowskiego – przez wielu uważany za najlepszego gracza w tym sezonie.

France Football organizuje coroczny plebiscyt piłkarski. Trofeum dla najlepszego piłkarza (Złota Piłka) nigdy jeszcze nie powędrowała w miejsce żadnego Polaka. Patrząc na tegoroczne wyniki i wszystkie trofea, które zdobył wraz z drużyną Robert Lewandowski wydaje się, że w tym roku to on najbardziej zasłużył na trofeum dla najlepszego piłkarza. Plebiscyt został odwołany z powodu koronawirusa. 


A skoro już przy Lidze Mistrzów jesteśmy. Ostatnio Bayern dokonał absolutnego pogromu zarówno w meczu z Barceloną, jak i z Lyonem. Już w niedzielę wielki finał Ligi Mistrzów – czy im się uda?

Bardzo bym tego chciał. Jakby mi ktoś 20 lat temu powiedział, że ja będę kibicował Bayernowi Monachium, to bym się popukał w głowę. Nie byłem kibicem Bayernu, dopóki nie zaczął tam grać Robert Lewandowski. Teraz moje serce bije po niemieckiej stronie, po stronie Bayernu. Strasznie bym chciał, żeby Robert Lewandowski podniósł ten puchar do góry, żeby miał na swoim koncie wygraną Ligi Mistrzów, bo ten chłopak robi coś niesamowitego. Przeżyłem kariery Smolarka, pana prezesa Bońka a na mecze Widzewa chodziłem regularnie i pamiętam tę rudą czuprynę, która robiła co chciała na boisku. Pamiętam wszystkich wielkich, wspaniałych i cudownych. Pamiętam Grzegorza Lato, Andrzeja Szarmacha, Jerzego Gorgonia. To zawsze byli moi idole – Polacy. A teraz Polak może podnieść ten puchar? Może być mistrzem i królem strzelców? Powiem Pani, że coś takiego mi się nawet nie śniło. Dodatkowo znam Roberta osobiście i widzę, jaki to jest utalentowany zawodnik, ale przede wszystkim, jaki to jest tytan pracy. To wszystko składa go we wspaniałą postać. Czasami zdarza się, że ktoś krytycznie wypowiada się o Robercie, a przyznam Pani, że ja oddałbym temu chłopakowi swoją ostatnią koszulkę – bo daje mi tyle przyjemności z oglądania piłki nożnej. Chcę żeby wygrał Bayern Monachium i życzę tej drużynie tego sukcesu.

Ostatnio jego kolega z drużyny Thomas Muller nazwał go Robertem LewanGOALskim. W tej postaci jest coś naprawdę pięknego.

Bardzo przeżywałem mecz z Lyonem, bo drugim golu to mogła być jego bramka, ale była Gnabry’ego. Widać było, że skubany chciał strzelić tak bardzo, że aż przy piłce był zbyt wcześnie i ją wyprzedził. Strasznie cieszyłem się z trzeciej bramki, gdy tak pięknie, tak dokładnie walnął piłkę głową. A przecież we wczorajszym meczu (przyp. red. – meczu z Lyonem z dnia 19.08) tak strasznie go faulowali. Padło sporo żółtych kartek.

Wydawałoby się, że to były takie faule z frustracji.

To jak go traktowali świadczy fatalnie o zawodnikach. No cóż, przeszkadzał im, ale Robert na boisku przeszkadza wszystkim.

Chyba France Football też, skoro aż odwołali rozdanie tegorocznej Złotej Piłki. Wrócę teraz do kina, a raczej do Pana YouTube’a. Odpaliłam sobie ostatnio pana kanał i przyznam, że niesamowicie się wciągnęłam. Niektórzy w komentarzach nazywają Pana gawędziarzem. Mi po głowie chodzi jednak inne słowo: „storyteller”. Zastanawiam się, czy myślał Pan kiedyś o przekuciu swoich doświadczeń w scenariusz filmowy.

