Advertisement
KomiksKultura

“Fale” albo komiks doskonały [RECENZJA]

Andrzej Badek
Fale Aj Dungo
Plansza z komiksu fot. Materiały prasowe

Otwarcie powiem, że nie lubię obcować z utworami, które traktują o śmiertelnych chorobach. Jakkolwiek dobrze rozumiem, że takowe filmy, książki, czy komiksy mogą dać odbiorcy uczucie katharsis, sam wolę raczej myśleć o kulturze jako sposobie oderwania się od fizjologicznych niedoskonałości człowieka, niż jako medium do ich dokładnej wiwisekcji.

Niemniej, powiedzieć że Fale to utwór o śmierci, to jak powiedzieć, że w literaturze chodzi o litery: byłoby to paskudne niedopowiedzenie. Aj Dungo, autor tytułowego komiksu nie tylko opowiada w nim swoją prywatną historię, której szkielet stanowi utrata ukochanej osoby, ale przelewa na kolejne karty powieści samego siebie. Tym samym, otrzymujemy globalną historię o surferach; wszystkich na świecie i tych kilku szczególnych, którzy liczą się dla świata lub autora. A motyw fal spaja wszystko w całość tak gładko, że próżno szukać granic między składowymi opowieściami.

Fale są bowiem sztandarowym przykładem, który można przytoczyć, gdy jakiś niedowiarek zapyta, co może tkwić w komiksie, czego brakuje w innych formach opowiadania historii. Gdyby Aj Dungo w miejsce powieści graficznej napisał książkę, nie zainteresowałaby ona zapewne zbyt wielu. Studium emocji samotnego surfera, który szuka powiernika swojej miłości do morza mogłaby zapewnić sobie jedynie garstkę czytelników. Gdyby Aj Dungo nakręcił film, niebezpiecznie balansowałby na granicy tandety bądź emocjonalnego szantażu.

Aj Dungo Fale
Wydarzenia historyczne zostały uchwycone w stylowej sepii fot. Marginesy

Dungo postanowił zamiast tego zaufać tej formie, którą znał najlepiej: falom. Są one w komiksie wszystkim. Są składową oceanu, który akceptuje wszystkich szukających w nim schronienia od świata. Są bajeczną oprawą graficzną, nadającą niezapomniany koloryt kadrom graficznej opowieści. Są, gdy smutne okoliczności tego wymagają, szpitalną pościelą czy halucynacją po wziewnych anestetykach i pooperacyjnej dawce opioidów.

Przeczytaj również:  „Venom: Ostatni taniec” – nie czuję rytmu [RECENZJA]

Nie cała historia skąpana jest jednak w przeróżnych odcieniach błękitu. Kiedy mowa o przeszłości; o początkach surfingu, Dungo sięga po sepię. Nie sięga on po historię jedynie w formie ubarwionych rysunkami ciekawostek. Losy dwóch legend morskiej kultury, Duke’a Kahanamoku oraz Toma Blake’a służą autorowi do uchwycenia dualizmu surfingu. Sportu, który należy w takim samym stopniu do towarzyskich i przebojowych, którzy prześcigają się w popisach swoich umiejętności na grzbietach morskich fal, jak również do wycofanych i zdystansowanych, którzy w bezkresnej oceanicznej toni odnajdują ukojenie dla swych trosk.

Mimochodem, Dungo odnosi także sukces na innym polu, na którym poległy legiony twórców: spojrzenia na technologię. Wiele lat po absolutnej rewolucji, którą do międzyludzkich kontaktów wprowadziły telefony komórkowe, wciąż stanowią one twardy orzech do zgryzienia dla scenarzystów. I choć zarzuty o pauperyzację relacji spowodowane przez nie-fizyczny kontakt mają na swoje poparcie silną argumentację, mało kto stara się uchwycić tę dobrą stronę wspomnianej rewolucji.

Falach telefon nie jest źródłem zła, które należy wyplenić, ale narzędziem, które pozwala dwojgu bliskim ludziom kształtować trudną relację, która stanowi podstawę ich młodzieńczego uczucia. Uczucia, z którym utożsamić mogą się miliony ludzi z pokolenia Dunga i młodszych na całym świecie.

Aj Dungo Fale
Okładka komiksu fot. Marginesy

Falach można pisać bardzo wiele. Można stwierdzić, że stanowią one sposób terapii dla autora; metodę przepracowania traumy, złapania dystansu do własnej przeszłości. Ponownie jednak: gdybym do tego ograniczył opis komiksu, byłbym  szalenie niesprawiedliwy. Historia autora jest uniwersalna i szczera, a kolejne strony emanują prawdziwą miłością. Nie tylko do Kristen, głównej bohaterki, ale do wszystkiego tego, co szczerze kochają i rozumieją szczególnie młodzi ludzie. Wolności, przygody i trudnej drogi poszukania swojego własnego miejsca we wszechświecie. Za tych 376 kart miłości należą się Dungo wszystkie możliwe laury.

Przeczytaj również:  „Megalopolis” – nonkonformistyczna ekstrawagancja [RECENZJA]
+ pozostałe teksty

Ocena

10 / 10

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.