“Pół wieku poezji później” a fraszki wciąż te same [RECENZJA]
Wszyscy lubimy trzymać kciuki za amatorskie lub półamatorskie produkcje; szczególnie te kręcone przez fanów dla fanów, szczególniej jeszcze jeśli chodzi o znane uniwersa, które od lat proszą się o porządną filmową adaptację i rozpalają wyobraźnię. Śledzimy długi proces twórczy, wspieramy autorów słowami, czasem pieniędzmi, aż wreszcie, gdy długo oczekiwana produkcja stanie się dostępna, z ekscytacją zasiadamy do seansu.
Pół wieku poezji później otwiera sekwencja, w której Vesemir waży eliksir, używając do tego klasycznych i znanych fanom serii substancji: vitriolu, mandragory, rebisu… Jest mroczno, jest wiedźmińsko, zwłaszcza że narrator odczytuje, również skądinąd znany, manifest przeciwko zabójcom potworów, w którym nawołuje się do ich eksterminacji.
Chwilę później obejrzymy twarze kolejnych postaci znanych z książek oraz gier. Eskel oraz protagonista naszej opowieści, Lambert zajmują się tym, czym zawsze zajmowali się wiedźmini w Kaer Morhen: siedzeniem przy ognisku i wymianą ciętych dowcipów. Wkrótce po tej introdukcji, czeka nas brutalna walka, która zarysuje ramy fabularne całej historii.
Film Jakuba Nurzyńskiego mocno czerpie z estetyki znanej nam z trylogii gier o Wiedźminie od CD Project Red. Kostiumy bohaterów czy scenografia; wygląd ponurego zamczyska naszych ukochanych mutantów czy wieś, która nasuwa skojarzenia z Podgrodziem z pierwszej części serii to zdecydowanie najmocniejsze elementy produkcji.
Stroje wykonane zostały z niezwykłym pietyzmem. Jestem pod wrażeniem ilości pracy, którą włożyli w to twórcy, dopracowując dokładnie szczegóły i sprawiając, że po prostu dobrze się na to patrzy. Nie wygląda to zawsze naturalnie, ale jak na produkcję, która celowo nawiązuje estetyką do gier, jest naprawdę dobrze.
Montaż i zdjęcia zrealizowane są tutaj na przyzwoitym poziomie; kamera nie irytuje, cięcia nie są zbyt szybkie. Ot, porządnie zrobiona praca – nie spodziewajcie się żadnych formalnych eksperymentów. Nieco gorzej wypada natomiast dźwięk. O ile sama muzyka bardzo ładnie komponuje się z historią, o tyle miałem nieodparte wrażenie, że dialogi są zbyt ciche, natomiast odgłosy walk i efektów zbyt głośne. W rezultacie od pewnego momentu włączyłem polskie napisy.
Interesującym pomysłem było zaproszenie do uczestnictwa w projekcie Zbigniewa Zamachowskiego i ponowne osadzenie go w roli Jaskra. O ile aktor za nic nie pasował nigdy do postaci młodego barda, jego wykonania niektórych utworów zakorzeniły się w pamięci fanów, a jako Jaskier-emeryt spisuje się całkiem nieźle.
Mariusz Drężek to także trafiony wybór twórców. Jako Lambert, Drężek jest odpowiednio chłodny i zdystansowany; mimo podobnej do Geralta fizjonomii i siwemu kolorowi włosów, udaje się zaznaczyć jego odrębność od postaci Białego Wilka, natomiast w pełnym wiedźmińskim rynsztunku wygląda po prostu bardzo dobrze.
Nie będę także krytykował efektów specjalnych. Odstają one może jakością od tego, do czego przyzwyczaiło nas Hollywood i zbliżone są bardziej do amatorskich produkcji z Youtube’a, ale po pierwsze, dzisiejszy Youtube nie jest już tak amatorski jak to drzewiej bywało, a po drugie efekty te w żaden sposób nie rażą; twórcy ograniczyli ich zastosowanie do niezbędnego minimum. Przy czym na pewno znacznie lepiej wyszły one w skali mikro (kocie oczy Lamberta), niż w makro (zaklęcia czarodziejek).