Na uczelni poznałem studenta reżyserii o imieniu Zdzisiu. Nie powiem Pani, co się z nim stało po skończeniu reżyserii, ale zawsze lubił, gdy opowiadałem swoje historie. Fakt faktem, miałem już dwadzieścia parę lat, trochę rzeczy przeżyłem, ale nie rozumiałem, czemu powtarzał mi, że powinienem napisać scenariusz. Mówiłem mu: „Ale mi w życiu nie przydarzyło się nic śmiesznego!“. I wiele lat później o tym właśnie Koterski zrobił swój film.

Ja czasem mam wrażenie, że mi się naprawdę nic ciekawego nie przydarzyło, aż tu nagle napisałem książkę pod tytułem Byłbym zapomniał. Póki co pierwsze wydanie, bo żona namawia mnie, że powinienem ją uzupełnić o fragmenty, które pierwotnie do niej nie weszły.

Marzy mi się scenariusz o aktorze komediowym, którego wszyscy znają z jego niebywałego humoru ekranowego i myślą, że on taki jest naprawdę. Tymczasem jest taki jak każdy z nas, przeżywa swoje wzloty i upadki, a w życiu aktora jest więcej upadków. Choć my – opinia publiczna – widzimy tylko sukcesy; czy to na okładkach, z pięknymi zębami naprawionymi photoshopem.

Kiedyś Adam Hanuszkiewicz opowiadał taką historię, że był klaun, bardzo zabawny, który występował w pewnym włoskim mieście. Wszyscy przychodzili tylko dla niego, był tak znakomity. Pewnego razu na balkon wyszedł starszy, smutny człowiek i to był właśnie ten klaun. Rozpoznała go jego sąsiadka i powiedziała: „Boże to pan!“, na co on: „Proszę mnie nie podglądać“. To jest właśnie istota tego mojego wymarzonego scenariusza, zresztą dla mnie królową gatunków jest tragikomedia, która jest zabawna, ale pokazuje dramat i pełny obraz człowieka.

Zagrał Pan w pierwszym polskim sitcomie, 13 posterunku. Jaki jest obraz tego gatunku w naszym kraju obecnie?

Jeszcze nikt inny nie zdecydował się zrobić polskiego sitcomu, no chyba że weźmiemy pod uwagę Ferdka i Świat według Kiepskich. Wszystkie zabawne, kultowe seriale to kupione od innych telewizji formaty – choćby wspaniałe Miodowe lata nie są oryginalnym pomysłem.

Nikt nie pokwapił się, by zrobić coś swojego, a to tyle lat minęło, od kiedy ja z Maćkiem Ślesickim poszliśmy do Lwa Rywina, producenta, z jedną kartką papieru A4, bo on innych propozycji nie przyjmował. Pamiętam, jak Maciek powiedział mi, że robimy sitcom i ja nie wiedziałem, co to jest sitcom. Powiedział mi, że formaty polegający na śmiechach zza kadru. Pomyślałem: „serial dla głupich“. Jednak wytłumaczył mi cały koncept; chęć zrobienia naszej komedii dell’arte, ze stałymi postaciami, tylko sam archetyp przeniesiemy we współczesność i zrobimy to na posterunku. Na początku nie wiedzieliśmy, czy będzie to konkretnie policja czy straż pożarna, ale stwierdziliśmy, że policja będzie zabawniejsza.

Wracając do Rywina, zadał nam trzy pytania. „Kto reżyseruje?“ – „Ślesicki“. „Kto gra główną rolę?“ – „No, ja“. „Ile to będzie kosztować?“ – „56 miliardów“. Oczywiście na stare pieniądze, teraz kosztowałoby to w okolicach 5 milionów złotych. A on mówi nam: „Róbcie“ i poszedł. Oddał kartkę i zostawił nas samych na korytarzu. Pamiętam, że byłem wściekły, krzyczałem: „Co ty zrobiłeś!“ do Ślesickiego. A on mówi: „Ty masz łatwo, bo musisz tylko zagrać. Ja mam kłopot, bo muszę to wymyślić i napisać“. I tak zaczęła się nasza przygoda z tym serialem.

Gdyby ktoś teraz zaproponował mi coś podobnego, to szczerze nie wiem, czy bym się na to zgodził. Młodość ma ten walor, że nie zdajesz sobie sprawy, ile wysiłku będzie cię to kosztować, jaki trud na ciebie spadnie. Porywasz się z motyką na słońce. O tym właśnie pisał Mickiewicz w Odzie do młodości: „Ty nad poziomy wylatuj“. Może właśnie tu tkwi odpowiedź, dlaczego nie powstają polskie sitcomy – twórcy wiedzą, jaki to ciężar i odpowiedzialność, przez co nikt nie chce tej rękawicy podjąć.   

Cezary Pazura w serialu 13 posterunek

W takim razie pozostaje nam czekać. Czy w takim razie uważa Pan 13 posterunek za swój najtrudniejszy projekt?

Sam fakt tego, że proces kręcenia trwał bardzo długo, dwa razy po dziewięć miesięcy, zamknięci w hali, był ciężki. Rozmawiałem z moim dobrym kolegą, znakomitym operatorem Pawłem Edelmanem, który robił karierę w Stanach i opowiadałem mu o pracy na planie, a on powiedział, że gdy widzi w kontrakcie ponad tydzień pracy na hali, to od razu go odrzuca, bo tyle się nie da wytrzymać. A my musieliśmy i to ponad rok.

Ja byłem na planie wentylem bezpieczeństwa, zawsze jak coś iskrzyło, to to obracałem w żart. Zresztą trudno, żeby spięcia się nie pojawiały – dziewięć miesięcy pracy, te same cztery ściany, te same rekwizyty. Ile to trzeba mieć inwencji i pomysłów, żeby to wszystko było ciekawe przez cały czas.

Opowiem Pani historię, Byłem w latach 90. na planie Przyjaciół

To musiało być przeżycie!

I wie Pani, widziałem, jak niesamowicie oszczędnie to wszystko było robione. Mansjony, pomieszczenia do nagrywania jak toaleta, biuro czy słynna kawiarnia, były postawione obok siebie, a publiczność siedziała wzdłuż, na całej szerokości. Czyli, jeśli jakiś widz był usadowiony na poziomie sypialni, to już nie widział niczego, co było nagrywane w kawiarni. Oni cały tydzień pracowali tylko nad tekstem, w soboty mieli próbę kamerową, a w niedziele wpuszczali publiczność i nagrywali wszystko.

Ich praca nad tekstem była niesamowita. Każdy z aktorów miał oddelegowaną osobę, z którą ćwiczył tekst i zastanawiał się, co i jak powie. Często zdarzało się, że mieli fantastyczne skojarzenia i tak to żarło, że można się było śmiać ze wszystkiego.

A jak Pan trafił na plan Przyjaciół?

Odwiedzałem akurat mojego przyjaciela, Pawła Potoroczyna, który był konsulem i udało mu się załatwić dla mnie vipowskie wejściówki w takie właśnie miejsca. Byłem nawet przypadkowo na jakimś hollywoodzkim bankiecie i całkowicie tam nie pasowałem.

Zresztą widziałem nie tylko Przyjaciół, ale i serial, w którym rozpoczęła się kariera George’a Clooneya, gdzie on grał lekarza, czyli Ostry dyżur i widziałem, jak oni robią postprodukcję, właśnie z George’em Clooneyem, którego w Polsce nikt jeszcze nie znał.

Widząc ich możliwości, a nasze, gdzie jedną kamerą robiliśmy cały serial, nie wiem, czy Pani to może sobie w ogóle wyobrazić.

Absolutnie nie…

 Ile dubli, ile powtórek, ile przestawień kamery. Nie wiem, jak myśmy to zrobili.  Gdyby ktoś teraz zaproponował mi to samo, ze świadomością tego jak było to ciężkie, na pewno bym to odrzucił.