Niestety, na tym kończą się zalety Połowy wieku poezji… Produkcję ciągnie do dołu przede wszystkim koszmarnie napisany scenariusz. Historia się nie klei oraz, co gorsza, w żaden sposób nie interesuje. Mamy tu do czynienia z jakąś wariacją na temat revenge movie, nieudolnie inspirowaną akcją pierwszego Wiedźmina. Atak na wiedźmińskie siedlisko, śmierć kogoś bliskiego dla bohatera, próby wykorzystania wiedźmińskich tajemnic do stworzenia kolejnych mutantów. Brzmi znajomo? Niestety, aż za bardzo.
Siłą serii zawsze byli interesujący antagoniści. Niezależnie, czy mówimy o książkowym Bonharcie albo Vilgefortzu, czy też o Azarze Javedzie, Letho, Panie Lusterku lub Królu Gonu z gier, każdy z nich miał w sobie coś tajemniczego i mrocznego, co powodowało, że wryli się w naszą pamięć. Agaiusa, „tego złego” z Pół wieku poezji później za kilka miesięcy nie będę już pamiętał. Mimo całkiem znośnej charakteryzacji, postaci tej brakuje głębi, szerszego kontekstu, dobrze wyrażonej motywacji dla swoich czynów.
Nie lepiej wygląda kwestia dialogów. Są okropnie nienaturalne, mimo że wśród aktorów znajduje się kilku zawodowców. Momentami brzmi to tak sztucznie i nieprzemyślanie, że zacząłem się zastanawiać, czemu nikt nie zwrócił na to uwagi na którymś z etapów produkcji. Przecież trwała ona kilka lat, a inne niż scenariusz elementy utworu są tu naprawdę dobrze dopracowane!
Humor jest tutaj czerstwy a także nieoryginalny. Co najmniej dwukrotnie znajdziecie tu odwołanie do słynnej fraszki o Lambercie. Przyjdzie Wam usłyszeć nieśmieszny i pozbawiony kontekstu żart o Radowidzie, który w dalszym ciągu dycha. O ile przaśność zawsze stanowiła element świata przedstawionego, często była ona ironiczna lub inteligentnie prześmiana.
Prawdziwą porażką jest natomiast podejście do erotyki. Sceny fizycznego kontaktu między bohaterami zawieszone są gdzieś pomiędzy ocenzurowaną amatorską pornografią a oskryptowanymi filmikami z gier. Do tego są zwyczajnie pozbawione fabularnego sensu!
Julian, bękarci syn Jaskra, przedstawiony jest tu jako amant, który prawdopodobnie odziedziczył po ojcu urok osobisty, pozwalający mu uwieść niemalże każdą spotkaną na drodze dziewoję. Warto także zaznaczyć, że co najmniej jedna bohaterka filmu zostaje wprowadzona poprzez wyjątkowo nachalne ujęcie na jej biust, który zajmuje cały kadr i zasadniczo jej rola w utworze sprowadza się do bycia… ładną. Takie zabiegi zawsze były co najmniej niesmaczne, natomiast u schyłku 2019 roku są po prostu niedopuszczalne.
Pisanie negatywnej recenzji na temat produkcji, w którą włożono tak dużo pracy to wyjątkowo nieprzyjemne zadanie. Za Pół wieku poezji później stał cały sztab ludzi, którzy poświęcili swój wolny czas i energię na wykreowanie filmu swoich marzeń. Tym wszystkim ludziom, którzy sprawili, że projekt doszedł do skutku i że wygląda on naprawdę dobrze, oddaję szczery hołd. Pomimo tego, nie jestem w stanie przymknąć oka na to, że scenariusz kładzie cały utwór na łopatki i sprawia, że Pół wieku poezji… jest po prostu słabym filmem. I to chyba boli najbardziej, bo, jako czytelnik, gracz i kinofil, wybaczyłbym usterki techniczne, gdybym otrzymał porządną historię…