Kino Polska wystartowała z kampanią promocyjną swojej jesiennej ramówki. Klip promujący jesienne filmy ma też inne zadanie – ostrzega widzów przed nietolerancyjnymi zachowaniami widzianymi na ekranie. Na klipie promocyjnym słyszymy różne kulturowe, ale i rasistowskie, seksistowskie, czy homofobiczne cytaty z zaznaczeniem, że w życiu takie nie przystoją.

„Rasista. Seksista. Homofob? Ale tylko na ekranie” – kwitują aktorzy promujący akcje. W ich gronie znajduje się Cezary Pazura.


Teraz kanał Kino Polska przypomina nam, że co można w filmie, to nie w życiu bo te granice zachowań cały czas się przesuwają.  Zastanawiam się czy jest Pan fanem tej nowej szkoły humoru? Ja na przykład cieszę się, że te sitcomy też się zmieniają. Cieszę się, że wyzbywamy się w żartach seksizmu i rasizmu. A jaka jest Pańska perspektywa – czy to zmiany in plus czy jednak za bardzo zatracamy się w tym, co krytycy zwykli nazywać „polityczną poprawnością“?

Ja w ogóle jestem zwolennikiem tezy, że sztuka nie może ranić niczyich uczuć, bo nie po to jest sztuka. Sztuka powinna dawać radość, radość tworzenia i radość jej odbierania. Jeśli więc ktoś uważa, że pewne sformułowania są nie na miejscu, to powinniśmy tę ich wolę uszanować. Z drugiej strony nasuwa się pytanie, czy nie wracamy do czasów cenzury, gdzie każdy ma nad sobą cenzora. Kiedyś graliśmy sztukę na początku dla państwa, dla urzędników kontroli widowisk. To oni właśnie dopuszczali spektakl do dystrybucji. Jest taka scena w Nic śmiesznego, gdzie przychodzi cenzor i mówi, że członek wygląda jak prawdziwy. Reżyser myśli, że to dobrze, ale okazuje się że nie – mamy styk tego czy dobrze jest pokazywać jak jest naprawdę czy właśnie nie.

Pytanie, czy mimo usunięcia urzędu cenzora, ten cenzor – wewnętrzny – nie został w nas. Może dobrze, że mamy pewne ograniczenia; wolność bez ograniczeń jest anarchią. Teraz media społecznościowe uświadomiły nas jak ważne jest, żeby nikt nas nie krzywdził. Też zewsząd wylewa się hejt, mowa nienawiści, która jest wszędzie i w życiu codziennym i najwyższych szczeblach władzy.

My nie przesuwamy granicy humoru. My tylko chcemy uświadomić, że to co widzimy na ekranie nie jest rzeczywistością. Kwestie wypowiedziane przez bohaterów nie są słowami aktora. Powstaje więc pytanie, czy artysta musi tłumaczyć się ze swojego dzieła. Czy może to dzieło właśnie przemawia przez artystę. Młodzi ludzie, którzy stworzyli kampanię Co wolno w filmie, to nie w życiu śmiali się ze mnie, że ja wszystkie z wypowiadanych przeze mnie trzech słów: rasizm, seksizm, homofobia, sprawdzałem w znaczeniu słownikowym. Ważne, żebyśmy wiedzieli, co znaczą słowa, których używamy. Po to robimy takie akcję, tak ja sobie przynajmniej to tłumaczę, by uświadomić pierwotne znaczenia tych słów. To w ogóle straszny problem z nami, nieznajomość znaczeń.

Znam taką Panią, która cały czas mówi „aczkolwiek“. „Wie pan, aczkolwiek“. „Aczkolwiek wczoraj było ciepło, a dziś jest zimno, ale aczkolwiek może jutro znowu się poprawi pogoda“. Czasem i my tych wielkich słów używamy nieadekwatnie do zjawiska, które akurat obserwujemy, żyjąc w czasach wolności słowa czy wyznania. Wszyscy jesteśmy wolni, ale jak powiedział prof. Kołakowski: „Wolność musi mieć swoje granice, bo inaczej będzie anarchią“. I my teraz, musimy wrócić do podstaw i uświadomić widzom, że to co jest na filmie to tylko cudzysłów, a to co jest życiem jest życiem. Żyjemy równolegle w dwóch światach: wirtualnym i realnym, musimy pamiętać, by to odróżniać.

Myśmy zatracili tę zdolność do postrzegania, co jest realne, a co w sieci. Rozmawiamy oko w oko, ale gdy pokażemy to w internecie, ludzie nie zobaczą naszych uśmiechów, gestów, min. W życiu realnym, w zależności od sytuacji to samo słowo może być przyjazne, zabawne albo wręcz przeciwnie, obraźliwe. My, aktorzy, to słowo moderujemy, temperujemy, interpretujemy. Czytając tę samą książkę, możemy mieć zupełnie różne wrażenia. I o to chodzi, by umieć to odróżnić.

Cezary Pazura i Janusz Rewiński w filmie “Kiler”

Wydaje mi się że artyści stoją w dużej mierze za pewną wrażliwością społeczną społeczeństwa. Pokazują nam obrazy i też postacie rasistowskie, seksistowskie, homofobiczne, ale też chyba ważne jest to, żeby podkreślać, że te postacie nie zachowują się dobrze.

Zadaniem artysty jest, żeby uwrażliwiać. Jeżeli pokazujemy na ekranie, w kryminale morderstwo, to nie po to, żeby ludzie mordowali, tylko żeby pokazać, jakie to jest straszne. Jeśli pokazujemy przemoc, to nie po to, żeby ją stosować, tylko żeby ją pokazać, żeby się zatrwożyć, że tak nie wolno w życiu robić i bardzo dobrze Pani powiedziała, że po to są artyści, żeby właśnie głosili tolerancję miłości. Pokój to jest nasze zadanie podstawowe i o tym musimy pamiętać, oglądając nasze dzieła, nasze filmy.

A później ktoś tworzy powiedzmy dzieło, które mówi, że nie można być homofobem, a ludzie zarzucają tobie, że to jest zbyt upolitycznione. Mam wrażenie, że niektórzy ludzie wszystko łączą z polityką.

Ja bym unikał takich stwierdzeń, które są teraz bardzo modne: „Bo ludzie myślą“. Nie, nie – to my musimy zawsze mówić sami za siebie. Takie generalizowanie może w nas trafiać rykoszetem. Nie myślmy za innych ludzi.

Adam Hanuszkiewicz zawsze tworzył spektakle niejednoznaczne i na spotkaniu z dziennikarzami jeden z nich zapytał go: „O czym jest spektakl?“. Hanuszkiewicz zapytał go: „A co pan widzi?“. No to on: „Jest to spektakl o tym, że wojna jest straszna“. Na co reżyser powiedział: „Bardzo dobrze“. Inny powiedział, że o tym, że ludzie są źli. Hanuszkiewicz znów: „Bardzo dobrze“. Każdy ma rację w tym, co widzi i jak odbiera, ale należy pamiętać, żeby nie myśleć za innych. My tą akcją tylko przypominam o jednym, że odbierając dzieło rozgraniczać – to co w filmie możesz, w życiu nie wypada.

Na koniec pytanie o Pana karierę dubbingową – jak ją Pan wspomina? Moje pokolenie kojarzy Pana nie tylko z Kilerem, ale również z Numernabisem z filmu Asterix i Obelix – Misja Kleopatra

Wie Pani co, to było naprawdę ciężkie zadanie, on ma bardzo unikalny, nietypowy sposób mówienia. Podłożyć pod niego to było masakryczne przeżycie. Musiałem wejść na jego tok takiego zapowietrzania się i to było piekielnie trudne. Mamy w naszym kraju znakomitych reżyserów dubbingu. To była świetna zabawa, dogrywanie i nagrywanie kwestii – na przykład tak znakomitych aktorów jak Jamel Debbouze.

Dziękuję bardzo za wywiad!

Ja również dziękuję.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.